A A+ A++
  • Polska – Egipt 3:0
  • Polska – USA 3:1
  • Polska – ZSRR 3:1
  • Polska – NRD 3:0
  • Polska – Belgia 3:0
  • Polska – Meksyk 3:1
  • Polska – ZSRR 3:2
  • Polska – Czechosłowacja 3:2
  • Polska – NRD 3:2
  • Polska – Rumunia 3:0
  • Polska – Japonia 3:1

Tak wyglądała droga polskich siatkarzy do złota MŚ w Meksyku. Byli niepokonani, dwa razy wygrali z broniącymi tytułu zawodnikami z NRD. Dwa razy byli górą w starciach z ówczesnymi mistrzami Europy ze Związku Radzieckiego. Na koniec okazali się lepsi od mistrzów olimpijskich, Japończyków. Tak naprawdę najbliżej porażki byli ze słabym Meksykiem.

Zobacz wideo
Superpuchar siatkarzy. ZAKSA nie przełamała się po druzgocącej porażce w Nysie

Meksyk proponował im fortunę za przegranie meczu. “Długo nie wiedzieliśmy, jak się zachować”

O niemoralnej propozycji z ich strony opowiedział nam Ryszard Bosek. Przypomnijmy fragment rozmowy z mistrzem świata i olimpijskim, którą opublikowaliśmy na Sport.pl dwa lata temu.

Jak to było ze sprzedawaniem meczu drużynie gospodarzy mistrzostw?

– Z Meksykiem graliśmy na koniec drugiej rundy i gdybyśmy przegrali, to oni awansowaliby do grupy finałowej, czyli do szóstki walczącej o medale. My mieliśmy już pewny awans, porażka by nam nie zaszkodziła.

Mogłaby nawet pomóc, bo wpuszczając do walki o medale Meksyk, wyeliminowalibyście NRD.

– Zgadza się. A to nie była jedyna pokusa. Meksykanie oferowali nam wielki pieniądze, oferowali też Acapulco, czyli wypoczynek dla nas wszystkich i naszych rodzin w przepięknym kurorcie. Prezes ich federacji Ruben Acosta wyrastał już wtedy na dużego działacza [w 1984 roku został szefem FIVB, Międzynarodowej Federacji Piłki Siatkowej] i czuło się, że może wszystko. To była sytuacja typu: “Osiołkowi w żłoby dano, w jeden owies, w drugi siano”.

Mieliście problem z wyborem żłobu?

Długo nie wiedzieliśmy, jak się zachować. Tuż przed meczem w hali pojawili się przedstawiciele federacji sędziów i w ostatnim momencie zmienili arbitrów. Mecz prowadzili nie ci, którzy byli wyznaczeni. Było jasne, że wszyscy patrzą nam na ręce, więc Jurek [trener Hubert Jerzy Wagner] powiedział “Dobra, gramy normalnie, bo będzie za duża zadyma”. Wcześniej były w zespole dyskusje.

To były dyskusje trenera z tzw. starszyzną?

– Byłem w tej grupie, która prowadziła rozmowy.

Z Acostą?

– Tak. Trener zwołał radę drużyny. Na pewno byliśmy tam z Edkiem Skorkiem i z Wieśkiem Gawłowskim, w sumie było nas czterech albo pięciu. W każdym razie nie chodziło o to, żeby resztę drużyny oszukać, nie zamierzaliśmy przegrać i zabrać pieniądze dla siebie. W naszej drużynie nic takiego nie mogłoby się wydarzyć. Po prostu trener miał taki plan, żeby w razie odpuszczenia meczu ograniczyć liczbę ludzi, którzy o tym wiedzieli.

W wyniku tych dyskusji postanowiono, że z Meksykiem nie zagra kilku podstawowych zawodników? Pan nie zagrał?

– Skorek był zgłoszony jako kontuzjowany, ktoś jeszcze z pierwszego składu nie grał, a ja w końcu grałem. Wszedłem na boisko, bo ustaliliśmy, że wygrywamy. Jurek powiedział, że “gramy normalnie”. I dla wszystkich było jasne o co chodzi. Również dla tych, którzy nie byli w sprawę wtajemniczani. Musieliśmy tamten mecz wygrać. Przede wszystkim atmosfera wokół niego zrobiła się bardzo zła. Niemcy z NRD siedzieli na trybunach i krzyczeli, że jesteśmy sprzedawczyki i złodzieje.

Zagotowali się, gdy po dwóch wygranych setach trzeciego przegraliście?

– Nie, oni tak krzyczeli już przed meczem. Wtedy byli pewni, że się podłożymy. Nasza porażka z Meksykiem była chyba dla wszystkich pewna. I była tajemnicą poliszynela. Ale my nie mogliśmy z nimi przegrać, bo to by wymagało takiego rodzaju kunsztu, jakiego nie mieliśmy. Musielibyśmy niesamowicie kaleczyć grę, udawać, że nic nie potrafimy. Kiedyś gdzieś powiedziałem nawet, że Meksyk miał takie szanse nas pokonać, jakie ja miałbym w pojedynku pięściarskim z Andrzejem Gołotą.

Ile kasy przeszło wam koło nosa?

– Bardzo dużo. Przecież my wtedy dostawaliśmy po dwa dolary kieszonkowego dziennie.

I po 50 dolarów za złoto.

– Już nawet nie pamiętam. I szczerze: nie pamiętam, ile nam dawał Meksyk. Ale to mogło być 50 tysięcy dolarów do podziału na drużynę. I jeszcze te wczasy w Acapulco. Bajka. W Polsce o takich wyjazdach nawet nikt nie śnił. W każdym razie po latach wiem jedno: bardzo dobrze, że się skończyło naszym zwycięstwem. Nie było kasy, ale nie było też smrodu.

To już pewne. Cios w samo serce Rosjan. Czerwone światło

“Uniknęliśmy skandalu”

Zmarły kilka dni temu Tomasz Wójtowicz w rozmowie z cyklu nieDawny Mistrz tak nam opisywał całą sprawę:

– O propozycji Rubena Acosty, wtedy szefa meksykańskiej federacji, a wkrótce prezesa FIVB, wiedzieli trener i starszyzna. Małe grono. Ja nie wiedziałem. Zaczęliśmy grać na poważnie i ze zdziwieniem parzyliśmy, co robią starsi, dlaczego popełniają takie błędy, jakie im się nigdy nie zdarzały. Ale Meksykanie byli tak zestresowani, że koledzy zrozumieli, że nie da się z nimi przegrać, całkowicie się przy tym nie ośmieszając. Dziś w siatkówce normalne jest kombinowanie, żeby w kolejnej rundzie wpaść na łatwiejszego rywala. My wtedy przegrywając z Meksykiem, wpuścilibyśmy go do strefy medalowej kosztem NRD. Byłoby nam więc łatwiej.

Acosta dawał mnóstwo forsy, dawał wakacje, wszystko, co tylko wymyślił, bo dla nich otwierała się wielka szansa. My wtedy dostawaliśmy śmieszne pieniądze, tak zwane dniówki, które nie wystarczały nawet na kupienie Coca-Coli. W Meksyku mieliśmy chyba do dyspozycji po dwa dolary dziennie. Bywało, że z otwartą buzią staliśmy przed sklepowymi wystawami i cieszyliśmy się, że widzimy rzeczy, o jakich w szarej, biednej, komunistycznej Polsce nikomu się nie śniło, ale jednocześnie bolało nas, że na nic nas nie stać, że nic sobie nie możemy kupić.

Bywało, że zabieraliśmy coś na handel, żeby mieć w kieszeni parę dodatkowych złotych. Mnie się zdarzało spakować do torby jakiś kryształ, a do Francji zawsze zabierałem kawior, bo byli na niego kupcy. Dziś ludzie nawet sobie nie wyobrażają, jakie wtedy były realia. Ale z tym Meksykiem naprawdę nie dało się przegrać, tak był sparaliżowany. W końcu wszyscy, nawet ci koledzy, którzy początkowo działali za naszymi plecami, uznali, że trzeba grać normalnie. I dobrze, bo uniknęliśmy skandalu. Wszystko poszło po sportowemu.

JW - SuperpucharPrzynoszące pecha trofeum dla Jastrzębia. Pojedynek murarzy. Emocje Hubera nie pomogły

Barman schował się w kącie i stawiał kreski

Jeszcze ciekawsze są wspomnienia Wójtowicza dotyczące wydatków, jakie Acosta na polskich siatkarzy jednak poniósł.

– Świętowanie w hotelu, w którym mieszkały też inne drużyny, musiało być huczne. Zajęliśmy dużą salę restauracyjną, z dużym barem. Przygrywała nam meksykańska orkiestra. Szybko przejęliśmy od muzyków instrumenty. Grajkowie uciekli, nie dali rady się z nami bawić. Niektórzy chłopcy wzięli się za instrumenty, nieważne, że na niczym nie umieli grać. Improwizowali z fantazją, ha, ha! A reszta wzięła się za najważniejszy cel – zdobycie baru. Barman był uzbrojony, aleśmy go rozbroili i przejęliśmy kontrolę. Nie zauważyliśmy tylko, że schował się w kącie i stawiał kreski za każdym razem, gdy sięgaliśmy po butelki z górnych półek. Stawialiśmy wszystkim, zabawa w międzynarodowym, siatkarskim gronie była przednia. A później był poranek – mówił nasz najlepszy siatkarz w historii.

“Proszę pana, to jest niemożliwe, moi chłopcy piją tylko mleko”

Czy to był bolesny poranek? – Byłby taki, ale nami dowodził człowiek z wieloletnim doświadczeniem pracy w ministerstwie spraw zagranicznych. Kierownik drużyny zachował się jak rasowy dyplomata. Już siedzieliśmy w autobusie, którym mieliśmy odjechać na lotnisko, gdy dyrektor hotelu wyskoczył z bardzo długą kartką. Nasz kierownik, dystyngowany pan, wysiadł i wyszedł mu naprzeciw. “Proszę pana, pańscy zawodnicy wypili alkoholu za kilka tysięcy dolarów!” – emocjonował się Meksykanin. Pan kierownik wziął ten rachunek, popatrzył na wyszczególnione pozycje i na kwotę chyba pięciu tysięcy dolarów do zapłaty i powiedział tak: “Proszę pana, to jest niemożliwe, moi chłopcy piją tylko mleko. Do widzenia panu”. Odjechaliśmy, patrząc, jak ten biedny dyrektor stoi z nieuregulowanym rachunkiem. Później słyszeliśmy, że straty pokrył Acosta.

Anastasi tłumaczy, czemu Wilfredo Leon siedzi na ławce rezerwowychAnastasi tłumaczy, czemu Wilfredo Leon siedzi na ławce rezerwowych

Dyżurny Drzyzga nie wiedział, co nosi

W tym wszystkim nie uczestniczył Wojciech Drzyzga, który miał wtedy dopiero 16 lat i jeszcze nie grał w reprezentacji. Ale w przedziwnych okolicznościach to do niego trafił puchar, który za mistrzostwo świata dostał zespół Wagnera. I tego pucharu nie oddaliśmy do dziś.

– Pamiętam zdjęcia starszych kolegów z pucharem zrobione na Dworcu Gdańskim. Rysiek Bosek, Edek Skorek i inni prezentowali swoją zdobycz – mówi Drzyzga, którego pytamy, czy to prawda, że puchar zginął w jego piwnicy.

Okazuje się, że nieprawda i prawda. Bo trofeum faktycznie przez wiele lat znajdowało się u byłego rozgrywającego kadry, ale nie w piwnicy, tylko na półce w mieszkaniu. A Drzyzga długo nie wiedział, co właściwie na niej stoi.

– Na mistrzostwach świata w Meksyku oczywiście nie grałem, wtedy byłem jeszcze za młody, nie było mnie w kadrze. Na następne mistrzostwa, do Rzymu w 1978 roku, pojechałem jako jeden z najmłodszych w reprezentacji – opowiada Drzyzga. – Obowiązkiem młodzieży było wtedy przewiezienie piłek, pasów, różnego sprzętu, którego w tamtych czasach woziło się dużo. Między innymi dostałem do przewiezienia paczkę, w której był jakiś puchar. Ale nawet nie zwróciłem uwagi, co to jest. Targałem to przez cały wyjazd w tę i nazad. I w ten nazad okazał się najważniejszy – dodaje.

Dlaczego? – Bo Polska tytułu nie obroniła, nie było nas nawet w strefie medalowej i ja, zamiast przekazać puchar za mistrzostwo świata organizatorom, wróciłem z nim do domu – mówi Drzyzga. – Nie wiedziałem, co mam w bagażu. Raz tylko zerknąłem na puchar, zobaczyłem na nim datę 1956 i nie zdałem sobie sprawy z tego, że powierzono mi opiekę nad trofeum, które starsi koledzy zdobyli w 1974 roku i które powinni dostać nowi mistrzowie w roku 1978 roku – dodaje były siatkarz.

“Zbiegiem okoliczności puchar przechodni przechwyciliśmy na stałe”

– Organizujący MŚ Włosi o puchar się nie upomnieli i w efekcie on u mnie przestał wiele lat, aż pewnego razu zainteresował się nim mój przyjaciel Grzesiek Szewczyk. To założyciel Volley Bajki. On ma inklinację do zbieractwa, starł więc z pucharu trochę kurzu i doczytał, że obok daty 1956 jest informacja, że to nagroda dla mistrzów świata z rozegranego wtedy turnieju w Paryżu. Okazało się, że to był puchar przechodni, który trafiał do kolejnych mistrzów świata, aż w 1974 roku z Meksyku przywieźli go nasi siatkarze. Wtedy jeszcze robiono puchary dość starannie i patrząc na niego wreszcie przypomniałem sobie te zdjęcia z Dworca Gdańskiego, które widziałem kilkukrotnie. Okazało się, że nasi mistrzowie przywieźli właśnie ten puchar, który niespodziewanie przez lata stał u mnie w domu. Puchar miałem mniej więcej do momentu powstania Hali Ursynów [2000 rok], bo wtedy Grzesiek Szewczyk zaczął tworzyć muzeum i pucharem się zainteresował – relacjonuje Drzyzga.

– Zbiegiem okoliczności puchar przechodni przechwyciliśmy na stałe – dodaje ze śmiechem.

Wagner wyskoczył z auta, gangsterzy do niego strzelali

Na koniec jeszcze raz wróćmy do wywiadu z Boskiem, by przypomnieć, jak Wagnera porwali meksykańscy gangsterzy.

Wagner w Meksyku został porwany przez miejscowych gangsterów. Ale to nie miało związku z meczem, którego w końcu nie sprzedaliście?

– Z tego, co ja wiem, porwanie miało związek z jakąś panią.

Wiem, ale może randka Wagnera była dobrą okazją na zaplanowane działanie wobec niego?

– Absolutnie nie. Chodziło o zazdrość jakiegoś kacyka, który ze sportem miał pewnie tyle wspólnego, że nawet nie wiedział, że w jego kraju są rozgrywane mistrzostwa świata.

Jak na was wpłynęło to, że tuż przed decydującymi meczami wasz trener uciekł porywaczom i że ci do niego strzelali, ale – na szczęście – nie zdołali go zabić?

– Od początku wiedzieliśmy, że w Meksyku jest bardzo niebezpiecznie. Umundurowani nam zawsze towarzyszyli. A od porwania za Jurkiem przez cały czas na ławce siedziało dwóch policjantów tajniaków. W ogóle to Jurek przeżył dzięki temu, że był Polakiem. Wszyscy miejscowi twierdzili, że Meksykanin w tej sytuacji by się poddał, nie miałby już żadnej nadziei. A Jurek rzucił się z samochodu i zaczął uciekać. Trener trójskoczków, który mieszkał wtedy w Meksyku, opowiadał mi, że krótko po przyjeździe do niego jego żona wybrała się na zakupy i gdy podszedł do niej chłopak z bronią, to, według tamtejszych standardów, ona powinna oddać zakupy i pieniądze, a ona zachowała się zupełnie inaczej. Mianowicie zdzieliła chłopaka siatką w łeb, czego on się przestraszył i uciekł. Z Jurkiem też było tak, że napastnicy w ogóle nie zakładali, że przyjdzie mu do głowy uciekać. To już był skazaniec.

Piłkarze górskiego i oni. “Przez moment aż się wstydziłem z domu wychodzić”

Ostatecznie skazaniec Wagner wyskoczył z auta, którym wywieziono go za miasto, wrócił do swojej drużyny i poprowadził ją do historycznego triumfu. A później zdobył z nią też złoto olimpijskie na igrzyskach Montreal 1976. Tamten legendarny zespół do dziś uznajemy za wyjątkowo zahartowany. Dlaczego? To też ciekawie tłumaczy Bosek.

Jest pan w sporcie od lat – uważa pan, że w polskim sporcie ktoś kiedyś zasuwał aż tak, jak wy u Wagnera?

Chyba nie. On wyraźnie określił na kilku pierwszych zebraniach, jakie będą zasady. Wyjaśnił, że każdy może się wycofać, a kto się nie wycofuje, ten przyjmuje jego zasady. Przyjęliśmy je i byliśmy na tyle odpowiedzialni, że nawet jak się nam zbierało na wymioty w trakcie treningów, to połykaliśmy tę żabę, bo charakter nie pozwalał się poddać.

I jeszcze jeden fragment:

Po porwaniu trenera graliście jeszcze dwa mecze?

– Tak, łatwy z Rumunią i trudny z Japonią.

Gdybyście przegrali z mistrzem olimpijskim, to mistrzostwo świata zdobyłby Związek Radziecki. Czuliście dużą presję?

– My się z Rosjanami dobrze znaliśmy, nawet się trochę kumplowaliśmy. Oni już nie grali, w turnieju został tylko nasz mecz. Mieli wielką nadzieję, że nie damy rady, wierzyli w siłę Japończyków. “No i co teraz?” – pytali nas. Ale byliśmy tak rozpędzeni, że po prostu byliśmy nie do zabicia. Niby Japończycy byli bliscy doprowadzenia do tie-breaka, ale my się piątych setów ani trochę nie baliśmy. A po latach przeciwnicy mówili nam, że mentalnie leżeli przed tie-breakami z nami. Wiedzieli, że fizycznie jesteśmy dużo lepsi, że z nami nie wytrzymają. Z nami można było wygrać tylko szybko.

Ale tego nikt nie potrafił.

– Bo graliśmy najnowocześniejszą siatkówkę. A jeszcze nie wpadliśmy na to, że moglibyśmy – jak na treningach – serwować z wyskoku. Gdybyśmy włączyli tę zagrywkę, to już nikt nie miałby żadnych szans. Ale chyba za mało piliśmy, żeby na to wpaść.

Ale mało nie piliście. Z biografii Wagnera wiemy, że po zdobyciu mistrzostwa z hotelowej restauracji wyrzuciliście barmana, a później gigantyczny rachunek za was zapłacił prezes Acosta, bo kierownik kadry stwierdził, że to pomyłka i skomentował: “Moi chłopcy piją tylko mleko”.

– Wygraliśmy mistrzostwo świata i byliśmy Polakami, więc cały hotel musiał być nasz! Po takim sukcesie to nawet mormoni by chyba pili. A ogólnie to jest duża przesada, że my tak dużo piliśmy. Były turnieje, a po nich bankiety i wtedy piliśmy. Ale jak ustaliliśmy w grupie, że na przykład miesiąc przed zawodami już nikt alkoholu nie dotyka, to nikogo nie trzeba było pilnować, słowo nie zostało złamane, nikt nigdy się nie wyłamał, nie oszukał. Ewentualnie jak ktoś się potrzebował napić, to szedł do Jurka i mówił: “Słuchaj, mam imieniny, czy ja się mogę napić?”. Jurek miał zasadę – jak już pozwalał się napić, to po 100 gramów i mówił, że jak będzie więcej, to o siódmej rano trening.

I co, trenowaliście?

– Zawsze się kończyło treningiem.

I przeczołgiwał was wtedy?

– Jasne, jego złośliwość sięgała zenitu. Kazał robić przewroty, fikołki, pady. Ale nie dawaliśmy się. Nie zapomnę, jak jednego z kolegów zebrało na wymioty. Mówię: “Idź, ja cię przykryję”, a on przełknął jakoś, odparł “A w życiu!” i dotrwał do końca treningu. Mieliśmy charaktery, dlatego swoje wygraliśmy. I wie pan, co mnie cieszy? Że są ludzie, którzy pamiętają, że 28 października to jest data pierwszego złota polskiej siatkówki w historii. Ja dokładnie tej daty nigdy nie pamiętam, ale to jest cenne, że pan dzwoni i przypomina. Że wracają teraz obrazy, jak nas tłumy witały na Dworcu Gdańskim, do którego przyjechaliśmy pociągiem z Paryża. My się wtedy staliśmy idolami. Media wyglądały zupełnie inaczej niż dziś, nie było tylu nośników, ale ludzie i tak nas rozpoznawali na stacjach benzynowych, w sklepach – wszędzie gdzie się pojawiliśmy. To nas szokowało. Przez moment aż się wstydziłem z domu wychodzić. Musiałem się do tego przyzwyczaić.

Dorównaliście popularnością piłkarzom Kazimierza Górskiego, którzy kilka miesięcy wcześniej zdobyli medal mistrzostw świata?

– My byliśmy przyjaciółmi, razem byliśmy na obozach, kibicowaliśmy sobie nawzajem. Jeżeli chodzi o popularność, to piłkarze zawsze będą na pierwszym miejscu, ale my wtedy byliśmy tylko pół metra za nimi.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułSkoda Varsovia za chwilę wyjedzie na tory! [WIDEO]
Następny artykułJest pierwsza gwiazda festiwalu Opener 2023. Kiedy zagra Arctic Monkeys?