A A+ A++

Anthony Hopkins w grudniu skończył 83 lata. I wciąż nie ma dla niego różnicy, czy wciela się w mężów stanu, czy w psychopatycznych morderców. Jednych i drugich traktuje równie poważnie, obdarza dobrymi manierami i ponadprzeciętną inteligencją.

Nieraz spotykała go za to krytyka. Gdy wcielił się w Hitlera w „Bunkrze” (1981), nawet reżyser George Schaefer nie mógł pojąć, dlaczego chce grać nazistę bez potępiania go. – Bo to człowiek jak ty i ja – odpowiedział mu aktor. Podobnie było z jego najsłynniejszą rolą kanibala Hannibala Lectera. Choć gdy agent wręczył mu scenariusz z tytułem „Milczenie owiec”, aktor oburzył się: – Proponujesz mi rolę w filmie dla dzieci!?

Czytaj też: „Jestem beznadziejnym romantykiem, cóż poradzę” – mówi gwiazdor „Malcolm & Marie”

Muszę to zagrać

Przekonało go nazwisko Jodie Foster w obsadzie, świeżo upieczonej laureatki Oscara za „Oskarżonych” (1988). Po przeczytaniu zaledwie 10 stron zadzwonił do agenta: – Nie przeczytam ani kartki więcej, dopóki nie zagwarantujesz mi, że mam angaż. To jest zbyt dobre. Zżarłby mnie żal, gdybym znał całość i nie mógł w tym zagrać.

Z Foster poznali się dopiero na planie, Hopkins był zestresowany. Choć miał już na koncie dziesiątki ról, nie czuł się zbyt pewnie w Hollywood, bo większość jego ról przeszła bez echa. Grał w serialach i filmach, o których dziś nikt już nie pamięta. Jego czas dopiero nadchodził, czego zapowiedzią miał być drugi Złoty Glob zdobyty w 1989 r. za zrobiony dla CBS film telewizyjny „Dziesiąty człowiek”, w którym zagrał zamożnego człowieka próbującego przekupić kogoś, kto pójdzie za niego na śmierć.

Hopkins był już wtedy po pięćdziesiątce, czyli w wieku, gdy wielu aktorów dramatycznych kończyło kariery. Gdyby tak się stało, jego największym sukcesem pozostałby nakręcony w 1979 r. „Magik”, za który dostał pierwszy Złoty Glob. Wcielał się w brzuchomówcę, nad którym władzę przejmuje laleczka. Reżyser Richard Attenborough proponował mu przed zdjęciami spotkania z psychiatrami, żeby dowiedział się więcej o rozdwojeniu jaźni. Hopkins odmówił. Wolał bazować na wspomnieniach z własnego dzieciństwa, kiedy poczucie niedopasowania kazało mu zakładać maski i udawać kogoś, kim nie jest.

Tak wyglądała jego codzienność w Walii, gdzie dorastał w robotniczym miasteczku Port Talbot. Najprawdopodobniej miał dysleksję, dlatego nie szło mu w szkole. – W wieku czterech lat miałem wrażenie, że wszyscy mówią do mnie po chińsku. Nie rozumiałem innych i czułem się nierozumiany. Szybko odkryłem, że mam jednak talent: potrafię z łatwością naśladować osoby z otoczenia, zwłaszcza mimicznie. W domu byłem więc introwertycznym jedynakiem, a w szkole – kompulsywnym dowcipnisiem – zwierzał się prowadzącemu „Brian Linehan’s City Lights” w 1978 r.

Rodzina wspomina go jako cichego chłopaka, którego życie gwałtownie zmieniło się, gdy zobaczył film dokumentalny o Carnegie Hall. Od tej pory miał tylko jeden cel: kiedyś tam zagrać. Choć w rodzinie się nie przelewało, ojciec piekarz zainwestował w lekcje gry na fortepianie dla syna. Małemu Tony’emu szło całkiem nieźle, ale rozkwit jego kariery powstrzymała wybuchowa natura ojca. Gdy chłopiec brzdąkał na instrumencie, ojciec wpadał w szał. Po kilku kłótniach syn porzucił dalszą naukę, choć jako 12-latek chciał już dawać koncerty. Przy instrumencie zasiadł ponownie dopiero w latach 70., już w Los Angeles. – Długo nie mogłem się przekonać do grania, bałem się, że nic nie umiem. Moja żona powiedziała mi wtedy: „I co, wsadzą cię do więzienia, jak ci źle pójdzie?”. I przekonała mnie – śmiał się Hopkins na spotkaniu ze studentami w Thomas Aquinas College.


FOT. TIMOTHY HIATT/GETTY IMAGES FOR PARAMOUNT PICTURES

Fot.: Getty Images

Witaj, Clarice

Do aktorstwa zaprowadziła go nie pasja, tylko cynizm. Gdy odwiedził dom słynnego aktora Richarda Burtona, starszego o niecałe 12 lat, zrozumiał, że aktorstwo to dobry sposób, by wyrwać się z biedy i fabrycznego smrodu okolicy. Burton pochodził z tego samego hrabstwa, jego ojciec był górnikiem, a matka pracowała w barze. Skoro jemu się powiodło, to i mnie się uda – myślał młody Hopkins.

I udało się. W Royal Welsh College of Music & Drama w Cardiff miał nawet stypendium naukowe. Potem kontynuował naukę w Londynie i grywał – z sukcesami – w lokalnych teatrach, a wreszcie w samym National Theatre. Twierdzi, że łatwo odnalazł się na scenie, bo w jego szkole stawiano na kwestie techniczne, a w tym był akurat dobry. Koledzy mieli problemy z zaliczeniem zajęć z dykcji, ale Hopkins fantastycznie bawił się głosem, co zostało mu do dziś. Pamiętacie charakterystyczne syczenie Hannibala Lectera? Aktor wymyślił je, gdy zastanawiał się, jak upodobnić go do zwierzęcia. Gdy wypowiedział do Jodie Foster kwestię: „Witaj, Clarice”, nawet reżysera Jonathana Demme’a zmroziło. – Błagam, niczego nie zmieniaj! – krzyczał zachwycony.

Metoda pracy aktora ukształtowała się już na etapie szkoły i nie zmieniła do dziś. Najpierw powtarza wielokrotnie („Nawet 200 razy!” – chwali się w wywiadach) kwestie, a gdy ma je już wykute, bawi się sposobem wypowiadania. W „Milczeniu owiec” inspirował się metalicznym dźwiękiem głosu komputera HAL 9000 z „Odysei kosmicznej 2001”. W „Dwóch papieżach” (2020), gdzie wcielił się w papieża Benedykta, chciał zaś brzmieć jak najbardziej swojsko, niczym sprzedawca z kiosku, by w ten sposób pokazać ludzką stronę głowy Kościoła.

Czytaj też: – Paradoksem życia nomadów jest to, że wielu z nich za lata ciężkiej pracy nie dostali nic – mówi Jessica Bruder, autorka książki „Nomadland”. Film na jej podstawie jest faworytem w walce o Oscary

Krytycy od razu go pokochali, ale Hopkins miał jednego zaciętego wroga: samego siebie. – Miałem ogromny problem z ego. Byłem dla siebie potwornie surowy, przejmowałem się opiniami na swój temat, a stres rozładowywałem papierosami i alkoholem. To był wyjątkowo autodestrukcyjny czas w moim życiu, który pogarszała jeszcze cholerna londyńska pogoda – zwierzał się w Thomas Aquinas College.

Ukojenie znalazł dopiero w Los Angeles w 1973 r. – Pokochałem zwłaszcza klimat. Pomyślałem: „To jest mój dom”. Wróciłem do Londynu i jedyne, o czym marzyłem, to powrót do Kalifornii. Jestem Walijczykiem, więc nigdy nie czułem się w stolicy Wielkiej Brytanii u siebie. W Los Angeles to się nareszcie zmieniło – przekonywał. Po przeprowadzce przeszedł metamorfozę. Już w 1975 r. rzucił picie i palenie. Odbudował też relacje z Bogiem. – Utraciłem z nim kontakt, bo wydawało mi się, że jestem zbyt bystry, by dać się mamić religii. W LA nabrałem pokory, zrozumiałem, jak mało wiem i że musi być jakaś siła większa ode mnie – tłumaczył.

Twierdzi, że teraz dobrze zna swoje miejsce. Oburza się, gdy przypisuje mu się sukces filmu, tak samo nie zgadza się z opinią, że aktor może zepsuć efekt pracy całego sztabu ludzi. Mówi, że nie przyjaźni się z aktorami z dwóch powodów: bo rozmowy o roli są nudne, a ludzie z wielkim ego uprzykrzają życie sobie i innym.

Sztuczki, za które płacą wielkie pieniądze

– Na planie „Drakuli” aktorzy krzyczeli na siebie, obrażali się jak dzieci. Zdjęcia ciągnęły się w nieskończoność. Tymczasem tuż za studiem koczowali bezdomni. W końcu nie wytrzymałem i powiedziałem pewnemu młodemu aktorowi: „Dorośnij! Idź do tych ludzi i przekonaj się, ile jesteś dla nich wart”. Niestety, w większości przypadków próba uświadomienia komuś w Hollywood, że nie jest osobą wybitną, kończy się katastrofą. Zadufana w sobie gwiazda zaczyna starą mantrę: nie rozumiesz mnie, jestem artystą, to, co robię, to sztuka. Gówno, nie sztuka. To zabawa, sztuczki, za które płacą wielkie pieniądze – opowiadał Hopkins dziennikarzowi „Newsweeka”.

Zdarza się jednak, że we wspomnieniach współpracowników on sam pojawia się jako osoba zadufana i zbyt pewna siebie. Tak było choćby w przypadku „Milczenia owiec”. Kostiumografka wspominała oburzenie aktora, że jego Hannibal Lecter nie będzie miał stroju szytego na miarę, tylko zwykły uniform więzienny. I zażyczył sobie poprawek krawieckich. Ale już reżyser Jonathan Demme miał o nim zupełnie inne zdanie. Pamiętacie pierwsze spotkanie agentki FBI Clarice Starling z osadzonym w celi kanibalem? Demme zapytał Hopkinsa, czy woli wtedy leżeć, czy siedzieć na pryczy. – Nie! Powinienem stać! – uparł się aktor. – Dlaczego? – Przecież czuję jej zapach, więc doskonale wiem, że się zbliża.

Demme się zawstydził, bo to aktor miał rację. Reżyser zachwycał się też cechami, którymi Hopkins obdarzył Lectera. – Nie było w nim żadnej odrazy do tego bohatera. I chyba pierwszy raz w historii gatunku publiczność w jakiś dziwny sposób sympatyzowała z kimś tak bezwzględnie złym jak on. To niebywałe osiągnięcie! – mówił. „Milczenie owiec” zdobyło Oscary w pięciu głównych kategoriach (w tym za kreację Hopkinsa) jako jeden z trzech filmów w historii nagród.

Nic dziwnego, że Florian Zeller od początku brał pod uwagę wyłącznie jego do tytułowej roli w „Ojcu”. Teraz Hopkins ma szansę dostać za nią drugiego w karierze Oscara. Ale już przeszedł do historii jako najstarszy nominowany aktor w tej kategorii.

– Cały pomysł na ten film oparłem na koncepcie dostępu do tego, co przeżywa chory na demencję bohater. Nie interesowała mnie kolejna historia o cierpiących bliskich, tylko chciałem wejść w głowę takiej osoby – mówił mi reżyser, kiedy spotkaliśmy się na festiwalu w Zurychu.

W filmie poznajemy głównego bohatera, gdy w jego mieszkaniu pojawia się obcy człowiek. Atmosfera gęstnieje, ale już w kolejnej scenie włamywacz okazuje się troskliwym zięciem bohatera. Potem sytuacja jeszcze bardziej się komplikuje, bo raz Anne (rewelacyjna Olivia Colman) wydaje się wredną córką, która chce zostawić schorowanego ojca i wyjechać za miłością do Paryża, a za chwilę okazuje się, że o Francji nigdy nie było mowy. Jaka jest prawda i kim są ludzie wokół bohatera?

Zeller mnoży pytania, bo chce pokazać nam, jak funkcjonuje głowa chorego na demencję i czym jest horror jego codzienności, gdy gubi się w rozpoznawaniu rzeczy i ludzi. Na naszych oczach rozpada się świat, znane zamienia się w obce, a pewne w niepewne. Jednak Hopkins nigdy nie pozwala nam, byśmy się nad jego bohaterem litowali albo go żałowali. Czasami mamy go po prostu dość.

– Doświadczyłem demencji w najbliższej rodzinie. Doskonale wiem, jaki emocjonalny miks temu towarzyszy. Raz chce nam się płakać ze współczucia, kiedy widzimy, jak bezradny jest chory wobec tego, co go otacza, a za chwilę staje się dla nas potężnym, niewygodnym problemem, kiedy zapomina o etykiecie, obraża otoczenie, opowiada homofobiczne dowcipy i bezceremonialnie mówi naszym przyjaciołom, że są grubi i brzydcy, a ich życie to porażka. Ta choroba właśnie tak działa i chcieliśmy z Hopkinsem pokazać ją od każdej strony – opowiadał mi Zeller.

– Nastrój na planie był refleksyjny. Chociaż Anthony ma fantastyczne poczucie humoru i wygłupy przychodzą mu z łatwością, odbyliśmy kilka mocnych rozmów – przekonywał mnie z kolei Rufus Sewell, filmowy zięć bohatera, gdy rozmawialiśmy w Kairze, gdzie „Ojciec” był pokazywany na otwarcie 42. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w tym mieście. Sewell przyznał, że zapamiętał zwłaszcza pogadankę o aktorstwie. – Anthony zwierzył mi się, że za każdym razem, kiedy zapomina tekstu, zastanawia się, czy to już, czy właśnie dopadła go utrata pamięci i pogrzebała szansę na wystąpienie w jakimkolwiek filmie.

– Myśli pan, że Hopkins chciałby wrócić do czasów młodości? – dopytywałem Sewella. – Zapytałem go o to i wiem, że za nic nie chciałby znów przeżywać stresów i rozterek sprzed dekad. Dziś odnalazł spokój, który jest dla niego najcenniejszy. Docenia starość, co w jego pełnej godności roli w „Ojcu” doskonale widać.

Czytaj także: Serialowy seks made in Poland. Polka nie chce, by „te momenty” wytrąciły ją z równowagi

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKto może dostać zasiłek opiekuńczy z ZUS-u? Zgłoszenia tylko do 28 marca
Następny artykułŚmigłowiec lądował na targowisku