– Ostatnie złamanie obojczyka nie pozwoliło mi przejść egzaminu na AWF w Gdańsku. Myślałam, że moje życie się zawaliło. Uważałam, że moje życie to sport – mówi Agnieszka Banaś. Z elbląską kajakarką i trenerką kajakarstwa rozmawiamy o jej karierze na wodzie.
– Jak zaczęła się Pani przygoda ze sportem?
– Kajakarstwo było pierwszym sportem jaki zaczęłam trenować w wieku 11 lat. Mirosław Kreczman i Piotr Szustek z sekcji kajakowej wówczas Energetyka – Polonii Elbląg przyszli do Szkoły Podstawowej nr 6. Chodzili wówczas po wielu szkołach w Elblągu i robili nabór. Zaczęliśmy przychodzić na przystań większą grupą, spodobało mi się i… tak już utknęłam na stałe. Dzięki temu, że przyszłam na kajaki, nauczyłam się również pływać wpław. Ogólnie mówiąc pokochałam wodę, wysiłek fizyczny, zmęczenie, ciężką pracę. Nie wyobrażałam sobie dnia bez treningu. Pocieszający jest fakt, że pracuję z dziećmi rodziców z którymi trenowałam. A i trener Wojciech Załuski, z którym obecnie pracuję, był jednym z moich pierwszych zawodników. Charakterny i zawzięty mężczyzna. Cieszę się, że jest taka osoba, która pokochała najpiękniejszy dla nasz sport tak jak ja, a ja się do tego przysłużyłam.
– Kariera sportowa dość szybko się skończyła.
– Po siedmiu latach treningów, jak już byłam juniorką starszą, odniosłam kontuzję. Dość poważną: w krótkim okresie trzy razy złamałam obojczyk na treningach. Pierwsze złamanie kosztowało mnie utratą wyjazdu na obóz kadrowy w góry. Strasznie płakałam, byłam załamana, ale sport to nie wieczne i same zwycięstwa, a poza tym uczy radzić sobie z porażkami. Dwa miesiące później kolejne złamanie, dziś myślę, że za szybko chciałam wrócić do treningów i za duże obciążenia wzięłam na siebie. Po trzecim złamaniu już nie wróciłam do czynnego uprawiania sportu.
– Ale sukcesy były.
– Sprinterką raczej nigdy nie byłam, sukcesami był już awans do finałów „A”. Lepiej szło mi na dłuższych dystansach: Długodystansowe Mistrzostwa Polski i Mistrzostwa Polski w Maratonie i na osadach: dwójce lub czwórce. W 1997 r. z Moniką Kalkowską zdobyłyśmy srebrny medal w Tychach na Długodystansowych MP. W tym samym roku srebrny medal na Mistrzostwach Polski w Maratonie w Gdańsku…. Ostatnie wyścigi to już z Nataszą Gajewską, żoną ówczesnego trenera z Poznania. Pracowaliśmy razem z elbląskimi kajakarzami. Z Nataszą zdobyłyśmy razem brązowy i srebrny medal na Długodystansowych Mistrzostwach Polski i Mistrzostwach Polski w Maratonie. To był rok 2003. Oba medale w tym samym roku. W tym czasie stawiałam już pierwsze kroki w roli trenerki. Rok później przyszedł czas na założenie rodziny. Moje szczęścia mają już 17 (Kubuś) i 15 (Iga) lat. I potem to już głównie Mistrzostwa Polski Weteranów. Ostatni medal w moim życiu to XXX Mistrzostwa Polski w Maratonie w Olsztynie w 2016 r. Pewną ciekawostką jest fakt, że „załapałam” się jeszcze na Mistrzostwa Polski w Białym Borze. Dziś ten tor już jest nieczynny, a zawody tej rangi odbywają się tylko w Poznaniu i Bydgoszczy
– Przejście do trenerki było naturalnym krokiem?
– W 1998 r. rozpoczęłam przygodę trenerską. To nie był jakiś wstrząs. Ja na przystani byłam codziennie, znałam tych ludzi, wiedziałam co, gdzie i dlaczego. Czułam się jak ryba w wodzie, a nie osoba zastraszona, która przyszła pierwszy dzień do pracy. Dostałam najmłodszą grupę, musiałam ich nauczyć pływać, oswoić z wodą, nauczyć jak się wpada do wody i poradzić sobie w wodzie… Zaczęłam pracować z nimi i ze sobą. W tzw. „międzyczasie” musiałam zrobić uprawnienia trenera kajakarstwa, gdyż nie studiowałam na Akademii Wychowania Fizycznego, tylko ochronę i kształtowanie środowiska na Uniwersytecie Warmińsko – Mazurskim w Olsztynie. Ostatnie złamanie obojczyka nie pozwoliło mi przejść egzaminu na AWF w Gdańsku. Myślałam, że moje życie się zawaliło. Uważałam, że moje życie to sport. „Zmuszona” do innych studiów, aby kontynuować naukę. W 2000 r. uzyskałam też uprawnienia sędziego kajakarstwa. Ciężko wymienić mi teraz wszystkie moje wyniki moich podopiecznych. Nie chciałabym wymieniać z imienia i nazwiska, żeby nikogo nie pominąć, nie urazić. Klub przeżywał swoje wzloty i upadki. Przewijali się trenerzy, były grupy dzieciaków bardziej i mniej medalodajnych.
– Potem została Pani prezesem sekcji kajakowej Olimpii.
– „Grono” stwierdziło, że nie widzi innego kandydata. A tak bardziej poważnie: inni znali mnie w Polsce, ja tematykę zarządzania organizacją pozarządową znałam też z racji pracy w Polskim Towarzystwie Turystyczno – Krajoznawczym. Przede wszystkim wiedziałam jak pozyskiwać pieniądze. I zostałam prezesem. Ale to smutny rok i musiało do tego dojść po śmierci dotychczasowego prezesa, trenera. Potem były ciekawe czasy. Wtedy do klubu trafili dzisiejsi „złoci chłopcy”: Przemek Rojek, Gabriel Gładykowski, Igor Komorowski, Adam Witkowski i gwiazdeczka Marta Witkowska. Wtedy zaczęliśmy budować fundamenty pod dzisiejszą potęgę. W historii elbląskich kajaków zawsze tak było: lata chude przeplatały się z latami tłustymi. Teraz jesteśmy na górce i mam nadzieję, że ta tendencja zwyżkowa jeszcze trochę potrwa.
– Ważną dziedziną Pani działalności były też kajaki w wersji turystycznej, „dla każdego”.
– Robiliśmy m.in. spływy śladami Jana Pawła II. Zaczynały się w Jezierzycach nad Jeziorakiem, kończyły w Elblągu. Ważną imprezą był Ogólnopolski Cross im. Tadeusza Kiwiało. Mówiąc najkrócej – staraliśmy się poprzez kajaki trochę ożywić Kanał Elbląski. Stąd np. próby bicia rekordów na trasie z Ostródy do Elbląga. Warto też pamiętać, że PTTK organizował też zawody kajakowe przebiegające przez Zalew Wiślany. Fascynujące, angażujące ponad pół tysiąca mieszkańców Elbląga było organizowanie Wyścigów Smoczych Łodzi na rzece Elbląg.
– Dziś…
– … pracuję w UKS Silvant Kajak jako trenerka. Nie mamy ścisłego podziału, np. Wojtek Załuski prowadzi tylko grupę zaawansowaną, a Marta Witkowska początkujących. Uzupełniamy się wzajemnie i każdy trener zna każdego zawodnika. Kiedyś mogłam z nimi na trening popłynąć kajakiem. Dziś muszę motorówką, żeby utrzymać tempo, analizować tętno, kontrolować technikę, poprowadzić profesjonalny trening. Muszę pogodzić moje prace z życiem rodzinnym. Trening, praca, trening. Największym szczęściem przy takim trybie pracy, życia jest partner. Ja mam takiego Mikołaja!
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS