Pierwsza w tym roku edycja „Turów Kultury”, flagowych spotkań z gwiazdami Miejskiej Biblioteki, wysoko zawiesiła poprzeczkę. W Tychach gościliśmy Adriannę Biedrzyńską, która porwała słuchaczy anegdotami, pikantnymi szczegółami, popisami wokalnymi, ale też podzieliła się swoimi osobistymi przemyśleniami na temat natury szczęścia. Spotkanie poprowadził Marcin Michrowski, który przywołał wspomnienia wczesnej młodości.
– Miałam niebywałe szczęście do ludzi, których w swoim życiu po‑znałam. Już od początku, jeszcze na studiach w Łodzi, na zajęciach ze współpracy z reżyserem wyłuskał mnie Janusz Kondratiuk i na trzecim roku często bywałam w Warszawie. Dyplom robiłam już w Telewizji Polskiej. Zostałam w stolicy, w Teatrze Nowym. To był teatr o kierunku komediowym z Ireną Kwiatkowską na czele, z którą miałam przyjemność dzielić garderobę. Proszę sobie pomyśleć, że ja miałam zaledwie 21 lat, jak mnie zabrali z Łodzi. Zaprzyjaźniłam się z Romanem Wilhelmim i była to jedna z najwspanialszych przyjaźni w moim życiu.
Tak, jak Ci w duszy gra
Aktorka opowiadał o swoim ówczesnym głodzie opinii i rad. Chłonęła wszelkie uwagi i krytykę, zastanawiając się jak polepszyć swój warsztat aktorski. – Ja siebie nie widzę, przez co bardzo często pytałam kolegów i koleżanki, co robię dobrze, co poprawić. Romek powiedział mi, żebym grała, jak mi w duszy gra. Zapamiętałam sobie to do dziś. Tak naprawdę to on nauczył mnie zawodu. Kabaretu natomiast uczyłam się od Zenona Laskowika. Przygoda z tą formą zaczęła się w Łazach obok Mielna. Był tam ośrodek dla szkół artystycznych. Pamiętam, że byłam tam z Krzysztofem Ibiszem, Zbigniewem Zamachowskim, Wojtkiem Malajkatem, słowem całą naszą grupą z łódzkiej filmówki. Zobaczyłam wówczas Zenona Laskowika i okazało się, że mieszka w tym samym ośrodku co my. Zrobiliśmy festiwal piosenki umundurowanej, w latach osiemdziesiątych, z szalejącą cenzurą. A ja, jako dziewiętnastoletni podlotek, śpiewałam piękną pieśń „Jestem żoną generała”. Śpiewałam to nomen omen dla Zenka [w tekście piosenki podmiot liryczny faktycznie zwraca się do postaci imieniem Zenek – przyp. red.]. Bardzo dobrze się to niosło i na ten festiwal przyjeżdżali ludzie aż ze Szczecina, a później z tym programem po całej Polsce jeździliśmy. Tak jak wspomniałam, wśród nas byli artyści wszelkiej maści: malarze, rzeźbiarze, muzycy. Dzięki temu zrobiliśmy oprawę na profesjonalnym poziomie z orkiestrą prawie symfoniczną. Wszystko lśniło i biło blaskiem.
Dieta Kaliny Jędrusik i marzenie Wilhelmiego
– Jestem już ostatnim członkiem „Babskiego kabaretu”. Mam z tego czasu mnóstwo anegdot – mówiła aktorka. – Choćby z Kaliną Jędrusik, która się całe życie odchudzała. Mieszkałyśmy zawsze w jednym hotelu i zwykle budziła mnie rano na śniadanie. „Chodź kochanie zjesz śniadanko” – zwykła mówić. Więc schodziłam na to śniadanko, na którym ona raczyła się… wodą i soczkiem. W końcu trafił się dzień, w którym zeszłam dużo wcześniej i zastałam pełny stół absolutnie wszystkiego, jak na weselu. Kalinę zaś zastałam w środku uczty. Tak wyglądało to jej odchudzanie. Ponadto uwielbiała gotować, była wspaniałą kucharką, która chętnie dzieliła się przepisami, dodając na koniec. „I żeby za‑ chować figurę, pamiętaj kochanie, dużo seksu” – radziła filuternie.
Udało się też Adriannie Biedrzyńskiej spełnić największe marzenie, jakie miał Roman Wilhel‑ mi, u którego boku grała choćby Małgorzatę we „Fauście”. – Wielokrotnie z nim współpracowałam, latając po całej Europie. Gdy pewnego razu dostaliśmy wynagrodzenie za niemiecką produkcję, powiedział: „Andzia dawaj te pieniądze. I poszliśmy na zakupy na miasto”. Ja wtedy miałam dwadzieścia kilka lat. Romek zaś był ode mnie dużo starszy. Wyglądałam jak taka jego „panienka”. Chodziliśmy po najdroższych sklepach. Wtedy można jeszcze było palić w lokalach. Romek kupił sobie drogie kubańskie cygara, siadał wygodnie, odpalał i mnie obserwował, dając z aprobatą przyzwolenie na wszystko, co w moich rękach lądowało. Ekspedientki pakowały moje zdobycze, Romek szelmowsko się uśmiechał i płacił, zostawiając w połowie niedopalone cygaro warte kilkaset marek. Chodziliśmy od sklepu do sklepu i odgrywaliśmy tę scenkę. W końcu nie wytrzymałam i powiedziałam: – Romek oddawaj mi tę resztę. „Andzia, dziewczyno! Spełniłaś największe marzenie mojego życia” – powiedział, oddając mi moje własne pieniądze. Niezwykły człowiek.
Magia Kieślowskiego
Marcin Michrowski zapytał gościa MBP o współpracę z Krzysztofem Kieślowskim, którego aktorka darzy ogromnym szacunkiem. – Współpraca z tym reżyserem to była prawdziwa magia. Miesiąc przed kręceniem zdjęć spotykaliśmy się i analizowaliśmy każde słowo i każdy gest. Czuliśmy, że nasze postacie zbudowane są od podstaw, bez grama przypadku. Każdy z nas doskonale wiedział, jaki jest sens każdej wypowiedzianej kwestii, jakie ona ma znaczenie i jak wpisuje się w całość obrazu. Pracowałam z Krzysztofem przy „Dekalogu IV”. Ja naprawdę czułam wtedy ojcowską więź z Krzysztofem. To była ta magia i atmosfera, jaka charakteryzowała jego podejście do tworzenia filmów. Większość pracy wykonywaliśmy poza planem filmowym i kiedy uznał, że jesteśmy gotowi, w trzy tygodnie powstawał film. Prawdziwy mistrz, artysta i wspaniały rzemieślnik.
Spotkanie z idolem
– Dostaliśmy nagrodę w Wenecji, gdzie poznałam np. Ennio Morricone, ale przede wszystkim Seana Penna mojego absolutnego idola – z błyszczącymi oczami wspominała Adrianna Biedrzyńska. – Darzę sympatią i podziwiam szczerze wielu aktorów. Ale Sean Penn zawsze był dla mnie niedoścignionym wzorem. Zawsze mnie to trochę dziwiło, jak spotykałam swoich fanów i moja obecność ich strasznie deprymowała. Przecież ja jestem zwykłym człowiekiem, takim samym jak oni. Tym razem jednak to ja byłam tą fanką i… zachowałam się jak zwykła pierdoła. Gdy zobaczyłam, że siedzi przy moim stoliku, zamarłam. Po prostu mnie sparaliżowało, odjęło mowę. Co tam mowę, rozum mi odjęło. Roztrzęsiona siedziałam i słowa nie potrafiłam wymamrotać. Kawy, którą zamówiłam, nie tknęłam. Przecież ja bym ją porozlewała po całej sali, próbując wziąć chociaż małego łyczka. Sean wychwalał film, w którym zagrałam, ukradkiem spoglądając na mnie i bawiąc się tą sytuacją. Ja nie powiedziałam ani słowa.
Matka Boska i pani
Aktorka podzieliła się również bardzo traumatyczną historią. Jej wieloletni fan postanowił zrobić sobie prezent na swoje pięćdziesiąte urodziny i… porwał Adriannę Biedrzyńską. Mówił, że w jego życiu są dwie kobiety: Matka Boska i pani.
– Porwał mnie o 14.20, a o 21 miałam już nie żyć. To był najdłuższy dzień mojego życia. Później śledczy, wysłuchując moich zeznań, powiedzieli, że miałam bardzo nikłe szanse na wyjście z tego i dzięki swojemu zachowaniu uratowałam skórę. Jak się zachowałam? Opowiedziałam mu całą historię swojego życia, wszystkie niepowodzenia, ciężkie i silnie emocjonalne wydarzenia, obwiniając go przy tym za wszystko i powtarzając, że teraz jest moim aniołem i Matka Boska chce, żeby mnie wypuścił. Boże święty ile ja przy tym łez wylałam. Autentycznych łez walcząc o życie. Podczas tej rozmowy siedziałam na przeciwko tarczy zegara, który skrupulatnie odliczał mój koniec. Proszę sobie wyobrazić, co się czuje w takiej sytuacji – strach, prawdziwy strach przepełniający całość jestestwa. To był mój monolog i występ życia.
Nigdy nie jest za późno
Co do samego życia, to na zakończenie Adrianna Biedrzyńska wypełniła salę Mediateki niesamowitym jego apetytem. Metryka nie kłamie, sześćdziesięcioletnia już aktorka podzieliła się swoim nastawieniem, z którego biło umiłowanie życia i niezwykła młodzieńcza radość istnienia. – Jako młoda dziewczyna usłyszałam od swojej siedemdziesięcioletniej przyjaciółki Ireny Kwiatkowskiej niby proste zdanie: „Pamiętaj dziecko, na nic w życiu nigdy nie jest za późno”. Oczywiście, trzeba pominąć kwestie biologiczne, ale pani Irena, mając te siedemdziesiąt lat, rozpoczęła z sukcesem naukę języka francuskiego od zera i zdała egzamin państwowy. Dlatego zawsze, gdziekolwiek jestem i z kimkolwiek się spotykam powtarzam, że należy słuchać tylko jednej rzeczy – swojego bijącego serca. Co macie robić, jakie decyzje macie podejmować, jak się rozwijać, jak realizować marzenia i pasje. Tylko wasze serducho wam prawdę powie, nikt inny. Proszę słuchać przede wszystkim siebie. Po czterdziestce nagrałam debiutancką płytę, jako dorosła kobieta poszłam na kolejne studia, tym razem reżyserskie. Aktualnie namiętnie zajmuję się dzierganiem na drutach, bo jest to moja forma medytacji, a serce mam wtedy spokojniutkie. W życiu ważna jest tylko ta prawda, którą mamy w sercu, bo ono podpowiada, czym dla nas jest szczęście. Życie jest krótkie i ulotne, zaś sytuacje często bywają niezapowiedziane. Życie w zgodzie z tym, co dyktuje nam serce jest luksusem, którego państwu najszczerzej życzę.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS