A A+ A++

Za aferą taśmową stali Rosjanie – przekonuje od 2014 r. Donald Tusk. Po jaką cholerę w takim razie mieliby kupować od Falenty taśmy, których produkcję sami zorganizowali? To tylko jedna z wielu nierozwiązywalnych zagadek wokół najnowszej „sensacji” „Newsweeka”.

Dyskusję nad okładkowym tematem pisma Sekielskiego można by zacząć i skończyć na nazwisku autora. Grzegorz Rzeczkowski, fantasta bijący się z Tomaszem Piątkiem o palmę pierwszeństwa w budowaniu piętrowych teorii spiskowych z Rosją w tle, jest autorem skrajnie niewiarygodnym, aż dziw, że ktokolwiek bierze jego publikacje na serio. Ale bierze. I nawet zorganizuje dziś w tej sprawie konferencję prasową.

Wbrew rozumowi

Zajrzyjmy więc do tego „przełomowego” materiału, o którym coś dziwnie cicho nawet w mediach będących przybudówką Platformy.

Można go streścić tak:

Według zeznań Marcina W., b. współpracownika Marka Falenty (to on był głównym organizatorem nagrań), Rosjanie kupili taśmy od tego ostatniego w maju 2014 r. W domyśle (na okładce „Newsweeka” i w późniejszych internetowych komentarzach opozycji): to Rosjanie musieli stać za publikacjami w tygodniku „Wprost”, a później kolejnych mediach. To Rosjanie doprowadzili więc do upadku rządu PO-PSL, aby rządzić Polską mógł PiS. Niezła paranoja. Może w nią uwierzyć albo człowiek o wyjątkowo skromnych predyspozycjach umysłowych albo przez lata hodowany w nienawiści do obozu władzy.

Postawmy kluczowe pytania, zaczynając od wspomnianego już wyżej: skoro to Rosjanie stali za nagraniami, dlaczego nagle mieliby je kupować od Falenty?!

Jaki miałaby sens akcja Rosjan zmierzająca do obalenia rządu Platformy i zastąpienia go PiS-em? PO realizowała politykę wymarzoną dla Moskwy (i Berlina, a to naczynia połączone), zaś partia Kaczyńskiego to najgorsze, co mogło się Putinowi przydarzyć w Polsce, najbardziej antyrosyjski rząd w III RP.

Publikacja jest oparta na zeznaniach człowieka, który jest przestępcą z kilkoma wyrokami na koncie, walczy o nadzwyczajnie złagodzenie kary za kolejne przekręty w firmie importującej węgiel, może więc powiedzieć dosłownie wszystko. I mówi wszystko. Najpierw (w 2014 r.) zeznawał bowiem, że Falenta nagrania dostał „w prezencie” (nie wiadomo od kogo), teraz (w 2021 r.) zmienia wersję i twierdzi, że to Falenta je dał w prezencie Rosjanom. I nie chodzi tu wcale o prezent „przechodni”.

Rzeczkowski stawia zarzut prokuraturze, że śledztwo skupiło się wyłącznie na wątku biznesowo-finansowym, a nie zamieszania w sprawę obcych służb. Ale przecież to śledztwo zostało wszczęte w 2014 r., na półtora roku przed wyborami, gdy prokuraturą kierował teoretycznie niezależny Andrzej Seremet. W rzeczywistości był zależny od widzimisię premiera, który mógł nie podpisać jego rocznego sprawozdania i tym samym doprowadzić do odwołania prokuratura generalnego. Donald Tusk lubił pogrywać tą kompetencją i miesiącami trzymać Seremeta w niepewności, czy utrzyma stanowisko.

Jak powyższy zarzut Rzeczkowskiego ma się do kolejnego fragmentu tekstu, według którego już w latach 2014-2015 kontrwywiad miał wiedzieć, iż Falenta sprzedał taśmy Rosjanom, lecz „zabrakło czasu, by nasze podejrzenia oraz informacje operacyjne przekuć w dowody”? Na dodatek w kolejnym akapicie dostajemy informację, że sprawę w końcówce rządów PO badało CBŚ, bo minister Bartłomiej Sienkiewicz nie ufał ABW. Jak więc ABW miała mieć jakieś informacje operacyjne i próbować je przekuć w dowody, skoro sprawą się nie zajmowała? I czy Sienkiewicz słusznie był nieufny wobec ABW, skoro jednak jej funkcjonariusze zdobyli jakieś ważne informacje?

Jak widać, nic się tu nie klei.

Problem Tuska

Rzeczkowski twardo stawia też tezę, że prokurator nie próbował zweryfikować prawdziwości zeznań Marcina W., choć przecież dziennikarz nie zna całości akt sprawy. Nie może więc wiedzieć o wszystkich czynnościach śledczych.

I znów przeskakujemy do kolejnego akapitu. A tam jak byk stoi odpowiedź prokuratury na pytania „Newsweeka”: „ten, jak i inne wątki poruszone w wyjaśnieniach podejrzanego, a następnie oskarżonego Marcina W. są rozpoznawane w odrębnym postępowaniu (…) we współpracy z właściwymi służbami”. Rzeczkowski dopisuje: „Nie wiemy, czy jest to ABW, bo »dobro postępowania uniemożliwia przekazanie szerszych informacji«”.

Nie przeszkadza mu to wyciągać daleko idących wniosków i – wespół z wypowiadającymi się w tekście byłymi oficerami służb – twierdzić, że państwo rejteruje z rozpatrywania rosyjskiego zaangażowania w aferę i domagać się powołania sejmowej komisji śledczej. Krótko mówiąc – nie wie, co się dzieje w sprawie, lecz ogłasza, że jest ona skręcana. Dowodów brak.

Do tego Rzeczkowski wierzy jednemu przestępcy, ignorując wyjaśnienia drugiego – Falenta bowiem zaprzecza wszystkim twierdzeniom Marcina W.

Ani przeciętny ani ponadprzeciętny czytelnik nie ma szans zorientować się, co tu jest zgodne z rzeczywistością, a co tylko nieuzasadnioną opowieścią pracownika „Newsweeka”. Kto kłamie, a kto mówi prawdę. Co dzieje się w śledztwie i do jakich wniosków dochodzi prokuratura. To misz-masz wyrywkowo wybranych fragmentów akt śledztwa i nadinterpretacji autora artykułu, który nie ustrzegł się nawet zaprzeczania samemu sobie.

Krótko mówiąc: publikacja zupełnie niepoważna, którą jednak tytuł z wydawnictwa Ringer Axel Springer Polska zdecydował się umieścić na okładce.

Czy Donald Tusk to wykorzysta? Zapewne spróbuje, snując kolejną narrację o aferze, która odsunęła od władzy jego formację.

Ale nie zmieni jednego. To on sam ma w tej sprawie największe kłopoty. Okazał się nadzorcą bandy nieudaczników ze służb specjalnych i Biura Ochrony Rządu, które nie potrafiły zapobiec nagrywaniu połowy rządu w restauracjach.

Polacy zobaczyli też, że sprawując władzę w Polsce dobrał sobie za współpracowników watahę ordynusów, która stołując się w drogich knajpach za pieniądze podatników prowadziła knajackie pogawędki o brudnych metodach utrzymania władzy. Zobaczyliśmy wówczas ich prawdziwy obraz oraz szersze tła wielu mniejszych afer, które co jakiś wstrząsały ekipą PO-PSL.

I żaden Ruski nie zmuszał Sienkiewicza, Sikorskiego, Grasia, Krawca, Nowaka, Bieńkowskiej, Gawłowskiego, Janickiego, Kwiatkowskiego, Misiaka, Rostowskiego czy Wojtunika do mówienia tego, co mówili. Wpadli na własne życzenie.

I dlatego upadli.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułOstatnia szansa, by zwiedzić Zamek Piastowski
Następny artykułZmiana cen biletów w ZTM – jest drożej