Afera z odzyskanymi obrazami Wyczółkowskiego. Złodzieje znali się na sztuce

Prokuratura i policjanci pochwalili się jedynie, że mają dwóch złodziei, którzy ukradli bezcenne prace. Nie ujawniono, komu je skradziono. Jak już informowaliśmy, skatalogowane jako „straty wojenne”, obrazy, grafiki i zabytkowe meble, które policjanci przekazali muzealnikom w Bydgoszczy, zostały wcześniej skradzione z mieszkania córki powojennego dyrektora muzeum im. Wyczółkowskiego.

– Zgodnie z dokumentami miały być spalone przez Rosjan. A część z nich została znaleziona w mieszkaniu córki byłego dyrektora muzeum, tego, który nawet za zasługi ma swoją ulicę w Fordonie – mówi nasz informator.

Sprawdziliśmy – w szczegółach historia wygląda niczym z kryminalnego filmu. Otóż córka wspomnianego dyrektora, kobieta w sędziwym wieku, została umieszczona przez rodzinę w hospicjum. Zmarła w ubiegłym roku. Rodzina postanowiła wyremontować mieszkanie w centrum Bydgoszczy. Zatrudnieni „fachowcy” znali się na sztuce, ukradli obrazy i próbowali je sprzedać kolekcjonerowi. Ten postanowił sprawdzić autentyczność dzieł. Poprosił o opinię prof. Dariusza Markowskiego, konserwatora dzieł sztuki, pracownika naukowego Instytutu Zabytkoznawstwa i Konserwatorstwa Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, bydgoskiego społecznika. Ekspert zawiadomił policję.

Wówczas też wyszło na jaw, że prace to eksponaty uznane za spalone w dworach w Dębowie i Trzcińcu, gdzie Niemcy je przechowywali w czasie II wojny.