Histeria nigdy nie jest dobrym doradcą. Histeryczne decyzje to najgorsze, jakie mogą podejmować decydenci. A do tego chce ich zmusić opozycja. I wprowadzić nas w spiralę strachu.
Czy rząd działa perfekcyjnie? Nie. Ale mierząc się z epidemią porusza się po grząskim gruncie, tak samo nieznanym, jak w Paryżu, Madrycie, Pradze, czy Rzymie. Dodatkowo użera się z nieustannie szarpiącą za nogawkę opozycją. To naprawdę nie jest dobry moment na polityczne wojenki wokół sytuacji „covidowej”.
Teraz na tapet opozycja wzięła Jacka Sasina, który powiedział, że „bardzo wielu lekarzy i bardzo wiele pielęgniarek, personelu medycznego z wielkim poświęceniem wykonuje swoje obowiązki”, ale „część tych obowiązków wykonywać nie chce, czy to ze strachu przed epidemią”.
I jazda na Sasina! Jak on mógł, jak on śmiał?! A jak oni mogli:
CZYTAJ WIĘCEJ: Lekarze na masową skalę ignorują wezwania do stawienia się w szpitalach! „Na 113 decyzji dla 88 lekarzy pracę podjęło jedynie trzech”
Czy nie jest problemem, na który warto zwrócić uwagę, że lekarze odmawiają wykonywania swojej pracy? Czy na pewno politycy Platformy Obywatelskiej zaakceptowaliby sytuację,w której w czasie epidemii odmawiają stanięcia przy pacjentach lekarze w całej Polsce? Czy wykazaliby się zrozumieniem ich postawy, gdyby ważyło się życie ich bliskich?
Z drugiej strony, medialny rdzeń „antypisu”, czyli „Gazeta Wyborcza” żąda restrykcji bliźniaczych do państw za naszą południową granicą. Zerknijmy.
Czechy – prawie czterokrotnie mniejszy od Polski kraj. Dobowe wskaźniki liczby zakażeń na poziomie Polski, albo i wyższe (rekordowy 9 października z 8617 przypadkami). Przeprowadzają więcej testów? Niekoniecznie. Ostatnie dni w liczbach wyglądają pod tym względem tak (w tysiącach testów): 11,4, 17,7, 27,4, 25, 23,9, 22,9. 17,7. A zatem są to dane niewiele wyższe od naszych, biorąc pod uwagę liczbę mieszkańców.
Słowacja – kraj ośmiokrotnie mniejszy od Polski. Liczba nowych zakażeń w ostatnich dniach (w tysiącach): 0,5, 0,5, 1, 1,8, 1,1. Liczba testów w ostatnich dniach (w tysiącach): 5, 3,9, 8,9, 11,1, 10,1.
W obu państwach wprowadzono stan wyjątkowy. Na Słowacji odwołano wszelkie imprezy publiczne, również sportowe, skrócono otwarcie restauracji, w sklepach obowiązuje limit klientów. Podobnie w Czechach, gdzie zamknięto muzea, kina, teatry, baseny, siłownie. Od czwartku do 2 listopada w szkołach – nauka zdalna. Przedszkola pozostawiono w normalnym trybie (czyżby takiego obciążenia wynikającego z konieczności zapewnienia opieki dzieciom czeska gospodarka nie udźwignęłaby?).
To chyba najostrzejsza przyjęta dziś w Europie strategia. Czy przyniesie pozytywne skutki epidemiczne? Na razie na Słowacji niespecjalnie to widać (dopiero dziś, w 13. dniu stanu wyjątkowego obserwujemy spadek zachorowań), w Czechach (po tygodniu) też nie. Wiadomo natomiast, że będzie to miało katastrofalne skutki dla gospodarki obu państw.
Niemcy – kraj ponad dwukrotnie większy od Polski. Liczba nowych zakażeń w ostatnich dniach podobna do tej u nas (przy dwukrotnie większej liczbie ludności i 4-krotnie niższej śmiertelności). Jednak spodziewając się pogorszenia sytuacji, w najbliższych dniach mają zapaść decyzje co do obostrzeń, kanclerz Angela Merkel spotka się w środę z premierami krajów związkowych. Na razie w każdym z landów obowiązują różne zasady.
W Wielkiej Brytanii (po kilkanaście tysięcy przypadków dziennie, podobna liczba zajętych łóżek „covidowych” i respiratorów) premier ogłosił trzy stopnie restrykcji. W tej chwili odrzuca wprowadzenie lockdownu jako dobry sposób na walkę z epidemią. Choć w Liverpoolu obowiązuje wysoki poziom obostrzeń (zamknięte puby, siłownie, centra rozrywki), to jednak nie można nazwać go lockdownem, bo otwarte są sklepy i szkoły. Szkoły pracują.
Na Ukrainie krzywa wzrostu zakażeń wciąż rośnie (od sierpnia) i teraz osiąga rekordy – po 5 tys. przypadków dziennie. Szkoły są czynne, ale realizuje się ten sam scenariusz, co u nas. W Kijowie zamknięto 5 placówek po wykryciu wirusa u nauczycieli. Spośród wszystkich 174 szkół, 520 klas uczy się zdalnie na kwarantannie (spośród 66 przedszkoli, ta sytuacja dotyczy 74 grup dzieci). Rząd wciąż ma nadzieję, że uda się w ten sposób przetrwać do czasu zmniejszenia liczby zakażeń. Kraj podzielono na cztery strefy. W zielonej może spotkać się 50 osób, w żółtej – 30, w pomarańczowej – 20, w czerwonej – nikt.
Ukraiński minister zdrowia mówił jednak wczoraj:
Na dzisiejszej sesji rządu zasugerujemy nałożenie surowszych restrykcji w naszym kraju, ale bez żadnych blokad, które zatrzymają gospodarkę. Rozumiemy, że teraz jest to niemożliwe, nie możemy wprowadzić w kraju drugiej blokady.
We Francji jest obecnie najgorzej w Europie. Ostatni tydzień to przyrosty zakażeń w okolicach 20 tys. dziennie. Pacjenci z COVID-19 stanowią blisko połowę na oddziałach intensywnej terapii. W kilku francuskich obszarach zamknięto bary, wprowadzono dodatkowe restrykcje w restauracjach. Wciąż brak decyzji o zamykaniu szkół.
W Hiszpanii odnotowuje się po 9 tys. przypadków dziennie (choć zaznaczmy, że trwa tam zamieszanie spowodowane zaprzestaniem przez rząd publikowania danych w weekendy). Najtrudniejsza sytuacja jest w Madrycie, ale nawet tam wprowadzono tylko „mały lockdown” – restauracje zamykane po 23, przyjmują 50% gości. Nie można wyjeżdżać z miasta bez ważnego powodu itd. Hiszpanie mogą jednak korzystać z pięknej pogody, więc w miniony weekend tłumnie wyszli z domów. W wyhamowaniu epidemii to nie pomoże. Narasta też spór polityczny – o niewłaściwe przeciwdziałanie epidemii przez rząd i opieszałość we wprowadzaniu restrykcji przez samorządy. Kolejne regiony szykują się na dodatkowe obostrzenia, ale jedno pozostaje niezmienne – zamknięcia szkół, przynajmniej na razie, nie będzie.
We Włoszech – po 4-5 tys. nowych przypadków dziennie. Premier właśnie podpisał specjalny dekret wprowadzający dodatkowe restrykcje: m.in. 30 osób na weselach, restauracje i bary zamykane o północy, zamknięte dyskoteki, maseczki obowiązkowe wszędzie (poza domem), gdzie można się zetknąć z innymi ludźmi, ograniczenie liczby widzów na zawodach sportowych i kulturalnych na otwartej przestrzeni (do tysiąca) i w halach (do 200, z zachowaniem dystansu). Szkoły działają.
Z innych pomysłów – w Izraelu, po tym jak liczba zakażeń przekroczyła 11 tys. dziennie, 25 września zarządzono ponowny lockdown, ale tylko na dwa tygodnie. Przyniosło to spadek do kilkuset dziennie, ale wczoraj raportowano 3,5 tys. Trudno więc na razie mówić o sukcesie.
Jak widać, w każdym kraju poszukiwana jest najskuteczniejsza droga poradzenia sobie z epidemią. W każdym jest ona nieco inna. Wszędzie próbuje się robić wszystko, by nie wprowadzać takich obostrzeń, jakie zatrzymały Europę wiosną. Polski rząd działa dokładnie w ten sam sposób. Nie wyklucza żadnego rozwiązania, ale za wszelką cenę chce uniknąć maksymalnego zaciągnięcia hamulca. Straty dla gospodarki, a więc dla każdego z nas byłyby olbrzymie. Nie tylko z powodu ubożenia kasy państwa, ale konsekwencji dla wszelkich gałęzi naszego osobistego życia – z osłabioną, być może bardziej niedoinwestowaną służbą zdrowia na czele, a więc pogorszeniem opieki nad każdym z nas.
Wydaje się, że szkół nie można zamknąć z dwóch powodów. Pierwszy – ekonomia. Tylko w podstawówkach mamy 3 mln uczniów. Ich nauka zdalna oznaczałaby odejście od stanowisk pracy 3 milionów rodziców, bo przecież nie da się zapewniać opieki, a jednocześnie pilnować pilności i pomagać w lekcjach, wykonując jednocześnie obowiązki zawodowe. Jeśli dodamy koszty zasiłków opiekuńczych i koszty zaprzestania pracy, może okazać się, że czeka nas katastrofa, z której się nie podźwigniemy.
Drugi powód jest technologiczny. W Polsce po prostu nie ma warunków do nauki zdalnej. Przekonaliśmy się o tym na wiosnę, a przez pół roku nie zrobiono zbyt wiele, by wdrożyć we wszystkich szkołach możliwość nauczania online. Nawet w warszawskich liceach edukacja zdalna jest fikcją. Wiem to z niedawnego doświadczenia rodzica.
Co więc robić? Wprowadzać restrykcje małymi krokami – to pewne. Różnicować obostrzenia w zależności od regionu – wskazują na to i eksperci od walki z epidemią i przedsiębiorcy. Ale wszystkie one nie przyniosą żadnego rezultatu, jeśli nie wrócimy do społecznej roztropności, którą wykazaliśmy się pół roku temu. Dziś oblewamy ten egzamin.
Najmądrzejsi epidemiolodzy, wirusolodzy, ekonomiści nie uradzą skutecznych rozwiązań, jeśli wciąż jak grochem o ścianę będą ponawiane apele o noszenie masek i trzymanie się z dala od innych. Gdy jestem w sklepie, umiera moja wiara w rodaków…
A zatem: nośmy te cholerne maski i pilnujmy, by inni nosili. Potępiajmy „koronasceptyków” namawiających do niezasłaniania ust i nosa. Rezygnujmy ze spotkań towarzyskich i z wszelkiej aktywności wiążącej się z kontaktem z innymi, która nie jest niezbędna.
Jeśli tak bardzo miłujemy państwo prawa, to pilnujmy, by się go trzymali również dyrektorzy szkół i nie podejmowali wbrew zgodzie sanepidu decyzji o zamknięciu placówek. Domagajmy się (to apel również do kolegów dziennikarzy) od lekarzy, by stawiali się w pracy, której sumienne wypełnianie przysięgali. A nie tylko gańmy (słusznie) ministra Schreibera za bezduszną, arogancką wypowiedź.
A co ze sportem? Przecież to, co się dzieje na trybunach stadionów i hal to najprostsza droga do rosnącej liczby zakażeń. Rozumiem emocje na meczu, ale kibice powinni dostać alternatywę: albo dostosujecie się do obostrzeń, albo nie wejdziecie na stadion. Jeśli organizator (klub) nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa epidemicznego, nie może wpuszczać na obiekt publiczności. Proste.
Co z artystami, którzy wrócili na koncerty? Też muszą poczuć odrobinę odpowiedzialności i strofować publiczność kłębiącą się pod sceną z pijanymi szczęściem nieosłoniętymi twarzami, bo inaczej za chwilę znów będą grać tylko przed kamerką internetową.
Co z karaniem za noszenie masek w niewłaściwy sposób? Mądrale, którzy zasłaniają nimi usta, a wywalają na wierzch nosy, zasługują na takie same konsekwencje jak nienoszący masek w ogóle, do czego namawiają idioci z mandatami poselskimi, kaszlący na innych parlamentarzystów.
Pilnujmy więc własnego nosa i dajmy rządowi pilnować nas wszystkich.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS