A A+ A++

Zapewne przed weekendem Formuły 1 w Abu Zabi wielu z was zadaje sobie pytanie – czy oglądanie tych zawodów ma jakikolwiek sens? Przecież wszystko jest już jasne – Max Verstappen obronił tytuł mistrza świata, Red Bull wygrał w klasyfikacji konstruktorów, można się rozejść. Z tym że nie do końca, bo w zespole, który – tak by się wydawało – zalicza perfekcyjny sezon, aż huczy od konfliktu pomiędzy jego kierowcami. Do tego światło dzienne ujrzały wieści, jakoby Charles Leclerc od kilku miesięcy nie rozmawiał z szefem zespołu, Mattią Binotto. No i szykuje się mały smaczek dla polskich kibiców. W piątkowej sesji treningowej, za sterami bolidu Alfa Romeo F1 Team ORLEN zasiądzie Robert Kubica.

Kierowców Red Bulla rozpiera energia

Na wstępie przyjrzyjmy się sytuacji w klasyfikacji generalnej kierowców Formuły 1. Prowadzi Max Verstappen, który na swoim koncie zgromadził 429 punktów. Holender już po Grand Prix Japonii mógł świętować skuteczną obronę tytułu mistrza świata. Z kolei o tytuł wicemistrza świata walczą kolega Maxa drugi kierowca Red Bulla Sergio Perez oraz zawodnik teamu Ferrari, Charles Leclerc. Obaj do tej pory zgromadzili po 290 oczek. Dobra, teoretyczne szansę na drugie miejsce ma jeszcze George Russel, lecz Brytyjczyk z 265 punktami na koncie musiałby wygrać ostatni wyścig sezonu, zdobyć punkt za najszybsze okrążenie oraz liczyć na to, że wspomniana dwójka nie wywalczy ani jednego oczka.

Co dla nas jest najbardziej interesujące – po ściganiu w Kraju Kwitnącej Wiśni mistrz nie spoczął na laurach i wygrał dwa kolejne wyścigi – USA i Meksyku. Z kolei w Brazylii dojechał do mety na szóstym miejscu. I to o dwie ostatnie odsłony Grand Prix ogromne pretensje do Maxa ma Sergio Perez. Mówi się, że podczas ścigania w swojej ojczyźnie Meksykanin miał prosić zespół Red Bulla o to, by potraktowano go priorytetowo. W końcu walczył o drugie miejsce w generalce i miał jechać na swojej ziemi. Holender miał nie zgodzić się na taki stan rzeczy twierdząc, że każdy kierowca musi mieć takie same szanse na zwycięstwo. Ostatecznie Perez w Meksyku uplasował się na trzeciej pozycji.

Sytuacja z ostatniego Grand Prix Brazylii dolała oliwy do już gorących relacji pomiędzy kierowcami Red Bulla. Otóż w trakcie wyścigu obaj zamienili się pozycjami, lecz gdyby Verstappenowi nie udało się wyprzedzić żadnego z rywali, miał on oddać swoje miejsce Perezowi. Rzecz w tym, że Holender nie zastosował się do poleceń kierownictwa zespołu i przyjechał przed Meksykaninem. Sergio nie szczędził gorzkich słów pod adresem partnera z teamu mówiąc, że swoim zachowaniem Max pokazał jaki jest naprawdę.

Ostatecznie za kulisami miało dojść do ostrej wymiany zdań pomiędzy kierowcami. Krążą słuchy, że zachowanie Verstappena było spowodowane chęcią rewanżu za tegoroczne kwalifikacje do Grand Prix Monako. Podczas nich Perez miał celowo rozbić się na torze, przez co uniemożliwił Verstappenowi walkę o lepszą pozycję startową. Wtedy Sergio startował przed Maxem i to on zwyciężył w Grand Prix Monako.

Po ostatnim wyścigu Red Bull wydał oświadczenie, w którym starał się obronić mistrza, a nieporozumienie obarczył złą komunikacją w zespole.

– Nie przewidzieliśmy sytuacji, która rozwinęła się na ostatnim okrążeniu i nie uzgodniliśmy strategii na taki scenariusz przed wyścigiem. Niestety, Max został poinformowany w ostatnim zakręcie, by oddał pozycję. Nie otrzymał przy tym wszystkich niezbędnych informacji – napisał austriacki zespół.

Czy to przekonuje fanów (oraz Sergio Pereza) o braku winy Maxa? Śmiemy wątpić.

Leclerc walczy z Perezem oraz Binotto

Pewnym pocieszeniem dla meksykańskiego kierowcy może być fakt, że kłopoty we własnym zespole ma również jego konkurent do tytułu wicemistrza świata. A przecież na początku sezonu wydawało się, że Charles Leclerc posiada argumenty ku temu, by w walce o tytuł rzucić rękawicę Verstappenowi. Monakijczykowi nie można odmówić ogromnych umiejętności. W dodatku, jeżeli mielibyśmy wybrać bolid, który w tym sezonie najbardziej zyskał na zmianach dotyczących specyfikacji technicznej pojazdów, to Ferrari byłoby mocnym kandydatem w tym zestawieniu.

Ale Formuła 1 to coś więcej, niż połączenie bardzo dobrego kierowcy z bardzo dobrym wozem. Na ostateczny sukces składa się ciężka praca całego zespołu – na czele z jego kierownictwem. Tymczasem zespół z Maranello przeżywa swoisty dysonans poznawczy. Z jednej strony, ma za sobą najlepszy sezon od lat. Z drugiej, będąc na świeczniku, stali się zarazem największym pośmiewiskiem Królowej Motorsportu. Włosi zaliczyli tyle kompromitujących wpadek, że spokojnie można byłoby z nich stworzyć TOP 10 najgorszych decyzji podejmowanych w trakcie zawodów. Mattia Binotto jest skompromitowany do tego stopnia, że otwarcie mówi się o jego zwolnieniu wraz z końcem sezonu.

Taki obrót spraw z pewnością ucieszyłby Leclerca, który podobno od kilku miesięcy nie rozmawia z kierownikiem Ferrari. Ale czy można dziwić się kierowcy? Weźmy za przykład chociażby sytuację z kwalifikacji do GP Brazylii. Podczas Q3 Leclerc był jedynym zawodnikiem, który nie jechał na slickach, lecz na przejściówkach. Było to ogumienie zupełnie nie dopasowane do warunków na torze. A to tylko ostatni popis „grande strategii” Ferrari. Pamiętacie Grand Prix Węgier, w którym Leclerc jechał świetnie, ale zespół ściągnął go do boksu i założył twarde ogumienie? A jak myślicie, czyje decyzje doprowadziły do tego, że podczas Grand Prix Monako Sergio Perez, startujący z trzeciej pozycji, ostatecznie wygrał wyścig na torze, na którym po prostu nie da się wyprzedzać? I kierowcy którego zespołu na starcie znajdowali się przed Meksykaninem?

Przykłady można mnożyć i nie dziwimy się, że Leclerc nie ma ochoty rozmawiać z Binotto. W sumie to nawet podziwiamy kierowcę spod znaku czarnego rumaka, że jeszcze nie doprowadził do rękoczynów w zespole. Bo przecież nawet jeżeli uznamy, że Max Verstappen miałby już zaklepany tytuł mistrza Formuły 1, to przy dobrym zarządzaniu Leclerc mógłby jechać na ostatnie Grand Prix jako wicemistrz. A przynajmniej gość, który ma na swoim koncie sporą zaliczkę punktową. Tymczasem Charles będzie musiał ostro walczyć o drugie miejsce. A biorąc pod uwagę to, jaki chaos potrafi zapanować we włoskiej ekipie w decydujących momentach, Leclerc wcale nie wydaje się być na uprzywilejowanej pozycji względem Pereza.

Kubica pojedzie w jutrzejszym treningu

Na zakończenie zostawiliśmy polski wątek. Otóż jutro warto będzie oglądać sesje treningowe, z których pierwsza zaczyna się o godzinie 10:55 polskiego czasu. Wszystko dlatego, że podczas ostatniego weekendu z Formułą 1 w tym sezonie, za sterami bolidu bolidu Alfa Romeo F1 Team ORLEN zasiądzie Robert Kubica. Dla krakowianina, który zastąpi Guanyu Zhou, będzie to czwarty w tym sezonie występ w Formule 1. Oczywiście, mamy na myśli treningi, gdyż Kubicy nie było dane wystartować w żadnym wyścigu.

Ale być może jutrzejsza sesja treningowa dla Kubicy będzie zarazem ostatnią okazją do tego, by pojeździć w cyklu Formuły 1. Polak ostatnimi czasy bardziej skupia się na występach w World Endurance Championship – czyli wyścigach długodystansowych. I radzi sobie tam naprawdę nieźle – ekipa Perma ORLEN Team zajęła piąte miejsce w serii LMP2. Ale Kubica widzi w tym zespole potencjał na coś więcej – zresztą udowodnili to podczas tegorocznego LeMans24, który zespół Polaka ukończył na drugiej pozycji.

Fot. Newspix

Czytaj więcej o Formule 1:

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułHiszpanie odsłaniają kulisy. “Robert Lewandowski dosłownie oszalał”
Następny artykułStrajk pracowników lotniska Heathrow. Utrudnienia przez trzy dni