Jakoś tak jest, że nigdy nie wyobrażałam sobie blogowania jako zajęcia dla ludzi po czterdziestce. To w sumie głupie, bo pisanie bloga to nie kariera piłkarza albo baletnicy, no i nie ma najmniejszego sensu tak dyskryminować ze względu na wiek. Kiedyś po prostu wszystkie blogerki były młode. Ale to było dziesięć lat temu i trochę od tego czasu przybyło wszystkim świeczek na torcie. Internet jest stary.
W międzyczasie wielu ludzi, których się kiedyś czytało i było się jedną z bardzo wielu, którzy czytali, gdzieś zniknęło. Pojawili się nowi. Ci nowi już nie są też tacy nowi. Zaczęłam sobie zadawać pytanie, jaki jest czas żywotności blogera, czy tam twórcy internetowego, bo to się wszystko przecież bardzo rozrosło. Czy za pięć, dziesięć, piętnaście lat wciąż będzie się nam chciało grać w te internety? To pytanie dotyczy nie tylko ludzi, którzy robią to całkiem hobbystycznie, ale też tych, którzy robią na tym poważne biznesy.
Zasadniczo pytanie o blogowanie po czterdziestce powinnam zadać sobie samej. Wiecie, kiedy miałam trzydzieści lat, uznałam, że dziennikarstwo to nie jest coś, czym chcę zajmować się po trzydziestce. Miałam dość redakcji tradycyjnych mediów (gdybym tak wtedy nazwała tę redakcję portalu internetowego, mój szef sam by mnie zwolnił, ale prawda jest taka, że portale to dziś tradycyjne media) i panujących tam zasad, chociaż ludzi kochałam, jak rodzinę. Poszłam sobie robić rzeczy, które mniej ryły mój mózg.
Nie żeby blogowanie ryło mi banię. Chociaż niektóre tematy, po które sięgam, skutecznie to robią. Mam problem innego rodzaju i to jest taki powracający głos z tyłu mojej głowy.
A co jeśli powiedziałam już wszystko? Czy nie piszę wciąż o tym samym? Czy ja się nie powtarzam? A może to tylko zmęczenie formą?
Po kilku dniach zwykle przechodzi, ale zawsze wraca. W ogóle nie powinnam się dzielić się z Wami takimi przemyśleniami, co? Pani na polskim oraz mój któryś tam szef zawsze powtarzali, że to czytelnika nie obchodzi. No ale czytamy te biografie pisarek i pisarzy, w których oni tak się męczą tą swoją twórczością i to z jaką rozkoszą czytamy. Nie żebym się jakoś szczególnie męczyła i cierpiała za miliony. Nawet niespecjalnie użalam się nad sobą.
Ale ale, te pięć lat. Skąd to pięć lat? Ano stąd, że jak cię zapraszają na rozmowę kwalifikacyjną, to zwykle pytają, gdzie się za ten czas widzisz. I jeśli jesteś Peterem z Family Guya to myślisz „tylko nie powiedz, że z pańską żoną” i mówisz „z pańskim synem”. Ale jak jesteś mną, to na przykład mówisz coś na odczepne, bo nie masz pojęcia, bo życie nie raz już ci pokazało, że deklaracje i plany deklaracjami i planami, a ono sobie. Też tak masz? Być może są tu na sali ludzie, którzy udzielają na te pytania mądrych odpowiedzi.
Pięć lat to taki magiczny odcinek idealny na plany. Nie na darmo były chyba te plany pięcioletnie.
Oczywiście doskonale wiem, gdzie się widzę za pięć lat. Ale o tym nie gadamy. Tylko czy ja wiem, czy za pięć lat wciąż będę się tam widziała? I czy wciąż będzie mi się chciało wtedy pisać bloga? Piszę go od czterech lat. Wcześniej robiłam to w innym miejscu. Tak naprawdę więc to już dziesięć lat. Patrzę na tych wszystkich ludzi, których kiedyś czytałam, a teraz już nie piszą. Niektórych wciąż widuję gdzieś w internecie, innych wcale. I tak naprawdę chyba bardziej zastanawiam się jednak nad innymi, niż sobą. Nad tymi znanymi chyba najbardziej.
I internet się zmienia. Zmierzch blogów zapowiadają już od lat. Potem będzie zmierzch youtuba i insta. Wszystko zmierzchnie. To naturalna kolej rzeczy istniejąca na długo przed internetem. I może to jest tak, że nie każdy odnajduje się w nowym internecie. To trochę tak jak z aktorami niemych filmów, którzy nagle musieli przystosować się do dźwięku. Nie wszystkim się udało. Na szczęście w internecie, nawet gdy się bardzo zmienia, nadal można robić rzeczy po swojemu, po staremu. Najwyżej nikt nie będzie cię czytał, ale może wcale nie będzie aż tak źle.
Ostatecznie moje pytanie o to, czy będę blogować za pięć lat sprowadza się do tego, czy będzie mi się chcieć. Być może uda mi się znaleźć nowe, lepsze i tak, tak, to wymarzone w planie pięcioletnim ujście dla twórczości. Bo zawsze sobie wyobrażałam, że jak w końcu zacznę pisać książki (tzn. wydawać) to nie będę już musiała blogować. Być może was wtedy porzucę jak jakaś wyrodna matka. Być może nic mi w życiu nie wyjdzie (w końcu już dawno powinno, mam dużo lat), ale blogowanie mi się znudzi.
A może nie znudzi mi się nigdy, bo jest silniejsze ode mnie. Nawet jeśli ciągle piszę o tym samym.
No i czasem zastanawiam się, czy inni blogowi twórcy też tak czasem mają.
Photo by on
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS