– Dużo biegaliśmy za piłką. To specyficzny mecz, ciężko się cieszyć po porażce. To słodko-gorzki wieczór, nie jest fajnie przegrywać. Ważne jest jednak to, że osiągnęliśmy ostateczny cel – powiedział Kamil Glik w TVP Sport po porażce z Argentyną 0:2.
Mimo niekorzystnego wyniku Polacy osiągnęli swoje – wyszli z grupy mistrzostw świata w Katarze. Awans zawdzięczają rywalom – Meksyk wygrał za nisko z Arabią Saudyjską (2:1) i zajął trzecie miejsce w grupie z gorszym bilansem bramek od Biało-Czerwonych. Grupę wygrała Argentyna.
Największy sukces od 36 lat
To największy sukces reprezentacji od 36 lat. Ostatni raz awansowaliśmy do fazy pucharowej mundialu w 1986 r. Czy to większy sukces niż ćwierćfinał Euro 2016 we Francji? By wyjść z grupy, wystarczyło wtedy zająć trzecie miejsce, poza tym – wciąż były to “tylko” mistrzostwa kontynentu. Jest jeszcze medal z igrzysk 1992 w Barcelonie, ale to nie ten sam prestiż, nie ta sama półka, a okoliczności jego zdobycia po latach stały się co najmniej kontrowersyjne.
Polscy piłkarze osiągnęli w Katarze wynik, o jakim pokolenia kibiców mogły tylko marzyć. Fani urodzeni w latach 90. pamiętają głównie porażki naszej reprezentacji, rozczarowania na mundialach lub nawet brak awansu. Już sam środowy mecz o awans, a nie o honor, był anomalią.
I choć tak długo czekaliśmy na podobny sukces, to jednak towarzyszą temu sprzeczne emocje. Jak się okazuje nie tylko nam, kibicom, ale i piłkarzom, na co najlepiej wskazują ich pomeczowe wypowiedzi.
Brutalne statystyki
Jaka to była faza grupowa? W trzech meczach oddaliśmy łącznie cztery celne strzały, w tym jeden z rzutu karnego. Zdobyliśmy dwie bramki, w tym jedną po katastrofalnym błędzie arabskiego obrońcy. Rywale oddali na naszą bramkę aż 22 strzały. Jesteśmy tu, gdzie jesteśmy, bo turniej życia gra Wojciech Szczęsny.
To, że chwalą go kibice i specjaliści na całym świecie, a my skaczemy przed telewizorami po jego wielkich interwencjach, osładza nam występy kadry Czesława Michniewicza. Ale myśl o tym, w jaki sposób awans wywalczyliśmy, natrętnie wwierca się w głowę.
Że w meczu z Argentyną nie potrafiliśmy choć raz zagrozić bramce rywala, że Messi i spółka zdominowali nas tak fundamentalnie, że modliliśmy się, by nie wbili nam jeszcze jednego gola. Że oddaliśmy tylko trzy strzały, a Argentyna ośmiokrotnie więcej.
A po meczu, czekając na wynik starcia Meksyku z Arabią Saudyjską, znów musieliśmy odwoływać się do opatrzności. Tym razem piłkarscy bogowie byli po naszej stronie, ale sami piłkarze czuli, że nie wypada przesadnie tego osobliwego triumfu celebrować.
Zapomnieliśmy o show
Oczywiście: to nie podważa faktu najważniejszego sukcesu polskiej piłki od niemal 40 lat. Sukcesu kadry, która jeszcze na początku roku nie miała trenera, a kiedy w końcu go odnalazła, ten odhaczał kolejne cele – utrzymanie w Lidze Narodów, pokonanie Szwecji w barażach, w końcu awans z grupy na mundialu.
To, co wiemy dziś na pewno, to że zyskaliśmy jeszcze kilka dni ułudy, nadziei, którą żywi się – zwykle przybity i sfrustrowany, taki jego los – kibic piłkarski. Kadra Michniewicza wstrzyknęła nam emocje, których nie rozpoznawaliśmy od ponad 30 lat. I za to chwała.
Co straciliśmy? Być może to, o czym mówił niedawno selekcjoner Hiszpanii Luis Enrique, a jego cytat przywołał dziennikarz Dominik Piechota. “Zatraciliśmy w piłce najważniejsze, bo nie pamiętamy, że to ma być show. Tysiące na trybunach i miliony przed telewizorami czekają na widowisko. Na kursie trenerskim powinni przypominać, że to zabawa dla ludzi. A widzimy nawet po mundialu, że trenerzy wolą grać defensywnie”.
Adresatem tej wypowiedzi może być Czesław Michniewicz. Wielu krytykuje selekcjonera reprezentacji za asekurancki styl gry, za zabijanie kreatywności w piłkarzach, za antyfutbol. Michniewicz będzie się jednak mógł bronić do końca życia, że osiągnął wynik, o którym wielu marzyło – wyszedł z grupy mistrzostw świata. I pewnie wytrąci tym samym argumenty z rąk krytyków.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS