Maryna Gąsienica-Daniel jest twarzą narciarstwa alpejskiego w Polsce. Zawodniczka specjalizująca się w slalomie gigancie, w ubiegłym sezonie kończyła kilka zawodów w pierwszej dziesiątce tej konkurencji. Alpejka oraz jej trener Marcin Orłowski spotkali się z dziennikarzami w Zakopanem podczas Media Day. Na spotkaniu dowiedzieliśmy się o planach i celach Maryny w nadchodzącym sezonie, a także usłyszeliśmy o zmianach w polskim obozie czy też relacjach panujących pomiędzy zawodniczką i jej trenerem.
NAJLEPSZY WYNIK BYŁ ROZCZAROWANIEM
Maryna Gąsienica-Daniel nie jest już anonimową zawodniczką w stawce. Polka w ubiegłym roku trzy razy kończyła zawody z cyklu Pucharu Świata na szóstej pozycji. Takie też miejsce, czyli szóste, było jej najlepszym wynikiem na mistrzostwach świata. Gąsienica-Daniel osiągnęła ten rezultat w 2021 roku we włoskiej Cortinie. Narciarka z podniesioną głową mogła również wracać też z zimowych igrzysk olimpijskich w Pekinie, podczas których zajęła ósmą lokatę w slalomie gigancie. Tak dobre wyniki przekładają się na jeszcze większe oczekiwania względem jej występów. Przyciągają też sponsorów, a co za tym idzie – zwiększają możliwości.
– Dzięki wynikom które osiągaliśmy, ten sezon zaczynamy z wyższego pułapu. Wydaje mi się, że w tym wieku w którym ja się znajduję, a jestem już doświadczoną zawodniczką, która osiągnęła pewną dojrzałość narciarską, zaczynam każdy sezon z lepszego poziomu. Każdy rok kończyłam na coraz wyższych miejscach i wydaje mi się, że nowy rok zaczynam z tego, na którym ukończyłam poprzednie zmagania – powiedziała Gąsienica-Daniel.
– To był dobry sezon z nutką niedosytu, ale ja śmieję się w wywiadach, że ten najlepszy jest dopiero przed nami. Fajnie, że jest ten niedosyt – on napędza cię do dalszej pracy – mówił trener Maryny, Marcin Orłowski – Na tym to polega – wykonujesz pewną pracę, a później odwracasz się do tyłu patrząc, co mogłeś zrobić lepiej. Taka analiza była też u nas. Zobaczymy w tym sezonie, jakie przyniesie efekty.
Orłowski uważa, że jego zawodniczka nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa:- Stać ją na jeszcze więcej, aczkolwiek Maryna już zaszła wysoko. Rok temu w Cortinie, jeżeli nie przydarzyłby się jej jeden błąd, moglibyśmy mieć medalistkę mistrzostw świata. Jeżeli na igrzyskach lepiej wyszedłby pierwszy przejazd, rozmawialibyśmy o medalistce olimpijskiej. Z każdych zawodów moglibyśmy wracać z medalem, ale tego nie zrobiliśmy. To nasza dalsza praca, by za rok się spotkać i powiedzieć, że osiągnęliśmy ten cel, a nie tylko że mogliśmy go osiągnąć.
Z jednej strony występy w ostatnich mistrzostwach świata i zimowych igrzyskach olimpijskich były wielkimi sukcesami polskiej narciarki alpejskiej. Ale z drugiej, po każdym z nich pozostawał niedosyt. Gąsienica-Daniel sama nie kryła zawodu po wspomnianych startach. Ale po chwilach smutku przyszedł czas na refleksję i zakasanie rękawów do dalszej pracy.
– Przeczytałam ostatnio wypowiedź Tiny Maze, która powiedziała, że aby wygrać w Soelden, musiała wcześniej być kilka razy czwarta. Uważam, że tak jest w każdym sporcie. Może są zawodnicy jak Mikaela Shiffrin – wyjątki, niesamowite talenty i zarazem tytani pracy, którzy szybko wskoczyli na wysoki poziom i się na nim utrzymują. Ale są też tacy, którzy naprawdę długo czekali, aby wskoczyć do czołówki. Oczywiście było mi przykro, że wtedy nie udało się osiągnąć tych wyników. Ale szczerze mówiąc ostatnio oglądałam swój przejazd z mistrzostw świata, w którym zahaczyłam ręką o jedną z bramek. Zaśmiałam się do siebie, że mogę być dumna z tego, że z takim błędem i tak byłam szósta. Chciałoby się mieć medale, ale mam nadzieję, że mam jeszcze kilka lat, w których będę mogła to zrobić. Jeżeli się nie uda, to znaczy że takie było moje przeznaczenie.
PRACA W POLSKICH WARUNKACH
Nie oszukujmy się – Polska nigdy nie była potęgą narciarstwa alpejskiego. Wynika to chociażby z nie najlepszych warunków naturalnych do uprawiania tej dyscypliny w naszym kraju. O ile w polskich górach da się stworzyć trasy zjazdowe dla młodych zawodników, o tyle seniorzy na dobrym poziomie muszą trenować za granicami. To generuje koszty, a bez sukcesów trudno o ich pokrycie. Nie mówiąc już o zatrudnieniu większej ekipy, pomagającej sportowcowi.
– Zaczynaliśmy od tego, że jeździłem z Maryną sam i robiłem wszystko. Po dobrych wynikach w Pucharze Europy dostaliśmy zgodę na serwismena. Jakość od razu poszła do góry. Z biegiem czasu w Pucharze Świata pojawił się fizjoterapeuta. Myślę, że mamy wystarczający zespół żeby być wyżej, niż byliśmy w zeszłym sezonie – mówi Orłowski, po czym dodaje: – Każdy skupia się na własnej pracy. Jeżeli chcesz mieć specjalistów w danej dziedzinie, to muszą być skoncentrowani na swojej działce. Cztery osoby to nawet czasami jest mało i dalej wszyscy muszą ciężko pracować, by nadrabiać braki do szerszych kadr.
Gąsienica-Daniel dodaje: – Gdybyśmy wiedzieli dokładnie czego nam brakuje, to myślę że od razu osiągnęlibyśmy szczyt. Na pewno ważna jest liczba osób, która nas wspiera – w tym roku mamy cztery osoby. Już są o dwie ręce więcej, niż w ubiegłym sezonie. Trenerzy mają większą swobodę, mogą się zająć swoimi rzeczami. Na początku, kiedy jeździłam z jedną-dwoma osobami, musiały one zająć się wszystkim dookoła. Teraz wszyscy jesteśmy mniej zmęczeni, każdy może skupić się na swojej pracy i wykonywać ją dużo lepiej.
Dlaczego więc Polka od początku nie mogła liczyć na tak duże wsparcie?
– Każdy ma swoją ścieżkę do sukcesu, zwłaszcza w takich krajach jak nasz. Niestety, nie posiadamy tak dobrze rozwiniętego systemu szkolenia w narciarstwie alpejskim jak kraje, które osiągają dobre rezultaty w tym sporcie. Ci pierwsi zawodnicy będą musieli dojść swoim tempem do niezłych wyników. Oczywiście, że chciałabym zacząć wcześniej jeździć na takim poziomie. Miałabym więcej czasu, bo mam świadomość, że nie mogę jeździć wiecznie. Ale cieszę się z tego, że pracując tak ciężko, udało mi się dotrzeć do tego punktu o którym marzyliśmy jako polskie narciarstwo alpejskie. Chcę i mogę wykorzystać ten moment – powiedziała narciarka.
Orłowski: – Miałem dużo szczęścia, że trafiłem na Marynę, bo nie każdego zawodnika da się wyprowadzić tak wysoko. Ale nie uważam żebyśmy byli gorsi, jeżeli chodzi o narodowość. Na pewno w Austrii czy Szwajcarii kultura narciarstwa alpejskiego jest lepsza, trenerzy tam mają więcej możliwości, informacje przepływają szybciej. Na naszym polskim terenie dużo rzeczy musisz przepracować sam – nikt wcześniej nie powie ci, jak masz tego dokonać.
Duet zawodniczki i trenera stanowi przykład, że w polskich warunkach może wyrosnąć narciarz alpejski, który jak równy z równym będzie walczył ze światową czołówką. Jaka jest recepta na sukces? Poza ciężką pracą, Gąsienica-Daniel wskazuje na to, by zawodnicy i trenerzy z Polski nie zadowalali się małymi sukcesami, tylko mierzyli wyżej.
– Jeżeli już przejdzie się pewien etap, tak jak ja, gdy przeszłam już Puchar Europy i wskoczyłam ileś razy do Pucharu Świata, to łatwiej mi mówić o zawodach niższej rangi. Dla mnie Puchar Europy to już są dziecięce zawody. Ale młode dziewczyny, które obecnie są w kadrze, jak Hania Zięba, jeszcze nie startowały w tych rozgrywkach. Dla nich to jest top. My z trenerem Marcinem Orłowskim też myśleliśmy, że Puchar Europy to dla nas nieosiągalna impreza. Potem nagle go wygraliśmy i powiedzieliśmy sobie – kurczę, możemy się tam ścigać. Skoro wygraliśmy tam, to następnym krokiem był Puchar Świata – powiedziała Maryna.
– Szliśmy do góry i na własnych kościach nauczyliśmy się, że PE to były dziecięce rozgrywki. A u nas jest on postrzegany jako coś nie do osiągnięcia. Fajnie byłoby, gdyby polscy trenerzy złapali wiarę w to, gdzie tak naprawdę znajduje się szczyt – by nie robić go zbyt wcześnie. Mam nadzieję, że będą się w stanie z tym oswoić, na przykład od Marcina. Jest Polakiem, przeszedł przez to wszystko i wiem, jakie ma myślenie – kontynuowała narciarka.
Dodajmy, że zawodniczka otrzymuje wsparcie Polskiego Związku Narciarskiego. I bynajmniej nie demonizuje tej instytucji tak, jak ma to w zwyczaju robić lwia część środowiska sportów zimowych:
– Zawsze powtarzano, że PZN to Polski Związek Skoków Narciarskich. Ja jednak cieszyłam się z tego, że skoczkowie osiągali takie wyniki, bo uważam, że to był motor napędowy dla całego związku. Gdyby nie mieli sukcesów, to w PZN w ogóle by nic nie było. Więc w jakimś sensie skoczkowie dali nam szansę na to, że alpejczycy mogli ruszyć ze swoją dyscypliną. Uważam, że przez ostatnie kilka lat PZN rozszerzył swoją pomoc dla alpejczyków. Ja również z roku na rok, mając coraz lepsze rezultaty, mam też większe wsparcie. Ale to normalne. Za dobrymi wynikami idą sponsorzy, a za sponsorami – pieniądze. Mam nadzieję, że uda się otworzyć tę drogę dla młodszych zawodników tak, by narciarstwo alpejskie się rozwinęło, a nie zakończyło na mnie czy Magdzie Łuczak.
Wspieranie zawodnika adekwatne do osiąganych przez niego rezultatów to żadna polska domena. Gąsienica-Daniel na podobnej zasadzie współpracuje z firmą Atomic, w której sprzęcie narciarskim startuje: – Współpraca z tą firmą działa podobnie jak w kadrze, w której wraz z wynikami pojawiły się nowe osoby. Tak samo pod względem sprzętu, wraz z wynikami otrzymujemy coraz większe możliwości – powiedział Orłowski.
ZMIANY W ZESPOLE
Wspomnieliśmy, że Maryna nie jest już żadnym underdogiem, którego miejsce w czołowej dziesiątce zawodów wzbudzałoby zaskoczenie w środowisku. W dodatku Polka wciąż pragnie poprawiać swoje rezultaty. Ale nie znaczy to, że będzie odczuwać presję w związku ze swoimi występami.
– Uważam, że takie wielkie nazwiska jak Petra Vlhova, Federica Brignone czy Mikaela Shiffrin – one jednak mają dużo większą presję, bo zawsze były najlepsze. Musimy wiedzieć, że dużo łatwiej jest gonić niż uciekać. Ja dalej jestem tą goniącą – nie wygrałam Pucharu Świata, ani nie byłam na podium tych zawodów. Nawet ostatnio o tym myślałam, że czym mam się stresować, szóstym miejscem na mistrzostwach świata? Cały czas jestem tą, która walczy o wyższe lokaty. Petra i Mikaela mogą się denerwować, jak nie wygrają zawodów, bo ktoś powie, że nie mają formy. Ale ja cały czas je gonię i w ten sposób do tego podchodzę – powiedziała Gąsienica-Daniel.
W tym sezonie doszło do sporych zmian personalnych w polskim zespole. Asystentem trenera Orłowskiego został Matteo Baldissarutti, serwisantem Pietro Fontana a fizjoterapeutką Iwona Kohut. Baldissarutti to uznany fachowiec, który współpracował z Gąsienicą-Daniel już cztery lata temu. W ubiegłym roku Włoch pracował w sztabie Petry Vlhovej. Trudno znaleźć w tym zawodzie lepszą rekomendację, niż bycie członkiem zespołu mistrzyni olimpijskiej i zdobywczyni Pucharu Świata.
Drugi z Włochów, Pietro Fontana, to bardziej anonimowa postać. Jednak Maryna Gąsienica-Daniel jest pewna swojego nowego serwismena: – Poprzednio miałam serwismena z Hiszpanii, ale sytuacja rodzinna zmusiła go do zakończenia z nami współpracy. W zeszłym roku mieliśmy Włocha, który bardzo dobrze przygotowywał narty [był to Claudio Iagher – dop. red.]. Jednak jeżeli chodzi o osobowość, nie do końca nadawaliśmy na tych samych falach, dlatego zdecydowaliśmy się na zmianę. Serwismen który przyszedł w tym roku, to bardzo młody chłopak, głodny rezultatów, pracowity, dla którego narciarstwo to najważniejsza rzecz w życiu. Dla takiej osoby to szansa, by wybić się wysoko. Myślę, że będziemy się dobrze dogadywać, czuję od niego ogromne wsparcie – to jest bardzo istotne.
Zmienił się również fizjoterapeuta kadry: – Po igrzyskach w Pekinie byłam tym wszystkim zmęczona i czułam, że potrzebne jest odświeżenie teamu. Przemek Buczyński jest świetną osobą, super fizjoterapeutą i dalej utrzymujemy kontakt. Ale w tamtym momencie poczułam, że on też potrzebuje zmiany. Dlatego cały team został zmieniony – oprócz Marcina. Chciałam mieć dziewczynę, gdyż w zespole jest już trzech chłopaków. Pomyślałam, że będzie mi raźniej w różnych kwestiach – nawet zwykłego wyjścia na kawę i porozmawiania o babskich sprawach - powiedziała z uśmiechem Maryna.
Nie zmienił się za to główny trener, Marcin Orłowski. Ten jest w sztabie nietykalny.
Gąsienica-Daniel: – Marcin wie, że bardzo doceniam jego pracę. Jest młodym trenerem, który zaczął pracę zaraz po zakończeniu kariery. Jest pracowity, poświęcił swoje życie prywatne żeby osiągnąć ze mną dobre wyniki. Mamy dobry wspólny język, Marcin potrafi mnie zrozumieć.
Na pytanie, czy na linii trener-zawodniczka występują czasami jakieś scysje, sama zainteresowana odpowiedziała: – Nie wiem, my się naprawdę dobrze dogadujemy. Mogę powiedzieć, że na początku Marcin nie czuł się trenerem na poziomie innych szkoleniowców z Pucharu Świata. Ale wraz z wynikami jego pewność siebie wzrasta. Może trudne jest to, że prowadzi ze mną również trening kondycyjny, co oznacza, że musi spędzić ze mną dużo czasu.
Orłowski nieco bardziej rozwinął temat: – Nie będę kłamał, że nic nie jest trudne. Ale kiedy zastanawiam się czy jest jedna kwestia która jest naprawdę trudna, to takiej nie znajduję. Na pewno jest ciężko, ale ona chce się rozwijać jako zawodniczka, a ja jako trener, więc mamy w sobie dużo siły bo pokonywać te złe momenty. One pojawiają się na różnych płaszczyznach, ale nadrzędny cel zawsze bierze górę – tłumaczył szkoleniowiec: – Nie ma u nas klasycznych awantur. Oczywiście, są różnice zdań, które wynikają z tego, co powiedziałem wcześniej. Oboje chcemy dobrze i czasem nasze zdania chwilowo się rozchodzą. Ale trwa to dwie-trzy godziny, a później musimy znaleźć wspólny język, bo zbliża się następny trening i nie ma czasu na rozpamiętywanie takich rzeczy.
A co najbardziej pomaga w rozładowaniu napięcia w kadrze?
– Jako team lubimy wyjść i zagrać w jakąś grę. To fajna rozrywka, ale też budowanie ducha zespołu. Czasami wyjdziemy na kawę czy dobry obiad, innym razem napijemy się wina – normalne, ludzkie rzeczy. Ja wożę ze sobą gitarę. Ale z Marcinem dogadujemy się na tyle, że jesteśmy jak rodzina – powiedziała Maryna.
O CO BĘDZIE WALCZYĆ W TYM SEZONIE?
Poprzednie dwa lata upłynęły pod znakiem pandemii koronawirusa, przez którą wyjazdy na zagraniczne obozy były utrudnione.
– W tym roku była już możliwość wyjazdu, więc większość grup Pucharu Świata udała się do Argentyny. Znowu nam nie uciekli, jesteśmy z nimi na równi – głosi Orłowski – Po powrocie z Argentyny mamy tylko problemy z warunkami atmosferycznymi, na jakie trafiamy. Chociażby podczas ostatnich zawodów w Soelden nie dało się już nic zrobić z trasą i trzeba je było odwołać. Ale do Killington mamy jeszcze cztery tygodnie, więc mam nadzieję, że będziemy mogli w tym czasie fajnie potrenować.
Polski trener zaznacza jednak, że fajnie, to nie znaczy ciężej. Stara radziecka szkoła, mówiąca że dobry trening to morderczy trening, w narciarstwie alpejskim nie ma racji bytu.
Orłowski: – Na pewnym poziomie nie chodzi o to, by ciężej i więcej pracować. Ze względu na staż zawodnika, trzeba zwrócić uwagę na inne rzeczy. Zmiany czasami idą w zupełnie inną stronę. Jest mniej dni na nartach, a trening kondycyjny jest bardziej ukierunkowany, ale o znacznie mniejszej objętości.
W chwili gdy publikujemy ten tekst, Maryna powinna mieć już za sobą premierowy start w tym sezonie. Powinna, lecz zmagania w austriackim Soelden nie doszły do skutku przez warunki atmosferyczne. Orłowski zapewnia jednak, że odwołanie zawodów nie wpłynęło na przygotowania oraz dyspozycję Maryny.
– Tego dnia i tak byliśmy gotowi na start, zrobiliśmy wszystko według planu. Zabrakło tylko dwóch przejazdów, które miała zaliczyć Maryna. Co innego, jeżeli te zawody zostałyby odwołane tydzień czy dwa tygodnie wcześniej. W Soelden odwołano je na dwie-trzy godziny przed startem, więc pod względem przygotowań wszystko poszło według planu. Jedyny problem jest taki, że czekaliśmy na te zawody dwa tygodnie, wszyscy zaczynali o tym mówić. Zawodnik ma adrenalinę i jest gotowy, by wystartować tego dnia, ale zostaje mu to odebrane. Więc ten mentalny aspekt jest trudniejszy.
– Odwołanie zawodów zabolało, zwłaszcza że już dzień przed występem można było poczuć świetną energię. Wszyscy w teamie byli gotowi, narty przygotowane jak perełki, wszystko było dopięte na ostatni guzik. Zawsze jest tak, że kiedy zawody się nie odbędą, musisz wyładować emocje które masz w sobie. Ja musiałam pójść na rowerowe interwały! – śmiała się Gąsienica-Daniel.
Szkoda o tyle, że polska narciarka mogła liczyć w Austrii na doping swoich rodaków:- Teraz w Soelden pojawili się Polacy z flagami i napisami „Go Maryna”. Mam nadzieję, że będzie ich coraz więcej, to naprawdę super czuć takie wsparcie.
Polskich kibiców z pewnością nie zabraknie w styczniu, gdy Puchar Świata w narciarstwie alpejskim zawita do Szpindlerowego Młyna. To miejscowość położona na terenie Karkonoskiego Parku Narodowego, niedaleko polskiej granicy. Wątpimy w to, by nasi południowi sąsiedzi przeżyli wtedy najazd polskich fanów niczym za czasów Adama Małysza skaczącego w Harrachovie. Ale Maryna jest na tyle popularnym sportowcem, że w Czechach z pewnością zobaczy i usłyszy wielu swoich rodaków, którzy przyjadą ją dopingować. Zwłaszcza, że dzięki niej ta dyscyplina sportu przeżywa w naszym kraju dobre chwile, a obecna reprezentacja kobiet jest jedną z najmocniejszych kadr od lat.
Gąsienica-Daniel: – Uważam, że kiedy jeździła moja siostra [Agnieszka Gąsienica-Daniel – dop. red] oraz Katarzyna Karasińska, Dagmara Krzyżyńska czy Ola Kluś, to była najmocniejsza kadra. Ale od ich czasów nie było tak mocnej drużyny, jak ta obecna. Teraz mamy dwie dziewczyny, które regularnie są w stanie dobrze zjeżdżać, bo Magda Łuczak też jest dobrą zawodniczką. W tym sezonie będziemy mogły wspólnie podnieść narciarstwo alpejskie w Polsce na wyższy poziom.
Polska ekipa w obecnym sezonie PŚ będzie mogła ułożyć trasę jednego przejazdu. Oddajmy głos Marcinowi Orłowskiemu: – Układanie tras zależy od tego, jak mocnymi zawodnikami dysponuje dana nacja. Maksymalnie można zdobyć trzy ustawienia. W zeszłym roku, dzięki wynikom Maryny udało nam się zdobyć jedno ustawienie w Courchevel. W tym sezonie mamy ustawienie w Kranjskiej Gorze. Jeszcze nie wiem czy będę stawiał ja, czy trener Matteo Baldissarutti.
Być może w tym sezonie Polce uda się stanąć na podium zawodów Pucharu Świata w slalomie gigancie. Jednak najważniejszą imprezą będą mistrzostwa świata, które w dniach 6-19 lutego zostaną zorganizowane we francuskim Courchevel.
– Głównym celem są mistrzostwa świata i tam chcielibyśmy zaprezentować najlepszą formę. Lubię jeździć w Courchevel, tak samo jak lubię Cortinę – Francja i Włochy to moje ulubione miejsca pucharowe. Zatem to główny cel, a wszystkie starty w Pucharze Świata są celami pośrednimi, które będą nas przygotowywać do najważniejszego występu – stwierdziła Gąsienica-Daniel.
SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj też:
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS