Mamy połowę sierpnia, co oznacza wielkie odliczanie do końca wakacji, czyli czasu długich dni, krótkiego stania w korkach (chyba że ktoś z Warszawy, która jest cała rozkopana). Ci, co pracują, podglądają na social mediach urlopy bliskich, znajomych, koleżanek i kolegów z biura. W mojej społecznej bańce wszystkie relacje wyglądają na wyjazdy życia. Piękne widoki, kolorowe stroje, jedzenie i wiele uśmiechniętych selfie. Siedząc przy biurko, często ogarnia mnie to delikatne uczucie zazdrości, bo przecież lepiej być tam, gdzie oni. Człowiek przedarł się przez stolicę w ulicznej budowie, za oknem ma biurową szarość i kalendarz wypełniony spotkaniami. Zamiast opalenizny trzeba się ratować brązującym olejkiem o wdzięcznej nazwie Bora-Bora i wytrwać do terminu swojego urlopu poza sezonem.
Czasem jednak spotkam na żywo tych, których urlopy tak bacznie obserwowałam przez kilka dni. Złakniona krótkiej rozmowy, jak było, czy polecają, co warto, a co nie, szybko tracę entuzjazm. Wszyscy wracają zmęczeni i deklarują potrzebę kolejnego urlopu. Najlepiej bez dzieci, męża, żony czy znajomych. Hotele wspaniałe, wyspy fajne, nikt nie chorował, ale zmęczenie jak było, tak jest. Potem padają informacje o tym, że głowa nie odpoczęła, a ciało jako tako, bo były rowery lub pływanie. Na własny użytek przeprowadzam te letnie wywiady, niczym antropolog amator, który chce dotrzeć do jądra prawdy. Co się stało, że wszyscy jesteśmy tacy zmęczeni?
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS