W zależności od scenariusza i układania się wyniku, nasza reprezentacja nie przekształci się z dnia na dzień w ekipę spod szyldu „joga bonita”. Pokochamy ją na nowo, jeśli pięknie przegra? Odrzucimy z obrzydzeniem, jeśli znów zdecyduje się na walkę swoim topornym sposobem o jak najdłuższą szansę na pokonanie utytułowanego przeciwnika?
Zanim powstała Liga Narodów cierpieliśmy na brak możliwości gry z czołowymi ekipami Europy i świata. Nawet przed pamiętnym meczem z Niemcami, tak zwanym „kamieniem węgielnym” drużyny Adama Nawałki, spotykaliśmy się z nimi na tyle rzadko, więc trudno było się nam ocenić na tle naprawdę silnego przeciwnika w meczu o punkty, o stawkę, nie towarzysko.
ZOBACZ TAKŻE: Marian Kmita: Pycha kroczy przed upadkiem
Franciszek Smuda na EURO 2012 nie spotkał na swej drodze żadnego giganta, a Hiszpania wybiła mu ofensywne granie w kontrolnej konfrontacji bardzo szybko. Waldemar Fornalik najlepszy mecz zagrał przez „basen narodowy” na raty, ale Anglików nie pokonał. W słynnym spotkaniu z Niemcami też raczej się broniliśmy, a bohaterem był Wojciech Szczęsny, choć częściej pokazywaliśmy radość Sebastiana Mili czy Arkadiusza Milika.
Po wprowadzeniu UEFA Nations League zaczęliśmy się mierzyć z „Top 10” na bieżąco, Z Holandią, Belgią, Portugalią i dwukrotnie Włochami – nie wygraliśmy ani razu. Na dziesięć potyczek udało się nam uzyskać zaledwie cztery remisy. Reszta meczów to porażki. To pokazuje, że czasem pojawiająca się nasza „gigantomania” nie ma żadnych podstaw. Argument, że mamy w kadrze piętnastu piłkarzy czołowych pięciu lig Europy też do mnie nie przemawia. Na kluczowych pozycjach w środku pola grają przecież pomocnicy Al Shabab i czternastego zespołu angielskiego zaplecza. Sampdoria jest przedostatnia w Serie A, Spezia siedemnasta.
Wróćmy na ziemię. Przestańmy bujać w obłokach. Jasne, że wszyscy chcielibyśmy oglądać inną grę niż ta dotychczas. Tacy zawodnicy jak Robert Lewandowski i Piotr Zieliński z pewnością też. Jestem przekonany, że dziś dostaną takie przyzwolenie … we właściwym momencie. Ale otwartej gry przez 90 minut bym się nie spodziewał. Francja personalnie, mimo nieobecności Karima Benzemy, Paula Pogby i N’Golo Kante to zespół z pewnością nie gorszy od Argentyny czy Belgii i Holandii, z którymi graliśmy w LN. A może nawet silniejszy, szczególnie przez jakość, szybkość i nieprzewidywalność ofensywną.
Zostawienie przestrzeni Kylianowi Mbappe i Ousmane Dembele to podpisanie na siebie wyroku śmierci. Nikt nie zamierza tego robić zaraz po pierwszym gwizdku. Jestem jednak absolutnie spokojny o to, że dziś nasz zespół pokaże momentami inne oblicze. Z Argentyną kalkulowano przecież, że porażka 0-2 i tak może dać awans, więc zadbano głównie o to, żeby nie ulec wyżej. Ryzykowna filozofia – bo nie byliśmy zależni tylko od siebie – zdała jednak egzamin. Czesław Michniewicz – jak sam zaznacza – nie jest durniem – i wie jaka jest ocena jego pomysłu na tę drużynę. Ale dziś też nie będzie chciał na niego wyjść.
Przegrać wysoko dobierając niewłaściwe narzędzia? Zagramy więc to, co potrafimy najlepiej. Widocznie tylko na to jest na nas stać. Może na „joga bonito” musimy poczekać na eliminacje do EURO 2024? A zatem: czy jeśli Francję będziemy trzymać w szachu do ostatnich minut spotkania to zamierzamy trzymać za naszych mocno kciuki czy szybko zaczniemy ten słynny „Czesiobus” przeklinać?
Przejdź na Polsatsport.pl
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS