fot. Cor Vos Fotopersburo – Video ENG
Andy Hampsten opowiada o Giro d’Italia: o wygranej etapowej na Gran Paradiso, piekielnym etapie przez Passo Gavia w śniegu i wygranym w 1988 roku wyścigu dookoła ukochanych Włoch.
Kontynuujemy rozmowę ze zwycięzcą Giro d’Italia z 1988 roku, Andym Hampstenem. W pierwszej części poznaliśmy początki przygody amerykańskiego zawodnika z kolarstwem i rolę, jaką w jego karierze odegrał Edward “Eddie B” Borysewicz.
W drugiej części dochodzimy wreszcie do pierwszych zwycięstw, przełomowego 1985 roku, a w końcu rozmawiamy o piekielnie trudnym etapie przez Passo Gavia w 1988 roku. “La Gazzetta dello Sport” opisała ówcześnie ten etap, rozgrywany w ujemnych temperaturach i przy padającym śniegu i deszczu, jako “dzień, w którym wielcy mężczyźni płakali”.
Andy Hampsten na mecie nie płakał, a to wszystko dzięki wspaniałemu rozeznaniu taktycznemu i przygotowaniu drużyny 7-Eleven. Na trasie nie zabrakło masażystów z dodatkowymi ubraniami i ciepłym piciem. Podczas gdy inne drużyny zbagatelizowały warunki pogodowe, kolarze w charakterystycznych zielonych koszulkach jechali w rękawiczkach nurków i goglach narciarskich szczelnie otulających pokłady determinacji potrzebne do jazdy w takich warunkach.
Rzućmy się zatem prosto w wir wydarzeń, zaczynając tam, gdzie skończyliśmy poprzednio: na trasie Giro d’Italia w roku 1985. Był to pierwszy występ Hampstena jako zawodowca, a Amerykanin jechał na jednomiesięcznym kontrakcie, podpisanym tylko na ten wyścig…
Jakub Zimoch: W swoim pierwszym Giro d’Italia odniosłeś zwycięstwo na Gran Paradiso. Niezłe miejsce na premierowy triumf.
Andy Hampsten: To było marzenie, to była dla mnie taka wspaniała, cudowna chwila. To najlepsze zwycięstwo, jakie kiedykolwiek odniosłem. Mój pierwszy triumf w zawodowym peletonie.
W Giro 1985 ścigał się też Greg LeMond, dla nas bohater. Był naszym przyjacielem, ale nie identyfikowaliśmy się z nim zbytnio, ponieważ ścigał się jako amator jedynie przez rok. Jako amator jeździł samodzielnie tak fenomenalnie w Europie, że dostał profesjonalny kontrakt. Jest starszy ode mnie o rok, ale mi zajęło cztery lata, by dostać ten miesięczny kontrakt zawodowy. Wydawało mi się to zupełnie normalne. Le Mond był o wiele, wiele lepszy ode mnie w tym czasie, ale zachowywał się też niesamowicie miło i chciał mieć w peletonie więcej Amerykanów, z którymi mógł rozmawiać podczas wyścigów. Cieszył się, że 7-Eleven uczestniczyło w wyścigu.
Przyszedł do mnie pierwszego dnia i powiedział: “Andy, musisz przyjechać do Europy, musisz dostać się do jednego z tych zespołów. Wiesz, jeśli możesz być w 7-Eleven, to świetnie, ale wiem, że masz tylko jednomiesięczny kontrakt. Powiedziałem mojej drużynie, że jesteś naprawdę dobry i że powinni cię obserwować. Wiesz, musisz zrobić coś, co zrobi na nich tutaj wrażenie.” Więc pomyślałem: “O wow, to jest super”. Greg przedstawił mnie Bernardowi Hinault, co wydawało mi się surrealistyczne. Więc mogłem troszeczkę porozmawiać z Hinault, bo znałem trochę francuski.
Pierwszy górski etap zaplanowano na północy Włoch, w pierwszym tygodniu, a liczył on 240 kilometrów i cały dzień padało. Ja bardzo zmarzłem, a kiedy dotarliśmy do ostatniego podjazdu, Hinault chyba odjechał. [Francesco] Moser miał grupę pomocników, którzy ciągnęli go pod górę. Nie straciliśmy zbyt wiele czasu, ale ja przyjechałem 38. Straciłem minuty do mojej grupy, miałem bardzo zły dzień i czułem się zdołowany. W klasyfikacji generalnej sklasyfikowano mnie na 40. lub 50. miejscu. Całkiem wytrąciło mnie to z równowagi, ale w miarę jak wyścig się rozwijał, radziłem sobie coraz lepiej, regenerowałem się. To jest właśnie moja mocna strona, naturalnie regeneruję się dość dobrze w ciągu trzech tygodni.
W środkowej części wyścigu zaplanowano bardzo trudny etap w Alpach. Jechaliśmy z Toskanii do Bolonii lub Modeny, gdzieś na północnych równinach w drodze w góry. Kręciłem w pierwszej grupie pościgowej, wszystko się rozpadło. 15 z nas goniło ucieczkę, ale zgubiliśmy Mosera. Goniła nas ogromna grupa, a ja znajdowałem w czołówce i mogłem współpracować z [Stevem] Bauerem i LeMondem. Hinault i ja znacznie awansowaliśmy tego dnia. Stawałem się coraz bardziej pewny siebie. Nie mieliśmy zbyt wielu górskich etapów, ponieważ wyścig zaprojektowano pod Mosera.
Na ostatnim dużym górskim etapie wjechaliśmy do Szwajcarii. Duży podjazd na początku, duży podjazd na końcu. Premię górską zaplanowano w tunelu, chyba na przełęczy Gran San Bernardo. Jest tam stara droga, która prowadzi przez szczyt góry, co byłoby ładniejsze, ale z Moserem w peletonie wybrano inną drogę, a Włoch wygrał premię górską w tunelu, jadąc na dużej tarczy z przodu. Potem zjechaliśmy w dół na metę. Mój trener powiedział mi przed etapem: “Andy nie atakuj, tylko odpoczywaj. Jutro jest bardzo krótki, 58-kilometrowy etap, ale kończy się na odpowiadającym ci podjeździe. Z tym długim zjazdem do mety, prawdopodobnie nie wygrasz etapu. Poczekaj na jutro, założę się, że wygrasz następnego dnia”.
Tak właśnie zrobiłem. Wbrew mojej naturze nie atakowałem na dużych podjazdach. Wiedziałem, że jestem bardzo silny, ale zachowałem wszystko na następny dzień i zaatakowałem na początku jedynego podjazdu. Miałem na sobie kombinezon do jazdy na czas. Podjechałem pod tę górę rano w ramach rozgrzewki. Etap zaczynał się bardzo późno, ponieważ był tak krótki. Wiedzieliśmy, że LeMonda, Hinaulta i Mosera dzieli bardzo niewiele w klasyfikacji generalnej. Obserwowali się więc nawzajem. Wielu kolarzy chciało spróbować wygrać ten etap, a to, że faworyci skupili się na sobie, dawało szansę łowcom etapów.
Podjazd miał zmienne nachylenie, a najbardziej stromy odcinek przyszedł na początku. Postanowiliśmy, że zaatakuję na pierwszym kilometrze, a później, jeśli zajdzie taka potrzeba, poprawię. Miałem na sobie kombinezon do jazdy na czas i Europejczycy się ze mnie naśmiewali: “och, wy głupi Amerykanie, kombinezony są tylko do jazdy na czas”. Zrobiłem z numeru startowego niewielką kieszeń na trochę jedzenia. Drużyna bardzo dobrze wyprowadziła mnie na czoło. Gdy zbliżaliśmy się do podjazdu, jechaliśmy już bardzo, bardzo szybko. Pamiętam, że moi rozprowadzający wkładali w to już wszystko, ale miałem tyle szacunku dla Hinaulta, że wpuściłem go do mojego pociągu. U podnóża góry ktoś natychmiast zaatakował, a ja ruszyłem dokładnie w tym miejscu, które wybrał dla mnie trener, gdy drugą ucieczkę właśnie łapał peleton.
Odjechałem sam. Widziałem, że naprawdę dobrzy zawodnicy próbowali mnie dogonić. Potem był mały zjazd, pojechałem po łuku i znów zacząłem się wspinać. Z łatwością widziałem przez ramię, gdzie są wszyscy. Jechali 30 sekund z tyłu, dość rozproszeni i za bardzo niezorganizowani, by mnie dogonić. Potem miałem przed sobą 10 lub więcej kilometrów wspinaczki i przez cały ten czas powiększałem przewagę.
Wyglądało na to, że łatwo wygrałem, ale w mojej głowie słyszałem dwa głosy, anioła i diabła. Pierwszy mówił mi: “jedź, jedź, jedź. Możesz to zrobić”. Drugi niedowierzał: “och, nigdy ci się nie uda. Oni wszyscy są zawodowcami, dopadną cię”. Ale tak się nie stało.
Dla mnie było to najważniejsze zwycięstwo w mojej karierze, ponieważ dało mi pewność, dowód, że jestem wystarczająco dobry. Pomogło mi to również sfinalizować kontrakt z La Vie Claire. To był dla mnie bardzo, bardzo dobry dzień.
To też wyścig, w którym jechałeś na jednym z pierwszych rowerów z 8 przełożeniami z tyłu?
Tak, to było niezwykłe. Osiem przełożeń Shimano, które zrobili dla mnie moi mechanicy. Po prostu wzięli siedmiobiegową zębatkę, spiłowali dystans, i dołożyli ósmy bieg.
Jak sobie możesz wyobrazić, napawała mnie duma z takiego wynalazku. Gerrie Knetemann jechał ze mną i rozmawiał po holendersku z jednym ze swoich przyjaciół. Knetemann był przyjacielem menadżera mojej amatorskiej drużyny, dla mnie kimś w rodzaju ojca chrzestnego, przyjaciela z peletonu. Bardzo mądry zawodowiec, mądry człowiek. Rozumiałem trochę ich rozmowę, ponieważ zadawali mi w jej trakcie pytania. “Hej, Andy, czy to osiem zębatek?”, “tak, ma osiem biegów”, odpowiedziałem. Gerrie zapytał mnie więc, jakie mam przełożenia. “Och, to jest o wiele lepsze niż siedem, bo wiesz, dzisiaj mam 21 i 19, 17, ale mam 16, 15, 14, 13.” No i wymieniam te głupie liczby. Chwaliłem się, że normalnie nie miałbym 16, gdybym miał tylko siedem przełożeń. Gerrie Knetemann dobrze się bawił: “więc masz osiem, a my mamy siedem, ale powiedz mi, Andy, czy osiem wystarcza?”. Odpowiedziałem: “O nie, nie, naprawdę chcę dziewięć, bo wolałbym mieć 23 i 21”. I zacząłem znowu wyliczać te wszystkie głupie zębatki. A on powiedział: “Aha! Więc ty masz osiem, my mamy siedem, ale osiem to wciąż za mało”. Był zabawny. [śmiech]
Twoja kariera to oczywiście, nie tylko Giro d’Italia, ale sam rozumiesz, że w maju nie mogę nie skupić się przede wszystkim na włoskim wyścigu. Opowiadałeś już o etapie z legendarnym przejazdem przez Gavię w 1988 roku pewnie z tysiąc razy, ale czy jest jeszcze jakiś sekret, który ostał się na kolejny wywiad?
Myślę, że zrozumiesz, że w całej historii nie ma żadnej tajemnicy. Ten etap przypominał wyścigi amatorskie. W tym czasie byłem już dobrym zawodowcem, wygrałem kilka świetnych wyścigów, ale, może zabrzmi to skromnie, nie byłem super utalentowanym kolarzem. Nie jeździłem jak Greg LeMond, nie wygrywałem jazdy na czas, sprintów, etapów z wiatrem i nie opowiadałem dowcipów 30 sekund po przekroczeniu mety. Musiałem się naprawdę skupić i pojechać bardzo mocno w górach, żeby osiągnąć swoje wyniki. Tego nauczyłem się jako junior i amator, a to wiedzie prosto do Eddiego B. To nie tak, że miałem miejsce w świetnej drużynie i podróżowałem Mercedesem po Europie, startując w naprawdę dobrych wyścigach z byłym zawodowcem, który mówił mi, jak się ścigać.
Musiałem się wiele nauczyć na własną rękę. Eddie B niesamowicie surowo podchodził do wyboru zawodników, których zabierał do Europy. Często lądowałem w drużynie B i miałem mu wiele do udowodnienia. Nigdy nie wybrał mnie do startu w Igrzyskach Olimpijskich. Jechałem na mistrzostwa świata, jeśli trasa była pagórkowata, ale nie łapałem się do grupy najlepszych zawodników w jego kadrze na początku lat 80. Jednak to pomogło mi jako zawodowemu kolarzowi.
Podczas Giro w 1988 roku mieliśmy do czynienia z kilkoma śnieżnymi dniami, z których najgorszym był etap przez Gavię. Warto zaznaczyć, że po nim też przyszły dni z opadami śniegu. Denerwowałem się bardzo, ponieważ na krótkim etapie pojawiło się dużo wspinaczek, ponieważ Moser nie brał już udziału w wyścigu. Nadrabialiśmy więc zaległości z początku lat 80., gdzie gór było jak na lekarstwo.
W tamtym roku [1988] czułem się bardzo mocny. Wygrałem etap dwa dni przed Gavią, po prostu wszystkim odjechałem. Wiedziałem, że jestem w świetnej formie, ale rano w dniu etapu prowadzącego przez Passo Gavia padał deszcz i śnieg. Wiedzieliśmy, że pogoda będzie zła, absolutnie okropna. Z 25-kilometrowym zjazdem, który w tych warunkach będzie gorszy niż sam podjazd.
Nie mieliśmy żadnej tajnej broni. Nie ma nikogo, kto jeździ bardzo dobrze w złej pogodzie. Ja naprawdę skupiłem się na tym etapie za radą mojego przyjaciela, Gianniego Motty, który Giro wygrał w 1966 roku. Powiedział, że muszę się skupić na Gavii, ponieważ nikt się na niej nie ścigał od początku lat 60., a to okropny podjazd. Jest o wiele trudniejszy niż inne przełęcze, ponieważ nie prowadziła po nim asfaltowa droga. Włosi myśleli, że z ośmiobiegowymi rowerami, lżejszymi ramami i nową technologią wszystko będzie o wiele łatwiejsze. Nie zwracali uwagi na to, jak trudny był ten etap.
Padał śnieg. Miałem na sobie ogromną ilość ubrań. Moja drużyna cały czas przywoziła mi gorącą herbatę. Gdy dojechaliśmy do podnóża podjazdu, w końcu się uspokoiłem. Drużyną lidera było Del Tongo, jechali mocnym tempem i gonili ucieczkę, która stanowiła pewne zagrożenie, ale nie jakieś szczególne. Potem moja drużyna wyprowadziła mnie na czoło tuż przed startem wspinaczki. W końcu mogłem zdjąć dodatkowe ciuchy i zdałem sobie sprawę, że to tylko kolejny dzień. Może to najważniejszy etap, na którym może coś może pójść nie tak, ale tak naprawdę nic się nie zmieniło. Marzyłem o słońcu, wolę gorąco, ale niezależnie od warunków, jedynym co mi pozostało to pojechać tak mocno, jak tylko mogę. Starałem się w miarę możliwości wyluzować.
Nasz zespół przygotował się lepiej niż jakikolwiek inny, to stanowiło o naszej przewadze. Nasz menadżer miał stać na kilometr od szczytu z torbami z ciepłą odzieżą, które każdy kolarz przygotował dla siebie. Wiedzieliśmy, że na podjeździe będzie chaos i tłok, mimo dwóch samochodów drużynowych nie każdy mógłby dostać swoje ciepłe ubrania.
Wiedzieliśmy, że zjazd jest ważniejszy niż wspinaczka. Pomyślałem, że najlepszą taktyką na super zimny dzień będzie atak też wcześnie na zjazdach, żeby trochę się rozgrzać. Wiedziałem też, że wszyscy byli przerażeni i że to świetna okazja. Nie miałem żadnej fizycznej przewagi, ale byłem zdeterminowany, by pojechać swój własny wyścig. Zaatakować wcześnie i mieć nadzieję, że uda mi się uciec. I tak się stało.
Z przodu jechała ucieczka, którą musiałem gonić, ale nie byli to najgroźniejsi kolarze. Pod górę jechałem na 95% swoich możliwości, by oszczędzić siły na zjazd. Miałem też ciepłe ubrania, które mogłem wziąć zarówno z samochodu, jak i z mojej musette [kolarskiej torby, zazwyczaj używanej w strefie bufetu – przyp. red.]. Ostatecznie tego nie zrobiłem, ale powinienem był się zatrzymać i założyć więcej ubrań. Prawdopodobnie pojechałbym wtedy jeszcze szybciej.
Udawało mi się utrzymać myśli przy wyścigu, ale nie potrafiłbym wyjaśnić, jak bardzo było mi zimno i jak wpłynęło to na moją psychikę na drodze na dół. Obawiałem się, że w ogóle nie dotrę na sam dół, ostatnie 12 kilometrów padał deszcz, a nie śnieg. Erik Breukink złapał mnie i pokonał o siedem sekund na tym etapie. Pamiętam, że mnie wyprzedził, a ja nie mogłem wsiąść mu na koło. Jest nagranie z tego ostatniego fragmentu wyścigu. Wyglądało to tak, jakbym po prostu zasnął i nie zauważył, że przejeżdża obok mnie, ale ja po prostu nie mogłem zareagować. Zmarzłem tak, że liczyłem już tylko minuty do mety.
To doświadczenie, które przeszedł każdy kolarz z krajów położonych bardziej na północ Europy. Wyruszyłeś na długą przejażdżkę, a może zdarzyło się to na wyścigu. Zabrałeś kurtkę przeciwdeszczową, ale to nie wystarczyło. Jest ci coraz zimniej i zimniej, i zimniej, i zimniej. “Ukrywanie” się przed zimnem pomogło mi się dalej ścigać, zamiast zwalniać i myśleć lub pozwalać sobie myśleć o zimnie. Z takim podejściem jazda stawała się łatwiejsza.
Miałem takie podejście jeszcze od czasów, kiedy trenowałem z Eddiem B. Musiałem walczyć o dostanie się do drużyny, reprezentacji narodowej, każdy wyjazd do Europy do walka. Kiedy już się dostałem na wyścig w Europie, musiałem udowodnić, że jestem wart tego startu. Tego europejscy zawodowcy nie znali. Ci najlepsi byli w bardzo dobrych drużynach amatorskich, gdzie mówiono im, że są najlepsi i trenowano ich, by stali się jeszcze lepsi.
Zazdroszczę tym ludziom, którzy jeździli w bardzo, bardzo dobrych zespołach. W latach 80. dla zawodników z krajów Bloku Wschodniego, Ameryki Południowej, Kanady, Stanów Zjednoczonych i Meksyku, wyścigi zawodowców były marzeniem. O dostanie się do europejskiego peletonu, czyli do Włoch, Francji, Belgii, Hiszpanii, walczyło się. Amatorzy musieli o to walczyć, a jeśli dochodziło do tego zimno, to traktowano to jak tylko część tej walki.
Ścigałem się w naprawdę zimnych, ciężkich wyścigach jako amator, bez luksusów, nauki i wskazówek do tego jak się relaksować. Piłem wódkę z polskimi kolarzami na tyłach furgonetki. To są doświadczenia, które pomogły mi w najwspanialszym momencie mojej kariery zawodowej, w zimowych warunkach na Gavii. Po prostu walczyłem, zamiast martwić się o to, jak zła jest pogoda.
Żałujesz, że nie wygrałeś tego etapu?
Breukink wygrał najlepszy etap, w jakim kiedykolwiek brałem udział, ale najlepszym rezultatem w moim życiu jest to drugie miejsce. Całą moją karierą próbowałem wygrać Tour de France i nigdy mi się to nie udało. Wygrałem Giro d’Italia i kilka innych wyścigów. Myślę, że osiągnąłem podczas swojej kariery tyle, ile tylko mogłem.
Urodziłem się w idealnym czasie. Miałem szczęście mieć w mojej karierze Eddiego B, który naprawdę mi pomógł, gdy tego potrzebowałem. To doświadczenie pomogło mi zostać zawodowcem. Miałem też innych trenerów w odpowiednim czasie. Jeździłem całkiem dobrze, ale nie mogłem pokonać Bernarda Hinault czy Francesco Mosera, kiedy jechałem przeciwko nim. Ale mogłem się od nich uczyć. Kiedy pod koniec lat 80. Giro miało więcej gór, radziłem sobie w nich bardzo dobrze. Myślę, że wykorzystałem maksymalnie 12 lat mojej kariery zawodowca, ale nie byłem wystarczająco dobry, by wygrać Tour to France.
Tego jednego dnia Breukink okazał się lepszym zawodnikiem niż ja, ale ja próbowałem wygrać cały wyścig.
Nagrodą pocieszenia może być to, że po latach bardzo duża grupa kibiców uważa, że to Ty wygrałeś ten etap.
Tak, ale to jest miłe. Minęło 30 lat, a czasem wydaję mi się, że to wydarzyło się tydzień temu. Życie toczy się dalej i cieszę się, że byłem zawodowcem. Ale naprawdę cieszę się też, że teraz zajmuję się tym, czym się zajmuje, ponieważ daje mi to dużo frajdy i jest interesujące. Wciąż spotykam nowych ludzi. Wiesz, to naprawdę fajne rozmawiać z tobą, bo obaj znaliśmy Eddiego B. Przez to, że przeszedłem na zawodowstwo, teraz właśnie prowadzimy tę fajną rozmowę.
Wyścigi kolarskie to wielki i długi rozdział w moim życiu. Teraz, kiedy mam rodzinę i nie mam stresu związanego ze startami, mogę powiedzieć, że moje aktualne zajęcia sprawiają mi więcej przyjemności. Z pewnością jest to bardziej relaksujące, ale uwielbiałem być zawodnikiem. Po części muszę zaakceptować, że nie wygrałem wielu wyścigów, ale myślę, że wycisnąłem ze swojej kariery, co mogłem. Miałem bardzo dużo szczęścia, że mogłem być zawodowym kolarzem.
Ostatnie pytanie o Gavię: uważasz, że etapy takie jak tamten, w bardzo ciężkich, wręcz nieludzkich warunkach, są potrzebne kolarskiej kulturze i mitologii? Lata 80. to czas “Tytanów Szos”, ale podobne sceny nie są już możliwe od co najmniej kilku lat.
Jestem chyba ostatnią osobą, którą powinieneś o to pytać, ale to bardzo dobre pytanie. W mojej karierze, aż do lat 90., nigdy nie widziałem odwołanego wyścigu. Jak trzeba było, to zmieniano trasę. W 1986 roku mieliśmy bardzo złą pogodę. Pamiętam, że wyścigi w Hiszpanii zostały skrócone, ponieważ spadło zbyt dużo śniegu, by przejechać przez przełęcze. Więc pojechalibyśmy dookoła, a wyścig miał metę w innym miejscu. W 1988 roku, jeśli wyścig mógł się odbyć, to się odbywał. Jednodniowe imprezy, takie jak Het Volk [obecnie Omloop Het Nieuwsblad – przyp. red.] na początku marca w Belgii, odwoływano, ponieważ oblodzone bruki wyglądały zbyt niebezpiecznie. Wielu zawodników mogłoby się przewrócić, a to przecież jednodniowy wyścig. Raz czy dwa został odwołany z powodu oblodzenia [raz, w 1986 roku, potem dopiero w 2004 – przyp. red.].
Droga na Gavię nie była oblodzona, padał za to śnieg, a niebezpieczeństwo stanowiła niska temperatura. Kolarze, którzy nie ścigali się o dobre miejsce w klasyfikacji generalnej mogli zatrzymać się na szczycie, założyć cieplejsze ubrania i spokojnie zjechać na dół. To był wybór, który miał każdy kolarz.
Rozumiem, o czym mówisz. Nie chcę, by inni zawodnicy ścigali się w niebezpiecznych warunkach, ale wyścigi kolarskie są sławne i popularne, ponieważ są niesamowicie trudne. Rozmawiałem z ludźmi, którzy są fanami wyścigów, ale i ludźmi, którzy mieszkają w tych górach wokół Gavii. Zazwyczaj są tak podekscytowani i szczęśliwi, że wyścig odbył się tamtego dnia, bo niektórzy z nich pracowali jako pasterze i chodzili codziennie w góry, pracowali w tych warunkach. Ale to już jest inna epoka. Nie wiem, czy na przełęczy Gavia nadal są pasterze, ten styl życia się zmienia.
Powodem, dla którego kolarstwo jest tak popularne, szczególnie w Ameryce Południowej i Europie, jest to, że kiedyś były to biedne kraje, życie wiodło się trudniej. Ludzie kochali wyścigi rowerowe, ponieważ sportowcy brali udział w czymś o wiele trudniejszym niż życie zwykłych ludzi w fabrykach, kopalniach czy na farmach. Patrzeć na innych, mających jeszcze ciężej, było niezłą rozrywką, nawet jeśli wyścigi kolarskie są zupełnie nienaturalną wersją życia. Zabawnie oglądało się sport, w którym ludzie mieli bardzo ciężko.
Lech Piasecki: “Jestem dumny, że ukończyłem tamten etap”
Lata 80. był punktem zwrotnym w historii kolarstwa. Nie tylko ze względu na nagromadzenie pojedynków pomiędzy wspomnianymi “Tytanami Szos”, ale również ze względu na początek globalizacji i technologicznego rozwoju kolarstwa. Jak to wyglądało z perspektywy kogoś, kto był częścią tej nowej fali?
Byliśmy jej częścią. Nie tylko dlatego, że przyjechaliśmy z małego pod względem kolarskim kraju, który nagle stał się wielki. Europejczycy nie lubili nas za noszenie okularów przeciwsłonecznych, a Oakley płacił nam tysiąc dolarów za wygranie etapu Giro w ich okularach. My lubiliśmy nosić okulary przeciwsłoneczne, ale dziennikarze i fotografowie powtarzali nam, że ich nienawidzą: “nie widzimy waszych oczu, nie możemy was rozróżnić”. A my odpowiadaliśmy, że i tak wystarczająco cierpimy. Uwielbialiśmy nasze okulary przeciwsłoneczne. Kochaliśmy nasze małe technologiczne ulepszenia, ponieważ nam pomagały. Z jednej strony żałuję, że ten sport się zmienił, ale z drugiej, czy aż tak wiele się zmieniło?
Ile teraz ważą rowery? Niecałe 7 kilogramów, a nasze rowery ważyły około 10 kilogramów. Ale jazda na rowerze wciąż jest taka sama, wciąż trzeba pedałować. Opony wydają się sprawiać te same problemy na zjazdach w deszczu. Teraz mają radia, więc często kolarze podejmują mniej decyzji samodzielnie. Ale tak jak my, wciąż podejmują ryzyko.
Teraz widzimy tych wszystkich młodych kolarzy, którzy po prostu idą na całość. Zawodników wywodzących się z przełajów, którzy wygrywają najlepsze imprezy szosowe. Panuje wciąż ta sama atmosfera. Głupi amerykański zespół w latach 90. wypracowywał przewagę lidera, a potem chronił go do mety. To było bardzo popularne na początku tego milenium. Ostatnio Sky skopiowało ten model, zdobywali przewagę i bronili jej do samego końca.
Teraz to się w jakiejś mierze skończyło, ponieważ młodzi kolarze są bardziej odważni, są skłonni do ataków. I są bardzo, bardzo dobrzy. Pochodzą z małych krajów, na które nie zwracaliśmy wcześniej uwagi. Więc to się ciągle zmienia. Zawsze pojawiają się nowe technologiczne nowinki. Kolarze słuchają informacji o wyścigu przez radio, słuchają taktyki przez radio. I cały czas przesiadują w drużynowych autobusach. Jako kibica doprowadza mnie to do szału, ale jestem pewien, że robiłbym to samo.
Mimo wszystko, kolarze ciągle się ścigają i wyścigi wciąż są ekscytujące, ponieważ zawodnicy ryzykują i samodzielnie podejmują decyzje w ważnych momentach. Nie zawsze, ale często jest jakiś świeży aspekt wyścigu, który sprawia, że oglądam z podekscytowaniem.
Wnioskuję po tym, że nadal czynnie śledzisz kolarstwo. Jak myślisz, kto wygra Giro w tym roku?
Chciałbym to wiedzieć! Ostatnio nie śledziłem kolarstwa wystarczająco dokładnie. Aż do zeszłego roku zawsze mówiłem: “Team Sky ani żadna z wielkich europejskich drużyn nigdy nie wygra Giro, ponieważ jest tak nieprzewidywalne”. Nie można mieć formuły na wygranie tego wyścigu, ale wtem ten wspaniały Tao Geoghegan Hart wygrał w zeszłym roku na ostatnim etapie. Ale to również potwierdza moją teorię.
Nie był supergwiazdą, która podążała za formułą super drużyn na wygranie wyścigu. On po prostu okazał się najsilniejszym, najmądrzejszym kolarzem przez te trzy tygodnie i zaliczył genialny wyścig. W tym roku Bernal przyjeżdża ze swoją super drużyną. Ciekawe, czy będzie miał świetny wyścig i wygra go w sposób, w jaki zwykle to robi. Ma bardzo dobry styl ścigania, ale myślę, że kwestia zwycięstwa w Giro pozostaje szeroko otwarta. Myślę, że to będzie fascynujący wyścig, bo nie wiem, kto może go wygrać! [wywiad został przeprowadzony w przededniu startu Giro d’Italia – przyp. red.]
Wiem, że organizujesz wycieczki kolarskie we Włoszech, w Twoim głosie wyczuwam fascynację i miłość do tego kraju. Mógłbyś powiedzieć kiedy zapałałeś uczuciem do Włoch?
Odwiedziłem Włochy po raz pierwszy, kiedy miałem 15 lat. Przebywaliśmy w Anglii przez wakacje, mój tata zabrał mojego brata i mnie na wycieczkę pociągiem do Włoch. Objechaliśmy cały kraj. Podobało mi się tam, ale nie zakochałem się na tyle, żeby w nim zamieszkać, nie w wieku 15 lat. Nie mówiłem po włosku, nie mogłem robić tego, co chciałem. Cały czas musiałem być z moim tatą. Nie tego oczekiwałem, ale to było interesujące doświadczenie.
Kiedy wróciłem tam, żeby się ścigać jako 19-letni amator, to po prostu zakochałem się w tym kraju. Eddie B mnie trenował, jeździłem w najlepszym amatorskim zespole. Mieliśmy rowery od naszego sponsora Gios Torino, te piękne niebieskie maszyny. To pierwszy rower, jaki kiedykolwiek dostałem. Wróciłem do domu z pełnym rowerem Gios Torino na osprzęcie Campagnolo. Gios zapewnił nam również usługi wspaniałego człowieka, mechanika Giovanniego, który pełnił też rolę dyrektora zespołu.
Uczyłem się włoskiego, więc mogłem rozmawiać z Giovannim. Mówił mi, gdzie popełniam błędy, gdzie źle się odżywiam, podsuwał mi różne pomysły. Pracowałem z Eddiem, ale trenowałem sam siebie i żałowałem, że nie mogłem ścigać się jako amator przez miesiąc lub dwa we włoskim zespole. Nie udało mi się tego zorganizować i pozostało to tylko pomysłem.
Za każdym razem, gdy ścigałem się we Włoszech jako amator lub zawodowiec, czułem się tam bardzo komfortowo. Jako amatorzy zatrzymywaliśmy się w restauracji pana Gusto, która nie była typowym hotelem. Miejsce to było przede wszystkim restauracją, która wynajmowała pokoje, bardzo tanio, wybranym drużynom. Zazwyczaj Czechom, Polakom Amerykanom: to efekt działania “polskiej kolarskiej mafii”, o której istnieniu wiedział Eddie B. Za niewielkie pieniądze, umieszczali sześciu zawodników w pokoju z piętrowymi łóżkami i karmili nas.
Zostawaliśmy tam podczas wyścigów takich jak Settimana Ciclistica Bergamasca, ale jeśli potrzebowalibyśmy potem miejsca na nocleg między wyścigami, to też mogliśmy zostać. Właściciel był po prostu miłośnikiem kolarstwa. Włoch z krwi i kości, ale wolał kraje Europy Wschodniej, ponieważ kibicował kolarskim słabeuszom. Na ścianie miał koszulkę Eddy’ego Merckxa, koszulkę Suchoruczenkowa, miał najlepszą kolekcję koszulek kolarskich na świecie. Myślę, że naprawdę lubił drużyny z Europy Wschodniej. Wiedział, że nie mają pieniędzy, ale pozwolił też zostać u siebie Amerykaninowi. Dzięki niemu i jego rodzinie poznałem włoską kulturę.
Czasami zostawałem tam sam, to była restauracja, ale jedli razem kolację o szóstej, zanim otwierali o siódmej. Zapraszali i mnie. Pracowała tam dwójka dzieci w moim wieku. Wiedziały wszystko o kolarstwie, ale siadały ze mną i słuchały tego mojego okropnego włoskiego. Zmuszali mnie do opowiadania o moim dniu i pomagali mi z nauką. Rozumieli, że tęsknię za domem. Byli tak przyjaźni, nie przeszkadzało im, że z trudem mnie rozumieli. Byli moimi przyjaciółmi, nie tylko gospodarzami w tej małej miejscowości.
Za każdym razem, gdy ścigałem się we Włoszech, wiedziałem, że mogę ufać Włochom i pozwolić im być moimi przyjaciółmi. To bardzo mili ludzie. O wiele milsi niż Europejczycy z północy. Łatwiej mi było nauczyć się ich języka, ponieważ znałem już trochę francuskiego i hiszpańskiego. W tym kraju zawsze czułem się komfortowo, ale włoscy zawodowcy, których poznałem, zachowywali się bardzo ksenofobicznie. Ci z północy Włoch, skąd pochodzą prawie wszyscy zawodnicy, nie lubią ludzi z południa kraju. Nie lubią przebywać na południu swojego kraju i to był dobrze wszystkim znany sekret. Wszyscy zagraniczni kolarze wykorzystywali to przeciwko nim.
Andy Hampsten: “podziwialiśmy i kochaliśmy Eddiego B”
Wszyscy atakowaliśmy w południowych Włoszech, wiedząc, że Włosi z północy czuli się nieswojo na południu. My kochamy południowe Włochy. Jedzenie jest lepsze, pogoda jest lepsza, ludzie są bardziej przyjaźni. Bardziej spontaniczni i otwarci, co być może sprawiało, że Europejczycy z północy czuli się nieswojo. Trzeba się było po prostu zrelaksować. Wiedzieliśmy, że trzeba ufać i kochać ludzi, w całych Włoszech są wspaniali ludzie. Jako zawodnik nauczyłem się wykorzystywać to, jak niekomfortowo czują się włoscy zawodnicy na południu własnego kraju i próbować atakować, zdobywać przewagę w południowej części Włoch. Zawsze dobrze się tam czuliśmy. Jako amator na pewno popełniłem błąd nie chcąc się ścigać w południowych Włoszech na tyle, na ile mogłem.
Przeprowadziłem się do Włoch pod koniec mojej kariery. Przestałem się ścigać w 1996 roku, wcześniej mieszkałem we włoskojęzycznej części Szwajcarii. W ostatnich 2-3 latach mojej profesjonalnej kariery przeniosłem się do Toskanii, tam poznałem przyjaciół i poczułem się we Włoszech jak w domu. Aż do tego roku, nie przebywałem poza Włochami więcej niż sześć miesięcy. To dla mnie drugi dom.
Dziękuję za rozmowę!
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS