Z 19 meczów z Anglią reprezentacja Polski wygrała tylko jeden, siedem zremisowała i aż 11 przegrała (bilans bramek 11:30). Najwięcej razy przeciw jednemu z naszych najtrudniejszych rywali zagrał Roman Kosecki. Czy były kapitan kadry potrafi wyjaśnić, dlaczego zwykle z Anglikami nie mieliśmy szans? Czy mieliśmy kompleks Anglików?
Łukasz Jachimiak: Wie Pan, że ze wszystkich polskich piłkarzy rozegrał Pan najwięcej meczów przeciw Anglii?
Roman Kosecki: Kolega mnie poinformował. Mówi: “Ty, ty grałeś z nimi aż sześć razy”. Tylko ja i Jasiu Furtok mamy po tyle meczów z Anglikami. Ale Jasiu rozegrał mniej minut. No, lałem się z nimi mocno. Niestety na Wembley, tym starym, wyjątkowym, oni nas zawsze lali. I zawsze do zera – 3:0, 2:0, 3:0. Fetę Anglicy mieli wielką. Zawsze jakaś księżna ich oklaskiwała, na trybunach wspaniały doping, to była naprawdę świątynia piłki nożnej. I chociaż przegrywaliśmy, to wielką przyjemnością było grać na tym samym Wembley, na którym Domarski strzelił gola, a Tomaszewski zatrzymał Anglię. Z sześciu meczów z Anglikami trzy zremisowałem i trzy przegrałem, ale walka była zawsze. Byli lepsi, wiadomo. Niech pan spojrzy na ich składy z tamtych czasów. Legendy tam grały, niesamowite nazwiska. Byli dużo mocniejsi niż teraz.
Który mecz zapamiętał Pan szczególnie?
– U siebie byliśmy zawsze blisko zwycięstw. Były remisy: 0:0, 1:1 i 1:1, a dwa razy do samych końcówek prowadziliśmy. Po bramkach Romana Szewczyka w eliminacjach Euro 92 i Darka Adamczuka w eliminacjach MŚ 1994. Po golu Szewczyka to nawet do przerwy byliśmy w finałach Euro. Ale w drugiej połowie Turcy niestety u siebie przegrali z Irlandią, a my zremisowaliśmy z Anglikami. To było w Poznaniu. A później w Chorzowie Marek Leśniak miał dwa razy sam na sam, aż Dariusz Szpakowski wykrzyczał to słynne “Aj Jezus Maria!” Pamiętam, że Angolom nogi się wtedy trochę trzęsły, niezły kocioł był na Stadionie Śląskim, z 80 tysięcy ludzi zrobiło atmosferę. Przed tamtym meczem złapałem się nawet z Paulem Gascoignem, co opisałem w swojej książce “Kosa. Niczego nie żałuję”.
Przypomni Pan, o co poszło?
– Ostro było. Zaczęło się w tunelu prowadzącym z szatni na boisko. A później żeśmy się w trakcie meczu naparzali. Ale tak z nimi trzeba grać! Już opowiadam, jak było: my stoimy w tunelu, gotowi do wyjścia i po chwili przychodzą Anglicy. Gascoigne na nasz widok zaczął przeklinać. Jak usłyszałem “Fucking Poland”, to mu odpowiedziałem “Fucking England”, no i się złapaliśmy. Szybko włączył się Świerszczu [Piotr Świerczewski], a za nim kolejni nasi i kolejni Anglicy. Wszyscy się zaczęliśmy przepychać, a sędzia gwizdał i straszył, że będzie dawał czerwone kartki. W końcu wyprosił nas z tunelu i kazał przyjść jeszcze raz. Uspokoiliśmy się, ale tylko na chwilę. Gdy zaczął się mecz, to ja parę razy Gascoigne’a ostro potraktowałem, a Piotrek Świerczewski to go konkretnie rzeźbił. Aż Gascoigne zszedł, nie wytrwał do końca. Musieliśmy ostro odpowiedzieć Anglikom na prowokacje. Wiedzieliśmy, że one będą i sobie powiedzieliśmy, że nie pękamy, jedziemy z nimi! Jak oni chcą grać ostro, to okej, nawalamy się. Takie to były czasy. Szkoda, że dziś atmosfera będzie całkiem inna, że Wembley będzie puste. Chociaż może dla naszych to dobrze. Chciałbym, żeby wygrali, żeby zmienili tę ciągle odtwarzaną płytę o sukcesie na Wembley w 1973 roku. Szkoda, że nie mamy Roberta Lewandowskiego, ale u nich nie zagra Marcus Rashford.
Myślę, że Anglikom łatwiej będzie znaleźć zastępstwo.
– Tak, ale nasi piłkarze też grają w dobrych klubach. Taki Jóźwiak nawet w lidze angielskiej.
Ale w Championship, a nie Premier League.
– No tak, to nie jest najwyższa liga. Trzeba też popatrzeć na to, że Milik i Piątek mają trochę problemów. I trzeba pamiętać, że jak u Włochów nie było paru zawodników, to i tak od nich dostaliśmy. Bo każdy z nich na co dzień w Serie A. Tak samo teraz spotkamy się z drużyną złożoną z graczy z Premier League. Może wiele nazwisk na kolana nas nie rzuci, ale to są piłkarze top. Chociaż moim zdaniem kiedyś angielska drużyna miała większy potencjał. I każdy mecz z nią był świętem. Gary Lineker, Peter Shilton, David Bardsley, Ian Wright, Terry Butcher, Stuart Pearce, z którym się kopałem i uważam go za najtrudniejszego rywala, przeciwko któremu grałem. Nieprawdopodobny walczak. Zasuwał, klął, wyzywał, a po meczu zawsze podawał rękę, zawsze okazywał szacunek i pełen profesjonalizm. Lubiłem więc go, choć się z nim naparzałem. Dziś Anglicy aż tak mocnych postaci nie mają. Może trochę naiwnie, za bardzo optymistycznie, ale wierzę, że coś możemy ugrać.
Pan grał z Anglią sześć razy, a Gary Lineker strzelił Polsce sześć goli. Wymieniał się Pan z nim koszulkami?
– Mam tylko koszulkę Stuarta Pearce’a. Jedynie z nim się raz wymieniłem, a pozostałe koszulki zostawiłem dla siebie i rozdałem kolegom, którzy kolekcjonują koszulki.
Podziwiał Pan Linekera? Wzorował się Pan na nim?
– Uważałem go za kompletnego zawodnika, ale też wiedziałem, że jego siłą jest i to, że ma świetnych kolegów, którzy mu dogrywają.
W lidze hiszpańskiej się nie spotkaliście, bo on grał w Barcelonie jeszcze zanim Pan pojechał grać najpierw dla Osasuny, a później dla Atletico. Ale pewnie w Hiszpanii o Linekerze często Panu mówiono?
– Faktycznie się nie spotkaliśmy i rzeczywiście jego uważano za świetnego obcokrajowca, a mnie później też tak nazywano. Największym sukcesem było dla mnie to, że Johan Cruyff, który prowadził Linekera i wiele innych gwiazd, w swojej książce napisał, że Kosecki to najszybszy, najbardziej błyskotliwy zawodnik w lidze. To było ogromne wyróżnienie, że taka postać ma w swojej książce wpis o mnie. Piękne, naprawdę.
Grał Pan w lidze hiszpańskiej i na Santiago Bernabeu, i na Camp Nou – nie robiły aż takiego wrażenia jak Wembley?
– Żaden stadion się z tą świątynią Anglików nie mógł równać. Zwłaszcza że miałem siedem lat, gdy Domarski na tym stadionie strzelał gola, a ja to oglądałem i zapamiętałem. To jest wyjątkowa sprawa, gdy kilkanaście lat później człowiek się znajduje na tym samym stadionie. Chłopak z Konstancina, wtedy z wioski, całe życie o czymś takim marzył. Pamiętam też bardzo dobrze, jak ten słynny mecz na wodzie z RFN-em na MŚ 1974 oglądałem u babci na wsi i burza była, więc nam prąd odcięło. Wszyscy się zeszli do jednego rolnika, który miał telewizor, razem wszyscy przeżywali emocje i nagle koniec. Później każdy każdego pytał jak tam, jaki wynik. Wracając jeszcze do Anglii, to szkoda, że nigdy z nimi nie wygrałem i że nie strzeliłem im gola.
Chyba nie miał Pan takiej okazji jak Leśniak?
– Miałem kilka akcji, parę razy piłka do mnie trafiała po dośrodkowaniach i strzelałem, ale nie trafiałem w bramkę. Żadnej setki nie miałem. Niczego takiego, co by mi się później śniło.
Potrafi Pan powiedzieć, dlaczego zawsze mieliśmy kompleks Anglików?
– Szczerze: nie mieliśmy takiego kompleksu!
Czyli to my, kibice się denerwowaliśmy, że znowu, w kolejnych eliminacjach, wpadliśmy na Anglików, w Wy nie myśleliście, że nie macie szans?
– Zupełnie nie. Zawsze była maksymalna sprężarka, że się uda. Niestety, u nas było blisko, ale nie dowoziliśmy zwycięstwa. A w Anglii oni zawsze mieli wyraźną przewagę.
Wyraźne były też w tamtych latach różnice organizacyjne. Pan się wykłócał choćby o to, żeby PZPN zapewnił Wam normalne stroje na mecz z Anglikami.
– Mnóstwo było takich organizacyjnych spraw. Pamiętam, jak mieliśmy grać na Wembley i poszliśmy trenować do parku. Przyszła policja, ta z wysokimi czapami, i nas wygoniła, nie pozwoliła deptać trawnika królowej. Właśnie taka organizacja kiedyś w naszej piłce była. O wszystko się musieliśmy upominać. A ja, niestety, byłem takim zawodnikiem i człowiekiem, że się upominałem i narażałem. Teraz to z kadrą jest tak, jak mój ojciec zawsze mówił o wojsku. “Wojsko? Teraz to jest przedszkole, kiedyś to było wojsko”. Teraz chłopaki mają wszystko. I dobrze. A nasze czasy były zupełnie inne.
A jak to było z tymi strojami Hamburgera SV, które na Anglię załatwił Wam Andrzej Grajewski?
– Było tak, że na dresach był napis sponsora klubu – Müllermilch – i myśmy to zaklejali plastrami. Związek nie miał umowy z dostawcą sprzętu. Takie były czasy.
Pieniędzy dla Was pewnie też PZPN nie miał?
– Były problemy. Pamiętam, jak obiecywali premie, a minęło pięć meczów i nic nie zapłacili. Jak się człowiek delikatnie upominał – a to mnie koledzy wydelegowali – to w odpowiedzi usłyszałem: “A kiedy ty ostatnio strzeliłeś bramkę dla reprezentacji?”. I koniec rozmowy. Dużo lepsze warunki od pierwszej reprezentacji miała kadra olimpijska Janusza Wójcika. Wójcik załatwił sponsora, pana Niemczyckiego, a PZPN nie umiał [fundacja biznesmena Zbigniewa Niemczyckiego rzeczywiście bardzo dbała o młodzieżówkę: “Mieliśmy stworzone bardzo dobre warunki. Zawsze byliśmy kwaterowani w dobrych hotelach, na mecze i na treningi jeździliśmy fajnymi autokarami, mieliśmy najlepszy sprzęt. Pierwsza kadra miała problemy z koszulkami, a my chodziliśmy w ubraniach adidasa, co wtedy na młodych chłopakach robiło wrażenie. W sytuacjach oficjalnych byliśmy ubrani w dobre garnitury, niczego nam nie brakowało. Dużo dawała fundacja olimpijska, która działała bardzo prężnie. Inwestowano w nas. A że PZPN nie miał pieniędzy, to pierwsza kadra była przy nas biedna” – opowiadał nam kiedyś Andrzej Juskowiak].
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS