Andrzej Sośnierz: Tym razem nie zmieniłem jeszcze partii, tylko wyszedłem z klubu. Ale tak, wcześniej zmieniałem partie, bo one się zmieniały. Przestawały przede wszystkim robić – bo mówić to jeszcze pal licho – ale robić to, co było w ich programie.
Mimo wszystko ten świat się dzieli na prawicę i lewicę. Oczywiście dzieli się też na inne sposoby, ale stosunek do gospodarki, lewicowy i prawicowy, są oczywiste i znane. Nasze koło powstało też po to, żeby był w Sejmie jakiś podmiot prawdziwie prawicowy. Bo dziś jest ogromne pomieszanie pojęć. PiS, uznawany za partię prawicową, jest w gruncie rzeczy partią socjalistyczną. Platforma, kiedyś plasująca się na prawicy, skręciła mocno w lewo. Chcieliśmy mieć koło nie tak radykalne jak Konfederacja, która z powodu radykalizmu jest zupełnie niepragmatyczna.
Jak na człowieka prawicy długo pan wytrzymywał na tej PiS-owskiej lewicy i głosował za ich lewicowymi projektami, choćby 500 plus.
– 500 plus nie było złe. Chodziło o to, by wszyscy skorzystali ze wzrostu, jaki wtedy mieliśmy.
Ale sam pan mówił, że można to było mądrzej zrobić.
– No można było mądrzej, bo daliśmy ludziom pieniądze za nic. A można było coś jeszcze dla dzieci „kupić”. Miałem pomysł, żeby była część stała, załóżmy 300 zł. I do tego 200 zł dodatkowo dla tych, którzy chodzą z dzieckiem na badania, szczepienia, do dentysty itp. Dzięki tym 200 zł kupilibyśmy dla dzieci zdrowie, bo to jest najważniejsze, z jakim potencjałem biologicznym dziecko będzie dorastać.
500 plus było dla pana w porządku, ale nie podobało się panu nic z tego, co rząd PiS zrobił w zdrowiu, od sieci szpitali poczynając. A jednak wciąż pan w tym klubie tkwił.
– To, że mi się coś nie podoba, nie znaczy, że zaraz trzeba występować. Próbowałem przynajmniej zapobiec złym rozwiązaniom wewnątrz grupy, tłumaczyć kolegom, dlaczego taki czy inny pomysł jest niedobry. Potem coraz bardziej się okazywało, że to nie ma sensu, bo – nie powiem tu nic nowego – posłowie są traktowani jak maszynka do głosowania. Raz nawet, kiedy pewien nieznajomy zapytał mnie, kim jestem, odpowiedziałem, że operatorem przycisku. Był ciekawy, ile się zarabia. Ach, tyle!? No to dobra robota jest, stwierdził. Dopiero potem zorientował się, że chodzi o pracę posła.
A wracając do występowania z tej czy innej partii, to jeszcze trzeba powiedzieć, że nasz rynek polityczny jest dramatycznie zły. Nie ma właściwie w czym wybierać. Niby jest opozycja, ale niekonstruktywna. Przyjęcie postawy, że to opozycja totalna, sprawia, że głupie rzeczy się krytykuje, ale i mądre też.
A co jest mądrego w tym, co robi PiS?
– W tej chwili nie będę szukał.
Trudno znaleźć, prawda?
– No nie, są jakieś ustawy… o jakichś słupach… (śmiech)
O jakich słupach? Elektrycznych?
– Nie wiem. Tak strzelam, ale rozbawiła mnie kiedyś ustawa o bateriach. Myślałem nawet, że to żart, ale nie. Taka ustawa jest, zresztą my ją tylko nowelizowaliśmy, bo już wcześniej była. Chcę przez to powiedzieć, że są różne merytoryczne ustawy, które coś tam popychają do przodu.
Ale ? propos rynku politycznego, opozycja nie daje żadnej sensownej oferty. No i potem człowiek tkwi w miejscu, które mu nie odpowiada, bo nie widzi żadnego wyjścia. Dlatego nigdzie nie poszliśmy, tylko stworzyliśmy swoją małą grupę. Choć nawet publicznie padały oferty z różnych stron.
Lewica też was kusiła?
– No nie, Lewica akurat nie, ale generalnie wszędzie drzwi mieliśmy otwarte. Choć nawet gdybym poszedł do Lewicy, to też miałbym tam z kim pogadać. Co by nie mówić, to komuniści u schyłku swoich rządów przeprowadzili najbardziej wolnorynkowe reformy. Bardziej rynkowe niż potem ci, którzy uchodzili za największych zwolenników wolnego rynku. Ustawa Wilczka, co by nie mówić, była bardzo wolnościowa.
Bardziej niż to, co robił rząd Mazowieckiego z Balcerowiczem?
– No tak, bo zaczęły się regulacje i każdy coś tam wtrącił: a tu jakaś koncesja, a tu jakaś homologacja. Zaczęło się regulowanie, a ustawa Wilczka wyzwalała wszystko: kto chce, to może i już. To że miała jakiś podtekst, żeby umożliwić swoim uwłaszczenie, to już co innego. Ale generalnie była bardzo wolnorynkowa.
Skoro od dłuższego czasu ostro krytykuje pan PiS, skoro nie podoba się panu ta jego lewicowość, to co pan tyle czasu tam robił?
– W tym pytaniu tkwi zasadniczy błąd. Ono opiera się na założeniu, że wszyscy posłowie mają jakieś poglądy i idą do tej partii, która ze względu na poglądy jest im bliska. A jest inaczej. Gdyby posłowie mieli iść do tych ugrupowań, które odpowiadają ich poglądom, to w Sejmie wszystko by się przetasowało. Posłowie są na ogół tam, gdzie zaczynali polityczną karierę, albo w tej partii, w której mieli znajomego i ten znajomy ich zachęcił, żeby się zapisali. Albo idą do tej partii, która akurat stwarza jakąś szansę, na przykład na karierę dla syna, córki albo kogoś innego z rodziny.
A kongresy programowe to po co?
– Te kongresy to między bajki można włożyć. Programy są pisane pod sondaże. Pisze się taki program, na jaki jest aktualnie społeczne zapotrzebowanie. Ludzie w to wszystko wierzą, spierają się przed telewizorami, kłócą w rodzinach. A to wszystko jeden teatr. Czasami politycy występują w nim z mniejszym lub większym przekonaniem, ale wielu to mistrzowie udawania.
Ostatnie transfery posłanek z lewa na prawo są tego najlepszym przykładem. No bo gdzie tu poglądy? Nie liczyły się! Nie o poglądy tu chodzi, a o to, gdzie może mi być dobrgze, co mi nowa partia może dać itp., itd. To żałosne.
A jak pan przechodził z klubu Platformy do klubu PiS to też, żeby było panu lepiej?
– Nie mówię, że wszyscy tacy są. Oczywiście, nie wszyscy. Są osoby ideowe. I jeśli chodzi o moje peregrynacje, to one wszystkie są do ugrupowań konserwatywno-prawicowych i liberalnych gospodarczo. Przynajmniej takimi te partie starały mi się pokazać.
No ale pana liberalne gospodarczo Porozumienie związało się z bardzo nieliberalnym gospodarczo PiS. I co? Macie tam zero do powiedzenia.
– Polityka to też są kompromisy. Ten w koalicji z PiS już jest bardzo mało elegancki. PiS w ogóle nie umie być w koalicji i za jego pierwszych rządów też koalicja cały czas trzeszczała. Ale co? Właśnie mamy sojusz PiS z Lewicą, który też nie przynosi nikomu chwały. Jest czysto taktyczny.
Ja akurat długo wahałem się tym razem, czy wychodzić z klubu. Właśnie dlatego, że już tyle podobnych decyzji mam za sobą. Ale co zrobić, kiedy zawsze jak głupi szukam grupy, która odpowiada moim poglądom. Potem się zawodzę. To tylko pokazuje marną jakość naszej sceny politycznej.
To po co pan w ogóle na tej scenie jest, jak taka miałka ta polityka?
– Bo pokazałem w życiu, że jak się za coś wezmę, to nie spieprzę. Umiem zarządzać. Niestety, dla ludzi, którzy chcą coś konkretnego zrobić, nie ma innej drogi kariery niż droga przez partie polityczne.
Co z tego, że pan umie, skoro na nic panu nie pozwalają?
– Wchodząc do Sejmu pięć lat temu, nie wiedziałem tego. Było och i ach, i obietnic dużo.
W pierwszej kadencji mógł pan jeszcze mieć złudzenia, ale w drugiej? Po co w ogóle pan jest w polityce, skoro ona pana brzydzi?
– Brzydzi mnie w tym wydaniu, jakie mamy tutaj. Mimo to polityka to wciąż jedyny sposób na osiągnięcie jakichś ogólnych celów.
Można oczywiście usunąć się na pustkowie i hodować owieczki, ale to nie jest mój charakter. Ja wciąż jeszcze próbuję coś zdziałać, bo uważam, że mógłbym się Polsce przydać.
Tylko powtórzę: PiS pana nie chce.
– No to się w końcu pogniewałem. Ale przynajmniej będąc w klubie PiS, nie kłamałem, żeby się podlizać. Albo milczałem, albo mówiłem to, co naprawdę uważam. Teraz jednak już nie mogłem wytrzymać. A gdzie pójść, kiedy nie ma dokąd? Stąd nasza decyzja o utworzeniu koła.
Dlaczego akurat teraz klub PiS stał się nie do wytrzymania?
– Nie mogę już patrzeć na popis niekompetencji. W innych czasach łatwiej znieść dyletantów na stanowiskach, ale jest epidemia. Na dodatek rząd forsuje coraz to nowe, gorsze pomysły.
Jako członek trzyosobowego koła będzie pan musiał być chyba bardziej aktywny jako poseł. Bo do tej pory to żadnych wystąpień, pytań, interpelacji…
– A po co interpelacje!? To też jest teatr.
Nawet jak się interpelacją nic nie załatwi, to można przynajmniej próbować spojrzeć władzy na ręce.
– Jestem pragmatykiem. Jeśli coś nie służy podjęciu konkretnej decyzji, rozwiązaniu problemu, to po co się z tym męczyć? Żeby się ludziom pokazać? Istotne w zarządzaniu jest wydawanie decyzji i skuteczne działanie. A ile z tych tysięcy pytań poselskich i interpelacji cokolwiek przyniosło? Ile problemów rozwiązano? Na palcach jednej ręki da się policzyć, a dwóch to już na pewno starczy.
Ludziom się sprzedaje jakiś teoretyczny model działania parlamentu. A realnie ten parlament działa zupełnie inaczej.
Ludzie mają też wyobrażony model funkcjonowania państwa. Im się wydaje, że ministrowie prowadzą poważne i długie dysputy, jak to czy tamto dobrze zrobić. W rzeczywistości to się rzadko zdarza. Weźmy na przykład premiera. Rano leci tu, po południu jest już gdzie indziej. Ludzie oczekują, że pogada z robotnikiem, rolnika posłucha. Zadowoleni z tego są. Ale jak premier jest w rozjazdach, to kiedy ma czas na rządzenie? Rozwiązanie jednego czy dwóch problemów, ale naprawdę, a nie tak, żeby stworzyć przy okazji nowe, wymaga ogromnej pracy całego zespołu. Na cholerę to jeżdżenie w teren? Z tego nic konkretnego dla ludzi nie wynika, choć niestety to lubią.
Politycy też. Premier przyjechał w majowy weekend do parku w Chorzowie, popatrzył, jak tam w kontenerze szczepią. Czołgi zryły trawniki, błoto zostało. Ale ludzie zapamiętali, że premier był.
– To pytam, kiedy on pracuje?
Wyjazdy to też jego praca.
– Tu mamy problem ogólny, bo nie dotyczy tylko PiS. Władza koncentruje się na tym, co drugorzędne, i zapomina o tym, co najważniejsze. Rozumiem, że czasami trzeba wyjść do ludzi, ale jeśli się przesadza, to nie ma czasu nawet przeczytać wszystkiego, co się podpisuje. I mamy takie zarządzanie państwem, jakie mamy.
Jakie?
– Za dużo ustaw jest na przykład. Trzeba by nałożyć limit, że Sejmowi wolno uchwalić jedną ustawę na miesiąc, wtedy byśmy się przynajmniej przykładali i może jakaś jedna czy druga dobra ustawa by nam wyszła. Teraz produkujemy tysiące stron, wszystko regulujemy. A kto to przeczyta? Kto jest w stanie zapoznać się z całym prawodawstwem? Nikt, bo rozum tego nie ogarnie. A jak przestrzegać czegoś, czego nie jesteśmy w stanie objąć rozumem? To przecież niemożliwe.
Ale siedzi pan w Sejmie i przykłada do tego rękę.
– Zdegustowany tym jestem.
Co pan zyskał na wyjściu z klubu PiS?
– Będę przekazywał informacje.
Komu?
– Społeczeństwu. Przez media, jak teraz u pani.
To czyim pan będzie rzecznikiem w tym momencie?
– Swojego rozumu.
W klubie PiS rzecznikiem rozumu pan nie był?
– Mówiłem, że starałem się milczeć.
Ostatnio akurat ostro pan rząd krytykował i nikt pana nie wyrzucał. Mógł pan tak dalej…
– Najpierw pani pyta, dlaczego tak długo byłem w klubie PiS, a teraz dlaczego wyszedłem. Jakąś decyzję w końcu trzeba było podjąć.
Ale nadal jest pan w Porozumieniu, a Porozumienie jest w koalicji z PiS.
– Tak, ale Porozumienie jeszcze się nie wyrzekło swojej rynkowej polityki.
A po co wam koło? Nie można być posłem niezależnym?
– W kole spotkali się posłowie podobnie myślący i to zawsze jest większa siła oddziaływania. Bo taki pojedynczy poseł to już zupełnie nic nie może.
W przeciwieństwie do tego, co się często w Sejmie dzieje, my nikogo nie łowiliśmy. Myśmy się po prostu znaleźli. Chcemy być ciałem, które nie krytykuje wszystkiego, co robi przeciwnik. Będziemy merytoryczni. Poza tym, co nas zaskoczyło, zgłosili się już do nas młodzi ludzie spoza parlamentu. Chcą z nami współpracować.
Właściwie to Platforma powinna pana na rękach nosić. Mało kto w jej szeregach tak celnie krytykuje rząd.
– Co z tego, kiedy Platforma tak strasznie stoczyła się na lewo.
A przy okazji kolejnej zmiany szyldu nie boi się pan o elektorat?
– Nie. Przynajmniej mam poglądy, których się trzymam. Można oczywiście wycofać się z polityki i pozwolić, żeby Sejm składał się już z samych konformistów i Dyzmów. Nie chcę tu wpadać w jakieś zadufanie, ale przynajmniej konformistą nie jestem.
Generalnie jednak to dużo tutaj opowiedziałem o kuchni sejmowej. Trzeba by to chyba jakoś przefiltrować, bo ludzie nie chcą prawdy. Wolą żyć w iluzji.
Proszę nie filtrować, tylko dać czytelnikom szansę.
– No dobra.
Wszystkie partie Andrzeja Sośnierza
Andrzej Sośnierz działał kolejno w Kongresie Liberalno-Demokratycznym, Unii Polityki Realnej, Inicjatywie dla Polski i Platformie Obywatelskiej. Po wyborach w 2005 wyrzucono go z partii za krytykę jej szefów w sprawie PO-PiS.
W 2007 roku dostał się o Sejmu z list PiS. Trzy lata później wystąpił z klubu tej partii i dołączył do ruchu Polska Jest Najważniejsza. W 2015 znów dostał się do Sejmu z list Prawa i Sprawiedliwości, ale jako przedstawiciel Polski Razem (dziś Porozumienie Jarosława Gowina). Pod koniec kwietnia wystąpił z klubu PiS i razem z Agnieszką Ścigaj oraz Pawłem Szramką ogłosił powstanie nowego koła poselskiego Polskie Sprawy.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS