Na Ukrainie rozwija się afera na najwyższych szczeblach władzy, opatrzona przez media mianem „Wagnergate”, która zagrozić może nawet prezydenturze Wołodymira Zełenskiego, rzuca też nieco światła na motywy ostatnich wyraźnie antyrosyjskich posunięć ukraińskiej głowy państwa.
Ustalenia dziennikarza
Dziennikarz Jurij Butusow, redaktor naczelny portalu CenzorNet, znany ze swego nieprzejednanego stanowiska jeśli chodzi o przeciwstawienie się rosyjskiej agresji, w rozmowie z Dmitrijem Gordonem ujawnił kulisy operacji związanej z bojowcami tzw. Grupy Wagnera, którzy zatrzymani zostali w lipcu ubiegłego roku przez białoruskie służby specjalne w jednym z sanatoriów pod Mińskiem. Gordon, który w tym samym czasie był w Mińsku i przeprowadzał głośny wywiad z Aleksandrem Łukaszenką, jest w tym wypadku dobrym rozmówcą, bo do ustaleń Butusowa mógł dodać to, czego off-line dowiedział się od białoruskiego dyktatora. A ustalenia ukraińskiego dziennikarza są zaiste porażające. Na marginesie trzeba dodać, że specjalny materiał na temat tej sprawy przygotowuje też Christo Grozev z Bellingcat, ten sam, który współpracował z Nawalnym w wytropieniu grupy jego trucicieli, a wcześniej dokładnie zbadał kto i w jakich okolicznościach zestrzelił malezyjski samolot pasażerski nad Donbasem. Możemy zatem być pewni, że temat uzyska międzynarodowy rozgłos i długo jeszcze będzie analizowany zarówno jawnie na Ukrainie, jak i w zaciszach gabinetów w stolicach państw sojuszniczych.
Butosow ujawnił, że Wagnerowcy, którzy w nocy z 23 na 24 lipca przekroczyli rosyjsko – białoruską granicę i 24 lipca mieli lecieć tureckimi liniami lotniczymi do Stambułu, znaleźli się tam nie przypadkowo, ale była to realizowana przez wiele miesięcy koronkowa operacja służb specjalnych trzech krajów – Stanów Zjednoczonych, Turcji i Ukrainy. Chodziło o to, aby aresztować wybranych, starannie wyselekcjonowanych „bojowników” z tzw. Grupy Wagnera, w przypadku których dysponowano niezbitymi dowodami ich udziału po stronie rosyjskiej w wojnie w Donbasie, w tym uczestnictwa w zestrzeleniu malezyjskiego samolotu. Ale nie tylko, bo byli to ludzie biorący udział również w specjalnych operacjach rosyjskich służb specjalnych w Syrii, Libii i w Afryce. Łącznie w 32 osobowej grupie (pierwotnie miała liczyć ona 33 osoby, ale jeden nie dotarł do punktu zbiórki) było 28 takich „wybrańców”. Ich aresztowanie pozwoliłoby służbom specjalnym Stanów Zjednoczonych i Turcji na rozpracowanie całej sieci, która kryje się za zbiorczym pojęciem Grupy Wagnera, a Rosję stawiało w bardzo niewygodnej sytuacji, rzucając światło na to, że patronuje światowym działaniom o charakterze terrorystycznym. Operacja była, jak argumentuje Butusow, tak zorganizowana, aby nie było dowodów, iż uczestniczyły w niej ukraińskie służby specjalne. Kijów zyskiwał by nie tylko dobry „track record” jeśli chodzi o współpracę ze służbami państw NATO, ale również narzędzie presji na Putina, bo – jak mówił ukraiński dziennikarz – jeszcze 200 żołnierzy z Ukrainy przebywa w rosyjskich kazamatach, a Moskwa nie ma ochoty ich wydać. Trwające rozmowy w kwestii uregulowania sytuacji w Donbasie również zyskiwałyby dodatkowy korzystny, w razie powodzenia operacji, wymiar.
Przyczyny niepowodzenia
Jednak trwające ponad półtora roku operacja się nie udała i najciekawszą kwestią jest poszukiwanie odpowiedzi dlaczego tak się stało. Warto jeszcze przytoczyć ten fragment relacji Butusowa, kiedy mówi on, że w ramach jej „legendowania” ponad rok wcześniej amerykanie stworzyli kontrolowaną przez siebie firmę naftową w Wenezueli, która dysponowała polami naftowymi i które trzeba było ochraniać. To po to zaczęto w Rosji werbować byłych bojowników z Grupy Wagnera. Ale aby nikt niczego nie podejrzewał, przez ponad rok jeździli oni do Wenezueli chronili tamtejsze, kontrolowane przez Amerykanów, pola naftowe, brali za swe usługi niemałe pieniądze i wracali do domu. W ostatniej fazie operacji zwerbowano grupę byłych Wagnerowców, na której najbardziej zależało służbom specjalnym współpracujących krajów. Skala przedsięwzięcia, jak mówi Butusow powołując się na swe źródła w ukraińskich służbach specjalnych, była ogromna – działano w Rosji (firma werbunkowa), na Ukrainie, w Turcji, w USA i w Wenezueli. Udało się doprowadzić do tego, że wybrana grupa w nocy z 23 na 24 lipca przekroczyła rosyjsko – białoruską granicę. Rosjanie niczego nie podejrzewali, bo gdyby był choć cień wątpliwości, to z pewnością, jak argumentuje Butusow, zatrzymaliby Wagnerowców na swoim terenie. Następnego dnia mieli oni wsiąść do tureckiego samolotu i lecieć do Istambułu. Na jego pokładzie byli uzbrojeni agenci tureckich służb specjalnych i specjalny oddział komandosów z Ukrainy. Chodziło o to, że w momencie, kiedy do pilotów napłynęłaby informacja o tym, że na pokładzie znajduje się bomba (taki był plan), co spowodować miało przymusowe lądowanie na jednym z ukraińskich lotnisk, zagrożeni Wagnerowcy nie porwali samolotu.
Jednak w dzień „realizacji”, kiedy Rosjanie byli już na terenie Białorusi, odbyło się w kancelarii Zełenskiego spotkanie, które doprowadziło do załamania się całego przedsięwzięcia. Uczestniczyli w nim generał – pułkownik Wasyl Burba, szef ukraińskiego wywiadu wojskowego i generał – major Rusłan Baranieckij z SBU, którzy przybyli, aby poinformować Zełenskiego o rozpoczynającej się, a zatwierdzonej jeszcze przez Poroszenkę, operacji. W opinii Butusowa są oni poza kręgiem podejrzeń, bo gdyby przeciek miał miejsce od nich, to Wagnerowcy zostaliby zatrzymani w Rosji. A cała operacja przebiegała dobrze, aż do momentu spotkania u Zełenskiego. Prócz prezydenta Ukrainy w rozmowie brał udział m.in. ówczesny szef jego administracji Andrij Jermak oraz Rusłan Demczenko, mianowany miesiąc wcześniej sekretarzem utworzonego specjalnie dla niego Komitetu ds. Bezpieczeństwa i Obrony. I to najprawdopodobniej, jak argumentuje Butusow, ktoś z tej dwójki poinformował zarówno Białorusinów, jak i najprawdopodobniej Rosjan, o realizowanej operacji, a także doprowadził do jej chwilowego zawieszenia. To dlatego Wagnerowcy, którzy mieli już karty pokładowe, nie wsiedli do samolotu lecącego do Istambułu, a wynajęli pokoje w sanatorium znajdującym się na przedmieściach Mińska, w którym zostali zatrzymani.
Krąg podejrzanych
Szczególnie podejrzany jest Rusłan Demczenko, szara eminencja ukraińskiego MSZ-u za czasów Janukowycza, „mózg” tzw. porozumienia charkowskiego, które przesądzało o przedłużeniu dzierżawy na kolejne 25 lat rosyjskiej bazy w ukraińskim wówczas Sewastopolu. Butusow mówi, że to rosyjski wiceminister spraw zagranicznych Karasin w swoim czasie wywierał presję na Kijów, aby właśnie Demczenko został wiceszefem resortu spraw zagranicznych Ukrainy. Po mianowaniu Demczenki (16 czerwca 2020) przynajmniej trzy operacje ukraińskich służb specjalnych realizowane w lipcu zakończyły się fiaskiem i ta dziwna koincydencja, zdaniem Butusowa, może wskazywać, iż ten jeden z najbardziej prorosyjskich polityków Ukrainy był źródłem przecieku. Drugi trop prowadzi do Andrija Jermaka, o którym jeszcze w trakcie prezydenckiej kampanii wyborczej mówiło się, że ma niejasne związki z Rosją. Wtedy, kiedy w administracji Zełenskiego miało miejsce spotkanie Jermak prowadził rozmowy z Dmitrijem Kozakiem w sprawie uregulowania kwestii Donbasu i ujawnienie operacji mogło być, jak zgodnie mówią zarówno Butusow jak i Gordon, elementem „polityki otwartości”, czy może raczej ustępstw Kijowa wobec Moskwy. Wreszcie, mogło chodzić o „rozegranie” Łukaszenki, który powiedział po wywiadzie Gordonowi, że jest wdzięczny ukraińskim kolegom za to, że ci zadzwonili do niego z informacjami o Wagnerowcach. Jednak białoruski dyktator okazał się sprawniejszym politykiem niźli jego ukraińscy rozmówcy i postanowił „zagrać” kartą Wagnerowców z Moskwą. Niewykluczone, że podejmując już następnego dnia po ich zatrzymaniu poufne rozmowy z wysłannikami Putina, którzy przylecieli do Mińska, pozyskał zaufanie Kremla i w efekcie obronił swoją pozycję po sfałszowanych wyborach, kiedy jego władza się chwiała.
Zdrada?
Zarówno Butusow, jak i Gordon, mówią, że przeciek informacji z kręgu ludzi będących najbliższymi współpracownikami Zełenskiego, zwłaszcza, że w jego wyniku udaremniona została chyba jedna z największych na świecie operacja służb specjalnych wymierzonych w Rosję, nie może być inaczej traktowana niźli tylko w kategoriach zdrady. W wyniku fiaska operacji Ukraina utraciła wiarygodność w oczach sojuszników i dlatego Kijów nie może doczekać się, co już stało się przedmiotem komentarzy, telefonu od Joe Bidena. Sprawa ma oczywiście „charakter rozwojowy”, już mówi się o konieczności powołania przez Radę Najwyższą specjalnej komisji śledczej, która winna wyjaśnić nie tylko kulisy tego co się stało, ale również odpowiedzieć na pytanie czy Zełenski nie chroni celowo zdrajców, lub czy nie został przez nich zmanipulowany i wprowadzony w błąd. Każda z tych ewentualności jest niekorzystna dla ukraińskiego prezydenta, bo albo pokazuje go jako tego, kto sprzeniewierzył się interesowi narodowemu, albo jako polityka łatwowiernego, niesamodzielnego a przez to niewiarygodnego. W sytuacji spadających notowań obecnej głowy państwa nie jest to dobry sygnał. Być może ostatnie antyrosyjskie posunięcia prezydenta Ukrainy, w tym blokowanie rosyjskich kanałów telewizyjnych, uderzenie w Medwedczuka i Kołomojskiego jest próbą „pójścia do przodu” po to aby zaostrzając to polityki wobec Rosji zmyć z siebie ewentualne oskarżenia. Rosyjskie media w tych spekulacjach idą jeszcze dalej sugerując, że Kijów przygotowuje się do rozpoczęcia wojny o Donbas, właśnie po to aby udowodnić, że obecne kierownictwo państwa jest poza podejrzeniami. Jeśli by tak było, to oznaczałoby to, że wchodzimy w bardzo niebezpieczny czas.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS