Urszula Abucewicz, Podróże Gazeta.pl: Od kiedy Katar został gospodarzem mistrzostw świata w piłce nożnej, społeczność w kraju wzrosła o 2 miliony. 90 procent populacji to migranci. Przyjeżdżają tu z Bangladeszu, Nepalu czy Sri Lanki w poszukiwaniu lepszego życia. Wierzą, że ich katarski sen się ziści, a oni w krótkim czasie zarobią duże pieniądze. Są tacy, którzy nie wracają wcale. Katarski sen to koszmar tysięcy niewykwalifikowanych pracowników?
Szymon Opryszek, OKO.press: Dla wielu z nich to wielka wartość, że mogą zarabiać pieniądze o wiele większe niż w swoich krajach. Kazi, jeden z moich bohaterów, powiedział mi, że czuje się bogaty, dzięki temu, że jest w Katarze.
“Mogę pomóc rodzinie, żonie, dziecku, rodzicom. Jaką płacę cenę? Jestem tutaj gorszym rodzajem człowieka. Ale tak samo jest w Bangladeszu” – powiedział ci Kazi, który nie widział swojej rodziny cztery lata, a po zapłaceniu długu w agencji pośredniczącej w zatrudnieniu go w Katarze i wysłaniu pieniędzy rodzinie – na życie zostaje mu 300 dolarów. Inną kwestią są warunki pracy i system kafala.
Jeśli weźmiemy pod uwagę warunki i upał, w jakich przyszło im pracować, to możemy powiedzieć, że to koszmar. Głównie z powodu braku działań humanitarnych ze strony Kataru, który zdawał sobie z tego sprawę, a jednak wszelkie reformy prawa zaczął wprowadzać w 2018 roku, kiedy Międzynarodowa Orgnizacja Pracy zaczęła współpracę z rządem katarskim. Wtedy już wszystkie stadiony i mundialowa infrastruktura były już gotowe. Zostały do zrealizowania ostatnie inwestycje.
Szymon fot. Karol Grygoruk / RATS Agency
Na czym polega system kafala? I jakie zmiany wprowadzono w 2018 roku?
Ten system kontroli nad pracownikami migracyjnymi funkcjonuje w większości krajów Zatoki Perskiej. Tak zwani sponsorzy czy też patroni mają de facto władzę nad pracownikiem. Mogą mu zabrać paszport, zakazać powrotu do domu, wszelkie decyzje należą do nich. Ale też obowiązki, bo sponsor musi zapewnić wyżywienie, transport i nocleg pracownikom. Po 2018 roku doszło do zmian w prawie pracy Kataru: wprowadzono m.in. płacę minimalną, dziś robotnicy mogą zrezygnować z pracy lub przenieść się do innej. Z naszej perspektywy to zmiany kosmetyczne, ale dla robotników, z którymi rozmawiałem to była zupełnie nowa jakość.
Współczesne niewolnictwo. Po wprowadzeniu tych zmian 280 tys. pracowników zmieniło pracodawcę. Ustalono też minalną pensję – 1000 rialów katarskich (ok. 1270 zł). Czytałam też, że jedna z firm ochroniarskich jest dłużna pracownikom ponad 8,5 mln dolarów. Tyle przedostaje się do zagranicznych mediów, ale pewnie to czubek góry lodowej.
Katar ukrywa tego typu przypadki. O wielu protestach pracowników migracyjnych można było się jednak dowiedzieć z TikToka. To była jedna z pierwszych rad, jakie dostałem od aktywistów z Bangladeszu czy od dziennikarza z Nepalu, którzy pomagali mi w pracy nad reportażem. Załóż TikToka, a zobaczysz strajki, warunki życia w obozach robotniczych itp. I rzeczywiście to medium pokazuje inną rzeczywistość niż tę kreowaną przez władzę.
Katar odpiera oskarżenia dotyczące niewolniczej pracy i argumentuje, że wprowadził reformy w zakresie praw człowieka. Krytykom zarzuca, że nie potrafią docenić kultury Zatoki Perskiej i przemawia przez nich europejski rasizm. Ale ostatnio szef komitetu organizacyjnego Hussan Al-Thawadi przyznał, że w trakcie budowania stadionów zginęło 400-500 osób. Wierzysz w te dane? Wcześniej mówiono o 39 ofiarach.
Nie do końca wierzę w dane, które zaprezentował Katar. Wypowiedź szefa komitetu organizacyjnego jasno pokazuje, że przez ostatnią dekadę rząd katarski zakłamywał te statystyki.
Wciąż aktualny pozostaje problem klasyfikacji tych śmierci, bo Katarczycy wpisują do aktów zgonów budowlańców śmierć z przyczyn naturalnych. Przy czym gdy robotnicy umierali w obozach pracowniczych, nie byli traktowani jak ofiary mundialu. To jest według mnie największy skandal, bo przecież raport Amnesty International opublikowany kilka lat temu pokazywał, że w ciągu dekady zginęło ponad 6 tys. osób podczas budowania stadionów, a Katar unikał takich statystyk. Wydaje mi się, że ostatnio podana informacja o 400-500 ofiarach zawiera zdecydowanie zaniżone dane.
Hassan Al-Thawadi w rozmowie z Piersem Morganem. fot. Screen / Piers Morgan Uncensored / Youtube
Kazi, twój rozmówca, przyznaje, że jeśli miałby umrzeć w Katarze, to wolałby w pracy niż we śnie w obozie robotniczym, bo wtedy nie dostanie odszkodowania. Amnesty International proponuje, żeby FIFA przeznaczyła na odszkodowania dla pracowników i ich rodzin 440 mln dolarów. To suma nagród, którą FIFA przeznaczyła dla drużyn, które wezmą udział w Katarze.
Ten apel funkcjonuje od dawna i podnosi go też wiele organizacji popieranych przez federacje piłkarskie z różnych zakątków świata – głównie z krajów skandynawskich. Niestety ten apel do nikogo nie trafia. FIFA traktuje ten problem z przymrużeniem oka. To jest przykład sportwashingu i robienia biznesu na tragedii innych ludzi.
Uważam, że zmiana sytuacji w Katarze i zobowiązanie go do wypłaty odszkodowań powinny należeć do zadań FIFA, ale czego wymagać od organizacji, która nie jest w stanie wymusić na Katarczykach sprzedaży piwa, choć przecież to obiecywali. Myślę, że to jest niewykonalne i że ludzie, którzy zostali ofiarami albo stracili zdrowie tak jak jeden z moich bohaterów, który ma problem z nerkami z powodu pracy w upale i musi jeździć na dializy, nigdy takiego odszkodowania nie dostaną.
Natomiast w Bangladeszu, a być może także w innych krajach, jak np. w Nepalu, Sri Lance czy Filipinach, prawnicy chcą wymusić na rządach działania, aby te odszkowania móc uzyskać. Pojawia się też pytanie, czy będzie to im na rękę, bo rządy i gospodarka tych państw korzystają na pracy migrantów. Ten cykl jest bardzo zamknięty. I w ostateczności robotnicy są pozostawieni sami sobie, nawet jeśli chodzi o pomoc z krajów, z których pochodzą.
Mam wrażenie, że system wyzysku pracowników jest tu wielopłaszczyznowy. Najpierw robotnik zadłuża się u pośrednika. Piszesz, że jeden z robotników spłacił dług dopiero po pięciu latach. Później wyzyskuje go pracodawca, który często żąda pracy po 12 godzin, ale pensję nie zawsze wypłaca. Później jest jeszcze obóz dla robotników. 16 osób w jednym pokoju.
Trzeba zdać sobie sprawę, że robotnicy, którzy przyjeżdżają do pracy, są zazwyczaj niewykwalifikowani. Zadawałem im pytania: Czy czujesz się niewolnikiem? Czy śledzisz reformy pracy? Nie wszyscy rozumieli, dlaczego o to pytam. Rozmawialiśmy bardzo prostym językiem o prostym życiu. Oni nie zdają sobie sprawy, że są ofiarami systemu czy też rynku pracy przymusowej. I to rzeczywiście dzieje się na wielu płaszczyznach. To nie jest zarzut tylko wobec Kataru, bo pierwszy krok wykorzystywania zaczyna się już w ich krajach macierzystych. To międzynarodowe firmy, które zajmują się rekrutacją pracowników i które za zgodą tych krajów wysyłają ich do pracy.
Z Nepalu czy Bangladeszu do krajów Zatoki Perskiej wyjeżdża tysiące migrantów. Statystyki podają, że w Nepalu 20 proc. pieniędzy na rynku to właśnie pieniądze, które do rodzin wysyłają pracownicy migrujący ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Malezji czy z Kataru. To skomplikowany problem, na którym korzystają właśnie rządy biednych państw. Dzięki temu sytuacja w krajach Globalnego Południa nie jest taka tragiczna, bo ludzie mają pieniądze. Zyskują firmy, które zajmują się rekrutacją i profity czerpie na końcu Katar. Wykorzystywanie odbywa się na wielu szczeblach i nawet jeśli ofiary nie zdają sobie z tego sprawy, powinniśmy o tym pisać i mówić, bo oni są w pewien sposób wykluczeni.
Wyzysk, niewolnictwo, system kafala. A w jednym z wywiadów przeczytałam, że w Katarze jest bezpiecznie, nie ma alkoholizmu, nie ma też kolejek do lekarza.
W krajach rządzonych przez władze autorytarne zazwyczaj jest bezpiecznie, bo ludzie są sparaliżowani strachem. A co z tego, że jest tu bezpiecznie, skoro giną tu ludzie z chęci zysku i oszczędności. Przecież Katar ma na tyle duże zasoby, żeby mistrzostwa te można było zorganizować nieco wyższym kosztem finansowym, ale o wiele mniejszym, jeżeli chodzi o ludzkie życie.
Dodajmy, że wśród migrantów są kobiety. Piszesz, że kilka z nich, m.in. z Nepalu trafiło do aresztu, choć były ofiarami gwałtu. Według katarskiego prawa seks pozamałżeński, nieślubna ciąża i cudzołóstwo są zagrożone karą pozbawienia wolności. Na celowniku Katarczyków są osoby LGBT+. Byłam zdziwiona, gdy jeden z twoich rozmówców po chwili rozmowy zdradził, że jest gejem. Przez chwilę myślałam nawet, że to prowokacja.
Miałem z nim taki problem, że bardzo szybko od pogody i narzekania na upał przeszliśmy do rozmowy o jego preferencjach seksualnych. Nie miałem powodu, żeby mu nie wierzyć, zwłaszcza że o wielu aspektach mówił szczegółowo.
Nie wszystko też mogłem napisać. Wystarczyło, że napisałem, że jest Tunezyjczykiem. Nie chciałem, żeby mój bohater miał potem problemy. Nie podawałem więc nazw budynków, w których pracował. Uwierzyłem w jego historię. Jakoś tak mam, że wierzę ludziom. Brzmiał bardzo autentycznie.
Jak w ogóle czułeś się w Katarze? Czy rozdźwięk pomiędzy bogactwem a biedą jest bardzo widoczny?
Standardowy turysta czy też kibic, który przyjedzie do Kataru, nie zobaczy biedy i dramatów ludzi, ponieważ obozy robotnicze schowane są na obrzeżach. Do żadnego z nich nie da się dojechać metrem. Dojeżdża tam wprawdzie komunikacja miejska, ale jej funkcjonowanie pozostawia wiele do życzenia, ponieważ została stworzona z myślą o taniej sile roboczej. Europejczyk, który chciałby doszukać się tych nierówności, musiałby się mocno natrudzić. Jeździłem autobusami, poruszałem się też pieszo, udało mi się podjechać pod taki obóz robotniczy z moim bohaterem. To wymaga zachodu.
Łatwo powiedzieć, gdy jest się w centrum Ad-Dauha, że jest to piękne, świetnie skonstruowane futurystyczne miasto. Bieda i ludzkie dramaty są ukryte na obrzeżach. Powiedziałbym, że jest to przykład bardzo świadomej segregacji społeczeństwa, gdzie centrum miasta jest dla Katarczyków i wykwalifikowanej kadry z Zachodu, natomiast najbiedniejsi i najbardziej wykorzystywani żyją na obrzeżach. I żaden turysta tam nie dotrze.
Futurystyczne i zeroemisyjne miasto. Katar też uprawia greenwashing?
Od dziesięciu lat Katar i FIFA reklamowały mundial jako pierwszy w historii zeroemisyjny turniej. To czysty greenwashing, czyli rodzaj zielonego kłamstwa. Uprawiają go rządy i korporacje, niby nic nowego, ale w przypadku czterotygodniowego eventu razi jeszcze bardziej. Katar miał zbudować siedem stadionów, całą infrastrukturę, nawet całkiem nowe miasto, emitując przy tym miliony ton dwutlenku węgla. Nie wspominając o wpływie na klimat choćby setek dodatkowych lotów. A przecież mówimy o regionie Zatoki Perskiej, gdzie zmiany klimatu zbierają już żniwo! Oczywiście trzeba podkreślić, że Katar ma nowoczesne technologie, choćby wykorzystywania ścieków do klimatyzacji czy odsalania wody. Ale greenwashingowy przekaz wyciąga dane z kontekstu: nie mówi się o negatywnym wpływie solanki na bioróżnorodność w wodach Zatoki Perskiej, tylko o nadziei jaka dla świata płynie z odsalania wody.
Po co Katarowi mundial?
Katarczycy chcą zalegitymizować swoją władzę i potrzebują lepszego PR-u. Od lat to robią. Bez mistrzostw świata. Są obecni w naszej rzeczywistości dzięki marketingu sportowemu, bo to kraj, który poprzez swoje spółki macierzyste inwestuje w piłkę. Od lat Katar ściga się ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, kto zorganizuje więcej imprez sportowych. Stosują sportwashing, czy używają szeroko rozumianego sportu, by poprawić swój wizerunek. To oczywiście zasługa pieniądza. Trzeba też pamiętać, że Katarczycy są obecni we Francji, mają udziały na lotnisku Heathrow w Londynie. Są wszędzie, ale potrzebowali lepszego PR-u, więc go sobie po prostu kupili. Dla mnie symbolem sportwashingu jest logo fundacji katarskiej, które zastąpiło logo UNICEF-u na koszulkach Barcelony.
Pytanie, na ile kibice, którzy śledzą mistrzostwa, mają świadomość tego, co się wydarzyło w Katarze, bo na pewno dla dużej liczby fanów piłki nożnej były to mistrzostwa, które były pełne niespodzianek, ładnej piłki i pewnie z takim obrazem Kataru zostaną. Obawiam się, że przekaz o prawdziwym obliczu mistrzostw i o smutnych historiach – zostanie wyparty.
W tym przypadku Katarczycy nie przewidzieli, że świat usłyszy o niewolniczym systemie pracy, o wykorzystywaniu ludzi czy o problemach klimatycznych.
Od starożytności ludzie domagali się chleba i igrzysk. Smutny jest fakt, że w historii znajdziemy wielokrotne romanse igrzysk olimpijskich z dyktaturą.
Nie ma nic złego w dawaniu igrzysk i chleba. Gorzej, gdy wykorzystywane jest to w niecnych celach, gdy próbuje się ukryć np. tysiące ofiar budowy stadionów. A przecież można było tego uniknąć.
Trudno było mi też znaleźć w Katarze kogokolwiek wśród Katarczyków, kto by się tą piłką naprawdę interesował. Mam też wątpliwość, czy infrastruktura, która powstała na mistrzostwa świata będzie służyć mieszkańcom, bo choć niektóre stadiony zostaną rozebrane, inne będą stały puste i być może będą służyły od czasu do czasu jako arena do różnego rodzaju imprez. Linie metra, które powstały, łączą ze sobą stadiony, a nie najbardziej zamieszkałe dzielnice miasta. Pytanie, co dostał przeciętny Katarczyk dzięki mistrzostwom świata? Pewnie mało.
Miałem okazję śledzić przygotowania do Igrzysk Olimpijskich w Rio de Janeiro. Byłem tam tuż przed mistrzostwami świata i było to samo. Brazylia wprawdzie nie była tak autorytarna jak obecnie, ale użyto tych samych sposobów, aby zorganizować to wydarzenie. Akcja czyszczenia fawel polegała na budowaniu negatywnego wizerunku tych najbiedniejszych mieszkańców, po to, aby opróżnić tę dzielnicę biedy pod inwestycje na mistrzostwa świata, by deweloperzy i oczywiście politycy mogli się wzbogacić.
RPA, Brazylia, Rosja, Katar. Tak wygląda najnowsza historia mistrzostw świata. Gdy zajrzymy za kulisy, okazuje się, że te mega eventy nie do końca mają służyć społeczeństwu, tylko władzy. I to jest w tym najsmutniejsze. Bogaci się konkretna organizacja, tzn. FIFA i bogaci się kraj, który uprawia sportwashing.
Od lat powielany jest taki sam schemat działań. A Katar zarobi 6 mld dolarów.
To schemat zglobalizowanego i opartego na konsumpcjonizmie świata. Gdy spojrzymy na korporacje, które produkują żywność czy technologie, to zarabiają równie wielkie pieniądze na nieświadomości ludzi i niszczeniu np. planety.
Nie namawiam nikogo do bojkotu mistrzostw świata, bo nie uważam, żeby cokolwiek by to przyniosło. Ale uważam, że sama świadomość i dyskusja na ten temat jest dużym krokiem, aby w społeczeństwie i w świecie zaszła zmiana. Żebyśmy zobaczyli, że problem wykluczenia ma wiele twarzy i jest obecny nawet na imprezie, która powinna nam się kojarzyć jako święto wspólnoty.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS