A A+ A++

Mamy kryzys na wschodniej granicy. Jak pan ocenia działania dyplomatyczne Polski?

Mogę oceniać to, co jest jawne. Rozwiązania tego typu kryzysów wymagają dyskrecji i profesjonalizmu. Nie służy temu toczenie publicznych debat w czasie podejmowania wysiłków dyplomatycznych. Przypuszczam, że o podjętych wysiłkach po prostu nie wiem. Zapewne rozmowy takie podjął premier Morawiecki w kontaktach z trzema krajami bałtyckimi i innymi państwami Unii.

Prof. Adam D. Rotfeld

Był dyrektorem Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem w Sztokholmie, SIPRI (1989–2002); szefem MSZ (2005); członkiem Rady Konsultacyjnej Sekretarza Generalnego ONZ ds. Rozbrojenia (2006–2011): współprzewodniczącym Polsko-Rosyjskiej Grupy ds. Trudnych (2008–2015); pracuje na Wydziale Artes Liberales UW.

Powiedzmy, że dzwoni do pana prezydent Andrzej Duda i prosi o radę. Co by pan powiedział?

Nie jestem doradcą prezydenta. W hipotetycznej rozmowie powiedziałbym, że trzeba pomyśleć, do czego zmierza Aleksander Łukaszenko i ci, co za nim stoją, choć publicznie się od niego dystansują. Nadmierna ilość zaprzeczeń w dyplomacji jest często odbierana jako potwierdzenie. Prezydent Putin kilkakrotnie w czasie jednego z wywiadów podkreślał, że „my zdieś ni pri cziom”, czyli nie mamy z tym nic wspólnego. Skoro tak to akcentował, to wolno sądzić, że Rosja jest „pri cziom”. Łukaszenko nie podjąłby takich działań, gdyby nie miał rosyjskiego parasola. Jednak agenda, jaką sobie określił Łukaszenko, nie odpowiada zapewne agendzie prezydenta Rosji. Rosja jest mocarstwem i nie jest to dla niej najważniejsza sprawa. Niewykluczone, że miała odwrócić odwagę od kluczowej dla Rosji kwestii dotyczącej przygotowywanego wojskowego nacisku na Ukrainę.

Zatem jaka jest agenda Łukaszenki?

Demokratyczna opozycja powinna mieć swój udział w rozwiązywaniu powstałego kryzysu

Myślę, że postawił przed sobą co najmniej trzy zadania: po pierwsze, dyskredytować zachodniego sąsiada, czyli Polskę, i destabilizować Unię Europejską. Po drugie, w zależności od tego, jak Polska zareaguje, podważać spoistość Unii. Po trzecie, wykorzystać kryzys jako instrument do przełamania bojkotu i samoizolacji Białorusi, do której doszło w wyniku sfałszowania wyborów w ubiegłym roku. W efekcie w oczach demokratycznego świata nie jest legalnie wybranym prezydentem, ale uzurpatorem. Na porządku dziennym stanął problem: skoro obecna władza ma charakter uzurpatorski, a ci, których uznajemy za rzeczywistych przedstawicieli społeczeństwa białoruskiego, są w więzieniach lub na emigracji, to przecież nie można wyobrazić sobie trwałego rozwiązania kryzysu bez nich, z ich pominięciem. Putin oświadczył w czwartek (18 listopada) na rozszerzonym kolegium MSZ Rosji, że strona białoruska, poszukując rozwiązania, powinna wziąć pod uwagę siły opozycji, które zostały całkowicie sparaliżowane. Autentyczni reprezentanci znacznej części społeczeństwa zostali wtrąceni do więzień. Andżelika Borys, Andrzej Poczobut, Maria Kalesnikawa, mąż Swiatłany Cichanouskiej Siarhiej Cichanouski i wielu innych. Demokratyczna opozycja powinna mieć swój udział w rozwiązywaniu powstałego kryzysu. Polskie społeczeństwo i władze życzliwie odniosły się i odnoszą do tych, którzy byli i są na Białorusi poddawani represjom

Putin zaleca, ale Łukaszenko może sobie wybrać swoich opozycjonistów. Nie będzie się przecież dzielił władzą z Cichanouską?

Rząd dystansuje się wobec Unii, składane są oświadczenia, że sami sobie poradzimy

Pyta mnie pan o poradę dla prezydenta Polski, a nie Białorusi czy Rosji. Nie wykluczam zresztą, że wśród tych, którzy jeszcze przed kampanią prezydencką zostali osadzeni w białoruskich więzieniach, Putin znalazłby lepszych ze swojego punktu widzenia reprezentantów społeczeństwa i państwa białoruskiego niż Łukaszenko. Po ponad 25 latach rządów, Łukaszenko zapewne jest przeświadczony, że jego pozycja jako przywódcy jest do utrzymania tylko wtedy, gdy zdoła przechytrzyć swego protektora. Z kolei Putin wielokrotnie w przeszłości dystansował się od swego protegowanego, mówił przed laty, że nie pozwoli, by białoruska mucha siadała na rosyjskim kotlecie, jakkolwiek uznaje Łukaszenkę za prezydenta Białorusi, który przez świat demokratyczny nie jest uznawany.

Putin proponuje, by Łukaszenko rozmawiał z opozycją, a sam z rosyjską nie rozmawia.

Nie ma wątpliwości, że bardziej mu odpowiada Łukaszenko niż liberalno-demokratyczna opozycja białoruska. Ale wyznaczył sobie rolę mediatora. I to do niego się zwrócili przywódcy świata zachodniego. Niezależnie od tego, czy opowiada się po stronie Łukaszenki, czy się od niego dystansuje. Jedno jest pewne: bez wsparcia Rosji Łukaszenko nie odważyłby się na wywołanie tego kryzysu.

W kontekście hipotetycznych rad dla polskiego prezydenta, o które pytał pan, zwróciłbym uwagę też na to, że Łukaszenko podjął próbę pokazania Polski jako państwa demonstrującego brak empatii wobec nieszczęsnych ludzi, którzy znaleźli się w dramatycznej sytuacji na polsko-białoruskim pograniczu. Z formalnoprawnego punktu widzenia uchodźcy dotarli na Białoruś na podstawie wiz turystycznych. Często wystawiały je białoruskie konsulaty nie na terenie kraju, z których ci ludzie pochodzą, ale takich państw, do których musieli najpierw dotrzeć, jak Turcja czy Zjednoczone Emiraty Arabskie. Wizy, które dostali, do niczego poza turystyką nie uprawniają. I to jest problem odpowiedzialności państwa białoruskiego. Przecież to Białoruś zorganizowała dla nich transport, traktowała ich jak narzędzie do wywołania konfliktu, który miał ułatwić przełamanie jej międzynarodowej izolacji w taki sposób, by Łukaszenko stał się partnerem w rozmowach z UE. Natomiast z polskiego punktu widzenia istotne było i pozostaje nie tylko to, by umiędzynarodowić ten problem, bo przecież polska granica wyznacza rubieże wschodnie całej Unii, ale także powinniśmy wykorzystać naszą obecność w Unii i NATO. Nie ma potrzeby uzasadniać, jak bardzo wzmacnia nasze stanowisko to, że jesteśmy integralną częścią obu tych wspólnot. Na podstawie art. 4 traktatu waszyngtońskiego można było zainicjować debatę, jak zażegnać konfliktową sytuację. A podjęcie sprawy w UE mogłoby ułatwić rozwiązanie zgodne z angielskim powiedzeniem: „zjeść ciastko i mieć ciastko”, czyli utrzymać decyzje o sankcjach i izolowaniu autokratycznej dyktatury, a zarazem w sposób humanitarny pomóc uchodźcom, którzy stali się instrumentem brudnej gry. Trudno sobie wyobrazić rozwiązanie tego – marginalnego w skali globalnej – kryzysu bez udziału Unii i sojuszu.

Czytaj więcej

Polska skorzystała z tego, że jest w UE i NATO?

W tym, co dociera do opinii publicznej, tego nie widać. Oficjalne stanowisko w sprawach Unii pozostaje niezmienne: w istocie rzeczy rząd dystansuje się wobec Unii, składane są oświadczenia, że sami sobie poradzimy. Co więcej, nawet wyspecjalizowana struktura Unii, Frontex, której, siedzibą – co było sukcesem – została Warszawa, też traktowana jest z dystansem. Jakby miała być utrudnieniem, a nie ułatwieniem.

Kanclerz Merkel w dniu, gdy szefowie dyplomacji UE rozmawiali o dalszych sankcjach na Białoruś, zadzwoniła do Łukaszenki. Nie tylko w Polsce się to nie spodobało. Jak pan ocenia to po kilku dniach?

Myślę, że miała świadomość, co robi i jakie będą reakcje. O zamiarze tym powiadomiła stronę polską. Nie wykluczam, że jej decyzja była wynikiem wcześniejszych kontaktów z Rosjanami, którzy – jak przypuszczam – powiedzieli, że pomogą, jeżeli porozmawia z głównym sprawcą.

Skoro przywódczyni najważniejszego państwa UE rozmawia przez telefon z Łukaszenką, to teraz Europa miałaby go uznać za partnera?

W moim przekonaniu – świadomie zaprogramowany i powstały na naszym pograniczu – kryzys ma kilka wymiarów: polityczny, prawny, wojskowy, ale – co jest niezwykle ważne – jest to kryzys natury humanitarnej i etyczno-moralnej. Nie powinniśmy zapominać, że mamy do czynienia z nieszczęściem tysięcy bezradnych ludzi narażonych na śmierć z chorób, zimna i głodu. Jest to test i miara zwykłej przyzwoitości każdego z nas. Nie należy też podejmować negocjacji bez udziału jakiejś części białoruskiej opozycji. Trzeba uwzględnić zdanie społeczeństwa i nie poddawać się szantażowi Łukaszenki. Angeli Merkel wielokrotnie wypominano jej postawę w sprawie imigrantów w 2015 roku. To jej zdecydowane „Przyjmiemy was. Damy radę”. Powiadano, że to nie było odpowiedzialne. Uważam jednak, że przemawiało przez nią poczucie etyki i moralnej odpowiedzialności męża stanu, a nie myślenie urzędnicze, które nakazywałoby powiedzieć: są odpowiednie procedury, proszę składać podania. Miała świadomość, że podejmuje decyzję ryzykowną. Teraz zrobiła to samo, podejmując rozmowę z Łukaszenką.

Są również w Polsce ludzie, dla których nie jest to tylko problem polityczny i wojskowy. Cieszę się, że polscy biskupi po tygodniach rozważań podjęli decyzję, że trzeba zmienić postawę większości wiernych w tej sprawie. Jestem szczególnie wdzięczny takim osobom, jak Maja Komorowska, Maja Ostaszewska czy Maciej Stuhr, którzy, kierując się odruchem serca, zrobili w tej ludzkiej sprawie więcej niż dyplomacja, urzędy, instytucje. Stali się sumieniem Polski.

Czyli Łukaszenko wygrał?

Nie – tej rundy nie wygrał w tym sensie, że nie zrealizował celów, które sobie postawił. Chciał bowiem zdyskredytować moralnie Polskę, UE, Zachód. Posługiwał się argumentem, że uciekinierzy jakoby dlatego znaleźli się na terytorium Białorusi, bo wiele państw UE i wszystkie państwa NATO, głównie Stany Zjednoczone – jego zdaniem – doprowadziły do licznych konfliktów i wojen na Bliskim Wschodzie, w Zatoce Perskiej i w Afganistanie. W związku z tym ponoszą odpowiedzialność i muszą wykazać gotowość do zapłacenia rachunku za to, że ci ludzie uciekają przed represjami w swoim regionie. To ułomna i niemoralna argumentacja. Białoruś nie graniczy z państwami dotkniętymi tymi konfliktami, tak jak Turcja graniczy z Syrią. Na dodatek Rosja, sojusznik Białorusi, też była zaangażowana w Syrii, a z jakiegoś powodu nie uciekają do Rosji. Świadomie przygotowano kampanię tam na miejscu, sprzedawano złudne przekonanie, że jeżeli rodziny poniosą wysokie koszty wyjazdu z białoruską wizą turystyczną na Białoruś, to potem będzie przed nimi otwarta droga przez Polskę do Niemiec. Na pewno nie szukali azylu ani miejsca trwałego osiedlenia na Białorusi. Zachęcano ich do wyjazdu, by doprowadzić do kryzysu.

Czytaj więcej

Czy ten, który mówi, że jest ni pri cziom, że nie ma z tym nic wspólnego, wygrał na tym kryzysie?

Ten kryzys u nas ma rangę wielkiego problemu, ale z punktu widzenia Waszyngtonu, Londynu, Paryża czy Berlina tak nie jest. Dlatego uznano tam, że trzeba znaleźć pilne rozwiązanie. Putin cynicznie odwoływał się do sumień, mówiąc: szkoda mi tych dzieci! Ale one znalazły się na terytorium Białorusi nie bez wsparcia ze strony Rosji, właśnie po to, by wywołać kryzys w naszym regionie.

Może wykorzystał niepokoje i poczucie zagrożenia poważnej czę … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułTrener Jan Urban zachwycony: Ten mecz był wizytówką Ekstraklasy
Następny artykułFilipiak: – Być może powinienem był przyjąć dymisję Probierza