„Wszyscy powinniśmy być feministkami”
Janis (za tę rolę Penelope Cruz dostała zasłużenie nagrodę dla najlepszej aktorki w Wenecji, gdzie zresztą film otrzymał 9-minutowe oklaski na stojąco) jest wziętą fotografką, przed której obiektywem staje pewnego dnia elokwentny antropolog, zajmujący się ekshumacją ofiar reżimu Franco (Israel Elejalde). Choć żadne z nich nie miało tego w planach, Janis zachodzi w z nim w ciążę i decyduje nie tylko urodzić, ale też w pojedynkę wychować dziecko. Na oddziale położniczym dzieli pokój z zagubioną, młodziutką Aną (Milena Smit), która także stanęła przed perspektywą samotnego macierzyństwa. I choć ich drogi szybko się rozchodzą, los pisze dla Janis i Any scenariusz pełen zaskakujących zwrotów akcji. Nie warto zdradzać więcej fabuły – proszę przygotować się na wiele niespodzianek.
O tym, jak bardzo zaskakującym filmem są „Matki równoległe” niech świadczy choćby to, że budzi skojarzenie z… nowym „Weselem” Wojtka Smarzowskiego. Oba filmy żenią teraźniejszość z przeszłością, ale poza tym różni je wszystko: estetyka, bohaterowie i zasadnicza wymowa. Smarzowski (ale też inni rodzimi twórcy, np. Paweł Pawlikowski) patrzy na historię fatalistycznie, jak na kamień u szyi teraźniejszości. Wojenne traumy – mówi polski reżyser – nie pozwalają nam dziś żyć pełną piersią. Tymczasem u Almodóvara życie zwycięża ze śmiercią, a kobieca energia z nagromadzonym przez dekady niewypowiedzianym cierpieniem. W jednej ze scen bohaterka grana przez Cruz nosi koszulkę z napisem „Wszyscy powinniśmy być feministkami”. Trudno się nie zgodzić. W końcu to dziś kobiety sprzątają bałagan, który zrobili mężczyźni w ubiegłym wieku.
„Matki równoległe”
Fot.: materiały prasowe/Gutek Film
Nieidealne matki
Największą siłą „Matek równoległych” są bohaterki kobiece. To, rzecz jasna, żadna niespodzianka. Znakiem rozpoznawczym kina Almodóvara są postacie silnych kobiet. Reżyser jeszcze przed premierą opowiadał w jednym z wywiadów, że inspirują go „nieidealne matki”. Trudno do końca powiedzieć, co przez to miał na myśli, bo jego bohaterkom przecież niczego nie brakuje. Janis zachodzi w ciążę z żonatym kochankiem i decyduje się na samotne macierzyństwo.
Mówi: „Zachowam rodzinną tradycję. Moja babka, matka same wychowywały dzieci, ja też to zrobię”. Daleka jest może od pobożnych ideałów, o których marzą członkinie i członkowie Ordo Iuris, ale nie od dziś wiadomo, że rzeczywistość takie ideały boleśnie weryfikuje. Wizja rodziny Almodóvara zawsze była wizją rodziny z wyboru. Biologiczne więzy mogą, ale nie muszą tworzyć szczęśliwej relacji. Hiszpański reżyser zdaje się wierzyć w to, że nie ma niczego piękniejszego od związku ludzi, których łączy czysta miłość i pożądanie, a nie biologiczna zależność wpisana w ramy społecznych norm.
W tym sensie „Matki równoległe” są hymnem na cześć życia, macierzyństwa, przypadku i kobiecości jako siły, która popycha nasz świat do przodu w kierunku, który daje nadzieję na przyszłość.
Czytaj też: Film „Monachium: W obliczu wojny” trafia w nastrój ostatnich tygodni
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS