Kryzys powołań i święceń
Dziś kryzys, o czym pisałem na tych łamach już rok temu, jest faktem. Nie tylko, że zdarzają się seminaria, jak w Bydgoszczy, Drohiczynie i Elblągu do których w 2021 roku nie zgłosił się żaden chętny niesiony powołaniem, ale – co jest swoistym novum – pojawiają się też seminaria, gdzie w wyniku edukacji i kształcenia charakteru księżowskiego żaden z kandydatów nie kończy swej formacji święceniami.
Taką sytuację odnotowano w seminarium olsztyńskim, w którym nie będzie święceń pierwszy raz od 72 lat. Rektor seminarium, ks. Hubert Tryk, już bez owijania w kościelną bawełnę przyznał: „Niestety rocznik ten nie doszedł nawet do diakonatu, z kilku kandydatów, którzy się zgłosili sześć lat temu, nie pozostał ani jeden”. Odpowiedzią księdza rektora na ten kryzys jest między innymi list otwarty, w którym pisze, że „spadek powołań kapłańskich to nie jest przejaw bożego skąpstwa, ale przejaw »kryzysu powołanych«, którzy z różnych przyczyn nie odpowiadają na boże wezwanie. Być może często nawet nie są w stanie tego powołania usłyszeć, a nierzadko brakuje im odwagi, by zdecydować się na tak radykalny krok, którym jest poświęcenie swojego życia, poprzez chociażby rezygnację z rodziny”.
W jego ocenie „świadczy to o tym, że nie tylko sama umiejętność rozeznania powołania i decyzja o wstąpieniu do Seminarium jest trudna, ale także proces późniejszej formacji wymaga dużo dyscypliny i poświęcenia”. O ile stwierdzenie, że mamy kryzys powołań to stwierdzenie faktu, o tyle drogi pokonania kryzysu są już nie tak oczywiste. A bez szczerej odpowiedzi na brutalne pytania, kryzys będzie się pogłębiał.
Po co dziś być księdzem?
Zasadnicze pytanie brzmi więc następująco: po co w takim Kościele, jaki mamy dziś w Polsce, być księdzem?
Jasne, że – po pierwsze – zaraz usłyszę, że powołanie to przede wszystkim odpowiedź na Boże wezwanie, ale ta mantra już nie działa. Dziś młody człowiek przed przekroczeniem progu seminarium zadaje sobie pytanie, czy chce się utożsamiać z kościelnymi instytucjami, w których będzie funkcjonował, bo spalać się religijnie może także poza nimi. I odpowiedź nie jest oczywista: kościelne instytucje nie budzą zaufania. Ba, sam Kościół, szczególnie w oczach młodych ludzi, stracił wiarygodność, nie mogąc rozliczyć się ze skandali pedofilskich. Skandali, które pokazały, że dobro instytucji dla Kościoła jest ważniejsze niż dobro ofiar. Młodzi na tę krzywdę dzieci są wyczuleni.
Po drugie, po co zostawać kapłanem, gdy widzisz, że liderzy kościelni – mam tu na myśli przede wszystkim biskupów – to korporacyjna grupa strzegąca swoich wpływów, a nie grono ludzi dające świadectwo przykładnego chrześcijańskiego życia. Obraz biskupa w Polsce w ostatnich latach odbiega od człowieka zatroskanego o strategię duszpasterską. Jest to obraz człowieka, który jest raczej zatroskany o władzę, strzegący kościelnej kasy czy zabiegający o polityczne wpływy. Po co więc młody człowiek, który przekraczając próg seminarium, jest pełen ideałów, miałby dać się dobrowolnie poddać władzy takim liderom? Brakuje więc księży, którzy stanowiliby pociągający wzór dla młodych ludzi gotowych przywdziać koloratkę.
Po trzecie, jeszcze niedawno bycie księdzem podnosiło natychmiast status. Dawało, niemal mechanicznie szacunek i uznanie społeczne. Dziś, nawet gdy jesteś księdzem, musisz na szacunek i uznanie zapracować. Sutanna nie chroni przed pytaniami. Przed trudnymi dyskusjami. Dziś sutanna takie pytania i dyskusje wręcz prowokuje. Trzeba więc i odwagi, i przenikliwości, by stawiać takim wzywaniom czoła.
Po czwarte, bycie księdzem w przeszłości – znów -– wiązało się z bezpieczeństwem materialnym. Oczywiście dziś to też jest aktualne. Ale kiedyś wielu młodych mężczyzn, szczególnie z biedniejszych rodzin, wybierało kapłaństwo również jako rodzaj kariery. Dziś karierę, także w tym aspekcie finansowym, może robić w zupełnie innych dziedzinach. Ba, robi się to i łatwiej, i szybciej. Dlatego słynne stwierdzenie: „kto ma księdza w rodzie, tego bieda nie ubodzie”, straciło rację bytu. Ale i przestało być jednym z elementów, który sprawiał, że ktoś przekraczał próg seminarium.
I na koniec: kryzys powołań może zrodzić w Kościele pokusę, by ci, którzy zdecydują się zostać księżmi, mogli liczyć na taryfę ulgową podczas edukacji i formacji. Znaczy, że seminaria i przełożeni będą przyjmować wszystkich chętnych, nawet tych, którzy ewidentnie nie spełniają kryteriów. Tylko po to, by pokazać, że Polska wciąż – szczególnie na tle Europy – jest zieloną wyspą, jeśli idzie o liczbę powołań i księży.
Mam nadzieję, że ta pokusa zostanie odrzucona. Już dziś widać, że jakość duchownych, ich kształcenie, jak i formacja, pozostawiają wiele do życzenia. A wyświęcając nieprzygotowanych czy złych kleryków, by przykryć kryzys, Kościół nie tylko nie rozwiąże deficytu powołania, ale go pogłębi. A już na pewno sprawi, że Kościół nie zyska wiarygodnych i oddanych Bogu i człowiekowi kapłanów.
Czytaj więcej: O seksie w seminariach. „Kleryk ma się kobiety bać. Bo ona czyha na jego cnotę”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS