Jedni znają go z telewizji – głównie za sprawą takich programów jak m.in.: “Muzyczna Jedynka”, “Świat się kręci” czy “Szansa na sukces”. Inni – z anteny radiowej Trójki. Jeszcze inni – z wielu imprez, które prowadził: festiwali w Opolu i Sopocie czy gal Fryderyków. Ale najbardziej znany jest chyba z tego, że od trzech dekad komentuje konkurs piosenek Eurowizji. Nie inaczej będzie w tym roku – Artur Orzech znów będzie na swoim kanale internetowym w serwisie YouTube na żywo oceniał to, co będzie się działo na konkursowej scenie.
O tym, co jeszcze u niego słychać dziennikarz, prezenter i – o czym mało kto pamiętał: muzyk – opowiada w specjalnym wywiadzie dla WP. Tuż przed finałem tegorocznej Eurowizji.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przemek Gulda: Kto wygra w tym roku Eurowizję?
Artur Orzech: Choć finał rzeczywiście zbliża się wielkimi krokami i takie pytania pojawiają się coraz częściej, mam na nie w tym momencie tylko jedną, prostą odpowiedź: jest jeszcze zdecydowanie za wcześnie na tego typu dywagacje. Nigdy nie próbuję oceniać szans poszczególnych artystek i artystów tylko na podstawie teledysków i przygotowanych wcześniej materiałów. Typuję wyłącznie na podstawie tego, co zobaczę w trakcie finału. To jedyny sensowny punkt odniesienia i kryterium, na podstawie którego można cokolwiek przewidywać. Czekam więc spokojnie na występy półfinałowe i sam finał.
Porozmawiajmy więc bardziej ogólnie o tegorocznym konkursie. Czego się po nim spodziewasz? Czy zmiana sposobu oceniania występów spowoduje, że będzie inny?
Na pewno. Od zawsze widać przecież, że głos publiczności potrafi się bardzo różnić od głosów jurorów. Czasem pojawiają się artyści i artystki, którzy z powodzeniem zachwycają zarówno grona eksperckie, jak i publiczność, ale często widać jednak duże rozbieżności w ich wyborach. Nie będzie to zupełna nowość w historii Eurowizji. Próby całkowitego oddania konkursu w ręce publiczności pojawiały się już wcześniej. Nie było jeszcze wtedy możliwości, żeby wprowadzić głosowanie internetowe, dlatego wszystko odbywało się w formule televotingu. Internet z pewnością pozwoli na głosowanie przez większą liczbę osób. Zobaczymy, jakie to przyniesie efekty.
A jakich skutków się spodziewasz?
Jestem bardzo ciekawy. Nie ukrywam, że czuję też pewien niepokój. Co tu dużo mówić: kiedy w Polsce oddaje się głosowanie w ręce publiczności, zwycięża disco polo. Mam nadzieję, że w przypadku Eurowizji nie pójdzie to w tę stronę.
Czy w dzisiejszej, napiętej sytuacji politycznej, jest jeszcze sens i możliwość, żeby zachować deklarowaną apolityczność Eurowizji?
Kiedy konkurs powstał w 1956 roku, szlachetne założenie było takie, żeby apolityczna rywalizacja, opierająca się wyłącznie na kwestiach artystycznych, symbolicznie przebiła się przez żelazną kurtynę, która dzieliła Europę. Szybko okazało się, że to bardzo naiwne założenie, bo kwestie polityczne są jednak o wiele ważniejsze niż sztuka. Polityka wyprzedziła kulturę, a nie odwrotnie: konkurs nabrał tempa i kolorów dopiero po tym, kiedy w 1989 roku żelazna kurtyna zawaliła się w sensie politycznym.
A jak to wygląda dziś?
Nie ma najmniejszych wątpliwości, że polityka wkrada się do konkursu. W ostatnich latach było sporo przypadków piosenek, które miały polityczne akcenty. Nie ma też co ukrywać, że w ubiegłym roku sytuacja polityczna zdecydowanie dodała sporo głosów Ukrainie.
Moim zdaniem konkurs nie powinien udawać, że dzieje się w przestrzeni wolnej od polityki, ale też nie powinien stać się areną politycznych manifestów. Prawdziwi artyści i artystki zawsze się buntują i jeśli będą czuli taką potrzebę, będą manifestować swoje poglądy polityczne. Nie ma sensu przed tym uciekać. Utrzymałbym dotychczasową formułę, w której piosenki oceniane są przede wszystkim pod względem artystycznym, przy jednoczesnym jasnym deklarowaniu ważnych dla konkursu idei: najlepszy przykład to niedopuszczenie Rosji do tegorocznej rywalizacji.
Gdzie i jak będziesz oglądał tegoroczny finał?
Jak zawsze: na oficjalnej stronie konkursu.
A będziesz go komentował?
Tak. Postanowiłem również w tym roku powtórzyć formułę z ubiegłych lat: proponuję oglądanie konkursu na oficjalnej stronie, przy jednoczesnym słuchaniu komentarza na moim kanale prywatnym. Nie ukrywam, że 100 tys. wejść na mój kanał w poprzednich latach bardzo mnie ucieszyło, a jednocześnie jest dla mnie ważnym zobowiązaniem. Nie chcę zawieść tych, którzy chcą posłuchać tego, co mam do powiedzenia.
Co się dziś dzieje u ciebie pod względem zawodowym?
Dzieje się bardzo dużo i bardzo ciekawie. Po pierwsze: nadal jestem aktywny w radiu – można mnie usłyszeć w rozgłośni Rockserwis.fm. Ale tym, co mnie dziś najbardziej pochłania jest trasa zespołu Róże Europy, który współzakładałem, w którym grałem na gitarze i dla którego napisałem lwią część piosenek z pierwszych dwóch płyt.
Jak to się stało, że zespół powrócił?
Spotkaliśmy się ostatnio z Piotrem Klattem, założycielem grupy, dotarło do nas, że od jej powstania minęło dokładnie 40 lat. Stwierdziliśmy, że warto jakoś uświetnić ten jubileusz. Uznaliśmy, że najlepszym sposobem będzie zagranie razem na scenie. I tak ruszyły przygotowania do trasy koncertowej.
Jak się poczułeś, stając ponownie na scenie?
Muszę przyznać, że był to dla mnie powrót po 33 latach. Ale to oczywiście nie oznacza, że przez tyle czasu nie miałem w ręku gitary. Miałem kontakt z instrumentem, więc pod względem warsztatu nie miałem żadnego problemu. Zaskoczenie pojawiło się zupełnie gdzie indziej. Okazało się, że przez te wszystkie lata kompletnie zmieniła się sceniczna technika. Pojawiły się zupełnie nowe urządzenia, o których kiedyś mogliśmy tylko pomarzyć. Musiałem więc przejść szybki kurs ich obsługi i wykorzystania. Mam wrażenie, że byłem bardzo pojętnym uczniem. Mogliśmy więc szybko zacząć wspólnie grać. Jesteśmy właśnie po serii wiosennych występów.
Jak było?
Wspaniale. Świetnie czułem się na scenie, mam też wrażenie, że publiczność bawiła się dobrze. W marcu udało nam się po brzegi wypełnić warszawski klub Stodoła i mam nadzieję, że nikt nie wychodził z niego niezadowolony. W czasie majowego weekendu zagraliśmy sześć koncertów w osiem dni, przejechaliśmy blisko 3 tys. km.
Jakie macie dalsze plany?
Jeśli chodzi o koncerty, mamy ich sporo zaplanowanych na jesień. To będą z reguły duże hale: warszawski Torwar czy katowicki Spodek. Planujemy też winylowe reedycje naszych pierwszych płyt. Okazało się bowiem, że oryginalne wydania są dziś trudno dostępne i osiągają wysokie ceny na internetowych aukcjach. Myślę, że wiele osób będzie chciało sobie zrobić taki prezent.
W najnowszym odcinkupodcastu“Clickbait” z jednej strony znęcamy się nad “Bring Back Alice” i “Randką, bez odbioru”, a z drugiej – postulujemy przywrócenie w Polsce zawodu swatki (w “Małżeństwie po indyjsku” działa to całkiem sprawnie). Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS