List znanej, do niedawna najbardziej radykalnej przeciwniczki Kościoła katolickiego, posłanki Lewicy Joanny Senyszyn do nowo powołanego metropolity gdańskiego abp. Tadeusza Wojdy, ma całkiem inne znaczenie, niż nadają mu komentatorzy.
CZYTAJ TAKŻE: Komedia! Senyszyn chce wybierać biskupów. Posłance nie spodobał się nowy metropolita gdański: „Można było poszukać wśród mniej znanych”
Traktują jej wypowiedź publiczną, jako nieuprawnione mieszanie się do spraw wewnętrznych Kościoła. Niektórzy dostrzegają nawet w liście wyraz uzurpacji posłanki Lewicy do kierowania zmianami kadrowymi Kościoła katolickiego na najwyższych szczeblach hierarchii. Nic bardziej mylnego.
Być może w dalekiej perspektywie Joanna Senyszyn i o takich uprawnieniach myśli. Ale nie teraz. Zapominamy, że Joanna Senyszyn wyłamuje się wszelkim schematom. Dla mnie jest dość oczywiste, iż nie można brać dosłownie jej krytycznych uwag na temat niefortunnego wyboru metropolity gdańskiego przez papieża Franciszka. Nie traktujmy powierzchownie jej słów, kiedy pisze, że nie podoba się jej nowy metropolita, dlatego tę nominację przyjęła „ze smutkiem i zdziwieniem”.
List pełni całkowicie inną funkcję. Jest pretekstem do uzyskania całkiem odmiennego celu. To pierwszy krok podjęty przez Joannę Senyszyn, pozwalający na nawiązanie osobistych relacji z Kościołem. Moim zdaniem, posłanka Lewicy znajduje się w fazie przechodzenia wielkiej przemiany duchowej. Z deklarowanej, fanatycznej działaczki antyklerykalnej przeobraża się w niewinną córę Kościoła.
Omawianym listem usiłuje w nietypowy sposób jako nowo nawrócona zostać przyjęta na łono Kościoła. Zdaje sobie jednakowoż sprawę, że będąc grzesznicą przez ponad pełne cztery dekady, czyli od wstąpienia do PZPR w 1975 roku do ostatnich tygodni lutego 2021, nie może tak po prostu zjawić się u proboszcza swojej parafii i powiedzieć: – Proszę ojca, jestem gotowa wyznać grzechy, by po otrzymaniu pokuty udać się do domu, aby tam dopełnić wielkiego aktu skruchy.
Jaki duchowny w Polsce, słysząc to, nie doznałby na jej oczach zawału? A przecież Joanna Senyszyn nie ma kwalifikacji ratownika medycznego. Nie może pójść drogą najprostszego rozwiązania. List jest więc zabiegiem, który ma najpierw doprowadzić do jej spotkania z abp. Tadeuszem Wojdą, a następnie do zaproszenia nawet do Watykanu.
Czy nasza bohaterka sięga swoimi marzeniami tak daleko? Nie wiem. Nie byłbym jednak zdziwiony, gdyby już dziś tak było.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS