A A+ A++

Erwin Wilczek był fenomenem, piłkarzem o niezwykłym sprycie, przebiegłości. Jego ogromną zaletą był fakt, że na boisku widział wszystko. O rozmiarze jego talentu świadczy zdanie, które w 1969 roku wypowiedział ówczesny trener Legii Edmund Zientara po meczu Polska – Holandia, w którym w linii pomocy zagrali Wilczek, Kazimierz Deyna i Bernard Blaut. – Najbardziej cenię Wilczka. Rozumie wymogi nowoczesnego futbolu i jest dobrym strategiem – stwierdził Zientara.

Erwin Wilczek był graczem zjawiskowym. Wielokrotnie udowodnił w Górniku Zabrze, grając w nim aż przez trzynaście lat, w okresie obfitującym w największe sukcesy (1959-72). Nic dziwnego, że aż dziewięć – powtórzę: dziewięć – razy był mistrzem Polski. Jedynie Stefan Florenski, oczywiście również z Górnika, może pochwalić się podobnym osiągnięciem. 

Był piłkarskim fenomenem, dziś trochę zapomnianym

Erwin Wilczek zapisał się w pamięci kibiców Górnika, choć w Polsce nie jest aż tak powszechnie kojarzony. Wynika to z faktu, że w reprezentacji Polski w latach 60. zagrał ledwie 16 razy. Pytałem go o to. – Widocznie inni nadawali się bardziej niż ja – odparł krótko. Ale prawda jest taka, że był jednym z ówczesnych najlepszych pomocników. Tworzył rewelacyjny duet z Zygfrydem Szołtysikiem, obaj znali się doskonale, bo grali wcześniej w słynnej szkółce Zrywu u prof. Józefa Murgota (pierwszym klubem Wilczka był Wawel Wirek, z dzielnicy Rudy Śląskiej, w niej się wychował). Obaj błyskawicznie myśleli na boisku, grali nieszablonowo i mieli poczucie własnej wartości. 

CZYTAJ TAKŻE: Zabrzański teatr stał się stadionem. Przyszli do niego kibice i… zaśpiewali

Wilczek dysponował bowiem tego rodzaju techniką, która sprawiała, że był swobodny na boisku, dzięki niej miał łatwość we wszystkim co na boisku robił. Od razu wiedział zresztą do kogo zagrać. Był przy tym – jak na pomocnika – wyjątkowo bramkostrzelny. W lidze strzelił dla Górnika (czasami grał także jako napastnik) aż 96 goli, w Pucharze Polski – 15, w rozgrywkach międzynarodowych (łącznie z Pucharem Intertoto) – 15. Razem wbił tych goli dla zabrzan aż 126, a przecież zazwyczaj grał w drugiej linii!

Gra w piłkę zawsze sprawiała mu niewymowną przyjemność

– Gdyby Erwin lepiej się prowadził, nie miałby godnych przeciwników – mówił mi kiedyś “Zyga” Szołtysik. Coś w tym jest. Wilczek miał u kolegów ksywkę “Biba”. Stanisław Oślizło opowiadał mi, że po przegranym finale Pucharu Zdobywców Pucharów z Manchesterem City Anglicy podczas wspólnej kolacji poczęstowali piłkarzy Górnika szampanem i, że to był najbardziej gorzki szampan w życiu. Kiedy opowiedziałem o tym Erwinowi Wilczkowi uśmiechnął się. – Mnie szampan smakował zawsze – stwierdził. Nie chodzi wcale o to, że lubił alkohol. Po prostu kochał życie.

Życie i piłkę. Za bajtla nie robił nic innego tylko grał “w bal” na placach w Wirku. Piłka była dla mnie wszystkim. Ojciec Wilhelm, który był górnikiem, pracował na nocki. Zdarzało się, że zanim wszedł rano do pracy, budzi mnie i brata przed szóstą. Dostawaliśmy w skórę za to, że od dnia późno wróciliśmy do domu. A dla nas czas nie istniał, graliśmy w piłkę kiedy tylko mogliśmy- opowiadał mi Erwin Wilczek. Gdy grał już w Górniku ojciec stał się jego zawziętym kibicem. Tak bardzo zawziętym, że czasem kłócił się z innymi fanami na trybunach w trakcie meczu syna. 

Kontakt z piłką zawsze sprawiał mu niewymowną przyjemność. Tak było zawsze; nigdy nie odmówił kiedy nadarzała się okazja pokopać. Sławny obrońca Zygmunt Anczok opowiadał mi, że Wilczek czasami przyjeżdżał do zabrzańskiego klubu już godzinę przed treningiem – tylko po to żeby pograć sobie dla przyjemności w dziada…

Erwin Wilczek i jego brzuszek

Nie zawsze wyglądał jak piłkarz w dzisiejszym rozumieniu tego słowa. Przy wzroście 168 cm miał skłonności do nadwagi i zdarzało się, że jeszcze w trakcie kariery zarysowywał mu się lekki brzuszek. Tak było właśnie w okresie słynnego trójmeczu z Romą, w 1970 roku – w półfinale Pucharu Zdobywców Pucharów. Niektórzy – nie mając jeszcze pojęcia z kim tak naprawdę mają do czynienia – potrafili go zlekceważyć. To był ogromny błąd, bo Wilczek znacznie szybciej myślał niż biegał. 

CZYTAJ TAKŻE: Ta drużyna była wyjątkowa w historii naszej piłki. Czy daliby radę bez… trenera?

A swój brzuszek też potrafił wykorzystać – w niecodzienny sposób. Ostatnia minuta meczu z Romą na Stadionie Śląskim. Górnik przegrywa i w pole karne Włochów biegnie Jerzy Gorgoń, który liczy, że może uderzy piłkę głową. Nie sięga jej jednak, przewraca się. Włosi przekonują sędziego, że do przewinienia może i doszło, ale jednak przed polem karnym. Właśnie wtedy sprytem i stanowczością wykazuje się Erwin Wilczek. Delikatnie obejmuje sędziego i prowadzi go w miejsce gdzie znajduje się punkt oznaczający rzut karny. Arbiter przez chwilę się waha, ale dyktuje jedenastkę. 

Tak o tej sytuacji opowiadał mi z uśmiechem Erwin Wilczek: – Jurek Gorgoń ostro poszedł do przodu. Sfau … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułDwa ciała w domu w Borkowicach na Opolszczyźnie. „Zatrzymano syna ofiar”
Następny artykułGalerie handlowe 1 listopada w Lublinie: godziny otwarcia we Wszystkich Świętych 1.11