Po obfitującym w zwroty akcji, przepisującym na nowo status quo serialu finale sezonu piątego, kolejna porcja odcinków szalonego serialu Dana Harmona ponownie skręca w kierunku bardziej epizodycznych, nieprzesadnie połączonych ze sobą odcinków, sezonu trzeciego i czwartego. Przynajmniej do pewnego stopnia. Za to można śmiało powiedzieć, że wszystkie po kolei prezentują wysoki poziom komediowy.
Uwielbiam Harmona. Jego nieprzeciętne poczucie humoru, skłonność do robienia głupich rzeczy po alkoholu, autodestrukcyjną naturę załączającą się zawsze, kiedy tylko poczuje, że zrobił się zbyt oczywisty. To on dał nam doskonałe, pierwsze sezony “Community”, zrobił gwiazdkę z Donalda Glovera, zachęcał całą ekipę tworzącą serial żeby razem z nim skandowała “pier&ol się, Chevy” na imprezie po zakończeniu prac nad trzecim sezonem (nie pochwalam, na wszystko jest czas i miejsce, a impreza z gośćmi, wśród których znajdują się również bliscy Chase’a zdecydowanie nie tworzy odpowiednich warunków na wywlekanie prywatnych brudów, ale sam fakt, że odwalił coś takiego dobrze opisuje z kim mamy do czynienia). Kiedy połączył siły z odpowiedzialnym za “The real animated adventures of Doc and Mharti” Justinem Roilandem i wspólnie stworzyli dzisiejszy serial, wydawać by się mogło, że wreszcie znalazł miejsce w którym mu dobrze. Przynajmniej dopóki ludzie nie zaczęli domagać się kontynuacji wątku złego Morty’ego, na co Harmon zareagował krótkim “nie” i na pewien czas zupełnie olał szerszy storyline, skupiając się na pojedynczych, samowystarczalnych historiach. Można i tak, choć ich odbiór bywa raczej różny… Tak więc, sezon numer sześć, everyone!
Rick i Morty (2013) – recenzja 6 sezonu serialu [HBO]. Trzęsienie ziemi na początku…
To nie tak, że szósty sezon zupełnie się ze sobą nie klei. Elementy poszczególnych odcinków oddziałują na siebie, powracająca z kosmicznych wojaży Beth zostaje na dłużej, w finale sezonu ponownie wraca prezydent Keith David, a i zaczyna się dziać w temacie złego Ricka. Ale co dokładnie zaczyna się dziać przekonamy się dopiero za jakiś czas, ponieważ ten sezon tylko delikatnie zarysował wątek, uchylił rąbka tajemnicy i zostawił widzów napalonych i chcących więcej. Znacznie więcej. Jak dziewczyna w klubie ze striptizem, zasadniczo.
To powiedziawszy, muszę przyznać, że otwarcie sezonu było jednym z najmocniejszych w historii serialu. Zaczynamy dokładnie tam, gdzie ostatnio skończyliśmy, sytuacja nie wygląda różowo dla naszych bohaterów. Cały szereg niesamowicie satysfakcjonujących powrotów postaci i innych zwrotów akcji prostuje niejako sytuację, robiąc miejsce dla kilku naprawdę świetnych scen poszerzających lore serialu. Wreszcie poznajemy (chyba) całą prawdę na temat tego z których uniwersów pochodzą nasi Rick i Morty i dlaczego akurat ten duet jest niezbędny, jeśli zemsta Ricka ma kiedyś się dopełnić. Ale to nie wszystko! Potwierdza się też jedna z bardziej zabawnych teorii o Jerrym, a i mamy przyjemność ponownie zajrzeć do oryginalnego świata Morty’ego, pieszczotliwie zwanego światem Cronnenberga. Gdybym oceniał poszczególne odcinki, to ten dostałby pełną dychę.
Rick i Morty (2013) – recenzja 6 sezonu serialu [HBO]. Telewizyjny ekwiwalent comfort food
Później natomiast jest znacznie bardziej… Ogólnie. Morty siedzi w grze, w której dosłownie wszyscy są jakąś częścią jego świadomości i tylko Summer parodiująca “Szklaną pułapkę” może go uratować. Beth ma romans, o którym wiedzą wszyscy poza Jerrym. Rick ma urządzenie, dzięki któremu jego ciało może w nocy wykonywać różne zadania, podczas gdy mózg odpoczywa. Ciasteczko z wróżbą twierdzi, że Jerry “zaliczy” swoją mamę. Dinozaury powracają na ziemię, co absolutnie nie podoba się Rickowi. Dziwny stwór z innego wymiaru przebija na ostro czwartą ścianę. Jerry staje się superbohaterem (tak jakby). Morty zostaje królem słońca. Nieprzemyślany prezent gwiazdkowy zagraża istnieniu całego świata.
To nie są złe pomysły. Praktycznie każdy odcinek to absolutnie świeża, kompletnie zwariowana koncepcja, czasami pozwalająca artystom popisać się przy projektach postaci i animacjach, a czasami po prostu zabierająca rodzinę Smithów w zupełnie nowe miejsca – fizycznie, albo/i mentalnie – co pozwala rozwijać różne aspekty ich osobowości. Nie wiedziałem, że potrzebny mi odcinek, w którym Jerry boi się, że będzie uprawiał seks ze swoją mamą, dopóki go nie dostałem. Problem w tym, że chwilę po tym odcinek się kończy i cała ta historia niczego nie zmienia. Nie zrozum mnie źle, 20 minut dobrej rozrywki przyjmę zawsze z radością, nawet jeśli nie służy ona niczemu więcej, ale skoro już wiem jak świetny lore potrafi mieć serial, to czuję się zawiedziony za każdym razem, kiedy twórcy postanawiają go w danym odcinku nie ruszać.
Ostatecznie jednak szósty sezon “Ricka i Morty’ego” daje radę wypracować całkiem niezły balans pomiędzy zupełnie niezwiązanymi z niczym odcinkami o mordowaniu całych cywilizacji, a tymi bardziej połączonymi, zmierzającymi do czegoś konkretnego. Pomiędzy otwarciem, a finałem sezonu nie wydarzyło się zbyt wiele rzeczy wywracających cały porządek rzeczy do góry nogami, ale niektóre wątki zapoczątkowane w jednym odcinku całkiem sympatycznie odnajdują ciąg dalszy w następnym, co daje widzowi przynajmniej złudzenie ciągłości. No i sam Rick obiecuje, że w siódmym sezonie wezmą się na ostro za jego niegodziwą wersję, więc mimo że mózg każe mi raczej studzić własny zapał, to serce wie swoje i nie mogę się już doczekać kolejnej paczki odcinków. Warto mieć gdzieś z tyłu głowy, że nawet słabsze odcinki “Ricka i Morty’ego” prezentują się lepiej niż połowa badziewia wypuszczanego taśmowo przez innych.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS