14 lipca 2021, 11:50
autor: Piotr Weltrowski
To dobre Sony, oferujące wspaniałe gry, o których zła konkurencja może tylko pomarzyć – rok temu pewnie zbijałbym piąteczki z każdym, kto wygłaszałby podobne frazesy. Dziś podchodzę sceptycznie do tego trochę romantycznego obrazu japońskiego giganta.
Nie zrozumcie mnie źle. Nie interesują mnie wojny konsolowe, bo korzystam z kilku konsol (to wciąż mniejsza inwestycja niż naprawdę mocny pecet do grania). Nie chcę też włączać się w spór o wyższości blaszaków nad konsolami tudzież konsol nad blaszakami, bo na komputerze także grywam, choć głównie w turówki i oldskulowe izometryczne RPG. Interesuje mnie strategia przyjęta w ostatnim czasie przez dwóch gigantów: Sony i Microsoft. I to interesuje mnie nie z punktu widzenia biznesowego oraz tego, co pozwoli sprzedać więcej sprzętu i wygrać tę niezmieniającą się nigdy wojenkę, tylko z pozycji odbiorcy, szarego konsumenta tego segmentu rozrywki.
Jeżeli chodzi o poprzednią generację, to sprawa – przynajmniej w odczuciu dziada takiego jak ja, wychowanego na grach singlowych – była prosta. Xbox One może i nieco nadrabiał ceną oraz częściową wsteczną kompatybilnością, a później – przy modelach S i X – dorzucał też górkę mocy. Wszystko to jednak bladło, gdy na scenę, cała na biało, wjeżdżała konsola PlayStation 4, a później PlayStation 4 Pro. Dlaczego? Z jednego powodu. Sony miało gry: dopracowane, ekskluzywne, w większości przypadków spełniające obietnicę wysokobudżetowej, quasi-filmowej rozrywki dla jednego gracza, do tego praktycznie pozbawione inwazyjnych mikropłatności i po prostu dobre.
Można było nawet na chwilę przymknąć oko na fakt, że to wielka korporacja, bo oferowała te produkty w świecie, gdzie większość nowych gier z segmentu AAA straszyła fuszerkami, sztucznym rozciąganiem rozgrywki, sloganami o „grach-usługach” i wszechobecnymi próbami golenia portfeli graczy. Sony wydawało się inne, wydawało się być „tym dobrym”, korporacją z sercem i godnością – zarabiającą miliony, ale uczciwie.
God of War to symbol jakości gier od Sony.
I tu mógłby ktoś zapytać: „No ale przecież tak jest nadal, prawda?”. I poniekąd miałby rację, bo po dziewięciu miesiącach od premiery konsol dziewiątej generacji to Sony wciąż ma gry (choć trzeba pamiętać, że remaster Demon’s Souls to w końcu tylko remaster, a nie nowa pozycja; samodzielny dodatek do Spidermana – nawet jeżeli lepszy od podstawki – to wciąż tylko dodatek; zaś taki Returnal, choć świetny, to jednak reprezentuje gatunek raczej niszowy). Microsoft na razie głównie się odgraża i obiecuje świetlaną przyszłość po zakupie kilku studiów. Problem leży jednak gdzie indziej. Sony po prostu przespało rewolucję.
Pamiętacie, jak oglądało się filmy w telewizji? No wiecie, było kiedyś coś takiego jak telewizja. Ponoć nadal istnieje. Czasem, gdy wpadnę do rodziców, to ojciec mi opowiada, że widział naprawdę mocny obraz. Pytam jaki, a on mi mówi, że nie pamięta tytułu, ale leciał w nocy na tym a tym kanale. Wzruszam tylko ramionami. Bo od lat nie oglądam filmów w telewizji. I mam wrażenie, że dla dużej części 20-, 30- i 40-latków jest to doświadczenie wspólne. Owszem, możesz chodzić do kina, ale poza kinem filmy czy seriale oglądasz w serwisach streamingowych. To one stanowią dziś oś towarzyskich pogawędek o rozrywce, to o premierach na Netflixie czy HBO GO rozmawia się ze znajomymi.
Pamiętacie jeszcze coś takiego jak telewizja?
I pozwólcie, że posłużę się tu taką analogią. Sony robiło i robi świetne filmy, nie ujrzysz ich jednak w serwisach streamingowych. Możesz je zobaczyć w kinie albo w telewizji. Sprawdzić program, zapisać dzień tygodnia i nastawić sobie budzik, bo ktoś inny wybrał za ciebie godzinę emisji. Microsoft wprawdzie na razie zbyt wielu filmów nie ma, choć twierdzi, że zaraz może je mieć, niemniej ma coś innego, bo buduje swojego Netflixa.
Oczywiście nie o filmach, a o grach mowa. Ta sama rewolucja, która kilka lat temu kompletnie przemeblowała rynek filmów i seriali, trwa także na rynku gier. I nie chodzi o granie w chmurze – to wciąż uważam za pieśń przyszłości. Chodzi o abonamentową ofertę gier – takich, które wedle własnego uznania możesz sobie ściągnąć, zainstalować i przejść.
Nie bez znaczenia jest tu zresztą wzrost cen tytułów konsolowych na sprzęt nowej generacji. Dziś za premierę z segmentu AAA zapłacić trzeba grubo ponad 300 zł. Miesięczny abonament Xbox Game Pass Ultimate kosztuje sześciokrotnie mniej, a oferuje dostęp do ponad stu gier, w tym też takich, które pojawiają się tu w dniu premiery. Oferuje również wsteczną kompatybilność, i to nie tylko w odniesieniu do poprzedniej generacji. Poza tym pozwala na zabawę nie tylko na konsoli, ale również na komputerze, a nawet w chmurze – na komórce.
Co zaś oferuje Sony? W teorii granie w chmurze (czego bym mimo wszystko nie porównywał z usługą umożliwiającą instalację gier), w ramach PlayStation Now. W Polsce jednak usługa ta nie jest dostępna, więc jej w ogóle nie biorę pod uwagę. Jest za to PlayStation Plus, czyli abonament, w ramach którego dostajemy co miesiąc dostęp do znacznie mniejszej liczby gier, przeważnie zresztą takich – tak przynajmniej bywa w moim przypadku – które mamy już dawno zaliczone i kupione. Szczęśliwi nabywcy PlayStation 5 mogą też liczyć – jeżeli opłacają wspomniany wyżej abonament – na dostęp do wybranych przedstawicieli klasyki poprzedniej generacji. Miły gest, ale – szczerze mówiąc – tylko trzech z tych tytułów nie posiadałem i wcale nie jest powiedziane, że w ogóle w nie zagram.
Oczywiście co jakiś czas pojawiają się plotki sugerujące, że w końcu Sony zdecyduje się wprowadzić prawdziwą odpowiedź na Xbox Game Passa. Co więcej, myślę, że to nieuniknione. Jak dotąd jednak wciąż są to tylko plotki. Nawet pojawianie się mocniejszych i nowszych tytułów w ofercie PlayStation Plus niewiele tu daje, bo to usługa nieintuicyjna, zmuszająca do trzymania ręki na pulsie i dodawania gier do biblioteki w określonym terminie, gier, które – w przeciwieństwie do tych z Xbox Game Passa – nie zawsze otrzymują darmową łatkę usprawniającą dla nowej generacji konsol (przypadek GreedFalla).
Na razie, zamiast konkretnych informacji o nowej, konkurencyjnej ofercie Sony, częściej pojawiają się konkretne informacje o dość wątpliwych etycznie działaniach wymierzonych w Xbox Game Passa i wprowadzaniu do umów z zewnętrznymi studiami zapisów zabraniających im umieszczania swoich gier w usłudze Microsoftu (przypadek umowy z Capcomem, która wyciekła w kwietniu tego roku, a w której sprecyzowano, iż Sony dodatkowo zapłaci studiu za to, że Resident Evil Village nie pojawi się w abonamencie konkurencji). Od tej dobrej korporacji, tej, która szanuje graczy i jest bardziej prokonsumencka od reszty, oczekiwałbym jednak innej formy rywalizacji na rynku.
Stały dostęp do dziesiątek gier po prostu wygląda dobrze.
I tu wracamy do punktu wyjścia. Być może dziś to nie Sony jest tym dobrym, a sposób, w jaki wciąż postrzegane jest przez wielu graczy, wynika nie tyle z trzeźwej oceny sytuacji, co głównie z sentymentu? Jedno wydaje się pewne, to Microsoft jest aktualnie katalizatorem prokonsumenckich zmian na rynku, a Sony ich hamulcowym. I nawet gdy japoński gigant w końcu się obudzi i da nam swojego growego Netflixa, wciąż będzie to zasługa Amerykanów.
Pytanie też, czy nie obudzi się z ręką w nocniku. Bo – i tu znów posłużę się własnym przykładem – na PlayStation 5 zagrałem do dziś tylko w trzy produkcje – same tytuły ekskluzywne. W tym samym czasie dzięki abonamentowi Microsoftu przeszedłem gier kilkanaście. Kolejnych kilkanaście tylko sprawdziłem, żeby stwierdzić, że jednak nie są dla mnie. Co więcej, tych kilka premierowych pozycji multiplatformowych, które również w tym czasie kupiłem – kupiłem na Xboksa. I nie ma w tym specjalnej ideologii. Po prostu kupowałem je na sprzęt, którego używam częściej. A częściej używam tego, który ma więcej do zaoferowania. I zapewne nie jestem jedyną osobą z takim podejściem do sprawy.
O AUTORZE
Piotr Weltrowski – od 20 lat związany z trójmiejskimi mediami. Teksty poświęcone popkulturze, głównie muzyce niezależnej, publikował bądź publikuje też m.in. w „Noise Magazine”, „M/I” czy „Dwutygodniku”.
Piotr Weltrowski
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS