Polskie siatkarki we wtorek w Łodzi rozpoczną rywalizację w drugiej fazie mistrzostw świata. Pierwsza była słodko-gorzka: pierwszymi wynikami rozbudziła, potem nieco je przygasiła, żeby na koniec zostawić kibiców, ekspertów i same zawodniczki jednocześnie z niedosytem i nadzieją na sukces. Teraz może jednak przyjść brutalna weryfikacja. I choć w pełnym kontekście rozwoju polskiej kadry nie powinna o niczym przesądzać, może im zamknąć drogę do spełnienia marzeń na tym turnieju.
Piekielnie trudne zadanie Polek w Łodzi. Ich rywalki są “jeszcze o krok przed czołówką”
– USA i Serbia to dwa zespoły ze ścisłej światowego topu. Ale są jeszcze o krok przed pozostałymi z tej czołówki – mówił dziennikarzom trener Turczynek, Giovanni Guidetti. Ten sam szkoleniowiec, z którego zespołem Polki przegrały w tie-breaku ostatniego spotkania pierwszej fazy grupowej wychwalał ich rywalki w pierwszych dwóch meczach kolejnego etapu mistrzostw świata. To może oznaczać tylko jedno: początek drugiej fazy MŚ w łódzkiej Atlas Arenie to piekielnie trudne zadanie dla zawodniczek kadry Stefano Lavariniego.
Serbki to obecne mistrzynie świata. Od 2018 roku, kiedy sięgnęły po tytuł do zespołu weszło sporo młodych zawodniczek i zmienił się trener. Charyzmatyczny, doświadczony Zoran Terzić zdobył z nimi brązowy medal igrzysk olimpijskich i odszedł prowadzić Rosjanki, a w jego miejsce zatrudniono Daniele Santarelliego, jeden z największych trenerskich talentów na rynku, który prowadzi finalistę tegorocznej Ligi Mistrzyń, Imoco Volley Conegliano z Joanną Wołosz w składzie. Największa gwiazda? Tijana Bosković, która każdym swoim atakiem potrafi siać popłoch po stronie rywalek. Dla zawodniczki Eczacibasi Stambuł serie meczów z 30 zdobytymi punktami w trakcie spotkania nie są niczym nowym. To ją Polki muszą zatrzymać, jeśli myślą o zwycięstwie.
Za to Amerykanki są mistrzyniami olimpijskimi z Tokio. To najlepiej poukładany zespół na świecie, prowadzony od lat przez niezwykłego trenera, Karcha Kiraly’ego. Jako jedyny w historii zdobył cztery złote medale olimpijskie w trzech różnych rolach – dwukrotnie jako zawodnik na hali, raz jako siatkarz plażowy, a teraz także jako trener kadry kobiet. W składzie USA nie ma jednej wielkiej liderki, ale mają za to chyba najbardziej wyrównane zestawienie wśród najsilniejszych drużyn MŚ. Ich najlepiej punktująca zawodniczka pierwszej fazy grupowej Andrea Drews (54 punkty w 16 setach) znalazła się za aż trzema Polkami – Magdaleną Stysiak (110 punktów w 19 setach), Olivią Różański i Agnieszką Korneluk. Trzeba jednak uważać na inne elementy – choćby zagrywkę, którą mogą przejąć kontrolę nad setem w krótką chwilę. W tym elemencie Drews już bryluje – jest najlepiej zagrywającą zawodniczką MŚ z 13 punktami zdobytymi dzięki swoim serwisom.
Polki muszą przezwyciężyć słabości. Nawet lepiej niż z Turcją
A co z samymi Polkami? Ich poziom z meczu z Turcją był wystarczający na grę z najlepszymi. Kogo nie zapytać w siatkarskim środowisku, mówi, że to była świetna siatkówka, a Turczynki wygrały detalami – szczęściem, nieco lepszą skutecznością w kilku kluczowych momentach, czy nawet doświadczeniem.
Polkom takie spotkania, jak przeciwko Turcji, Amerykankom, czy Serbkom, zdarzają się rzadko, raz na kilka lat. Kadra wzbogaca się o nowe, młode zawodniczki, często przebudowuje, ma problemy, więc siłą rzeczy nie ma tak stałego kręgosłupa, jak zespoły budowane przez rywalki. Tam nazwiska w zasadzie się nie zmieniają i one konsekwentnie ogrywają Polki tymi samymi atutami.
Oczywiście, jeśli zaczną popełniać błędy i ich dyspozycja będzie słabnąć, a przed kadrą Stefano Lavariniego otworzy się szansa. Ale najpierw to włoski trener musi mieć pewność, że jego zespół będzie wyglądał, jak przeciwko Turcji. Albo nawet lepiej. Że będzie dokładnie tak walczył, starał się unikać wskazywania na własne słabości i je przezwyciężał, jak w meczu kończącym część turnieju rozgrywaną w Ergo Arenie w Gdańsku.
Po MŚ może być wielki żal. Zwłaszcza o jeden mecz
Całkiem możliwe, że w czwartek, dzień przerwy podczas rywalizacji w Łodzi, dla Polek będzie już wszystko jasne. Jeśli przegrają z USA i Serbią, co dla nikogo nie będzie wielkim zaskoczeniem, to sprawa awansu będzie już praktycznie rozstrzygnięta – Polska skończy turniej na drugiej fazie, bez wejścia do ćwierćfinału.
Sam Stefano Lavarini mówił, że wykonanie kolejnego kroku na tych mistrzostwach byłoby już “wielkim wynikiem i sukcesem”. Ma rację, to poziom, na którym Polek w obecnych okolicznościach i w tym składzie raczej nie widzieliśmy. Najpierw mówiło się o marzeniu, ale po zwycięstwie z Tajlandią pytało, czy ono właśnie nie stało się bliższe realizacji. I możliwe, że po zakończeniu MŚ będzie wielki żal. Bo okazało się, że ćwierćfinał nie był – i teoretycznie nadal nie jest – dla nich nieosiągalny. Warto wierzyć, ale trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że jeśli Polki myślały o sprawieniu niespodzianki samym wynikiem, to nie mecze z USA i Serbią powinny decydować o tym, czy to się powiedzie.
Gdyby wygrać w Gdańsku z Dominikaną, która odstawała od Polek fizycznie, to walka o wejście do ostatniej fazy MŚ byłaby nawet bardzo realna. Wiele osób żałuje tego meczu o wiele bardziej niż rywalizacji z Turcją, choć to w tym drugim meczu kadra Lavariniego była bliżej zwycięstwa. Może dlatego, że przed turniejem to Dominikanki wydawały się zespołem o podobnym poziomie co ten prezentowany przez Polki. A okazały się dla nich zbyt inne, grające nietypową siatkówkę, i jednocześnie zbyt silne.
Od dwunastu lat nikt nie wyszedł z sytuacji, w której teraz znalazły się Polki. Ale nie trzeba panikować
Taki scenariusz: trzy zwycięstwa i dwa porażki po pierwszej fazie grupowej w ostatnich czterech edycjach MŚ siatkarek miało osiemnaście drużyn. Gdyby system rozgrywek był wówczas taki sam, jak w tegorocznym turnieju, tylko w trzech przypadkach drużyny awansowałyby do ćwierćfinału. To zespoły tylko z 2010 i 2006 roku, kiedy inaczej wyglądało punktowanie drugiej fazy grupowej – przyznawano dwa punkty za zwycięstwo i jeden za porażkę. W 2018 i 2014 roku do awansu do rozgrywanej wtedy trzeciej fazy grupowej potrzebne były co najmniej trzy zwycięstwa na pierwszym etapie MŚ.
To pokazuje, że nawet ze statystycznego punktu widzenia sytuacja Polek jest nie do pozazdroszczenia. Ale warto się zastanowić, czy w przypadku niepowodzenia trzeba je z czegoś rozliczać, oceniać właśnie pod kątem braku awansu do ćwierćfinału. Przed turniejem taki styl gry nie był dla polskiej kadry oczywistością. Już pokazały się z dobrej strony, spełniły główną część oczekiwań – nie zakończyły turnieju przedwcześnie, na pierwszej fazie grupowej. Sukces byłby czymś pięknym, ale trzeba pamiętać, że niewielu liczyło na coś więcej, niż Polki już w tym momencie osiągnęły.
Dlatego cieszy, że oczekiwania wzrosły wraz z tym, jak budował się i rósł potencjał Polek. Ich gra sprawiła, że kibice mogli się nawet zacząć nastawiać na lepszy wynik. Pewnie nieco przedwcześnie, ale pozytywnych emocji nigdy za wiele. Dlatego niech towarzyszą teraz zawodniczkom Stefano Lavariniego do samego końca. Niech cieszą się swoją grą, nawet jeśli do sukcesu trochę zabraknie. Bo to jest prawdziwie piękne – że takiej atmosfery i jakości u polskich siatkarek dawno nie widzieliśmy. A skoro to ma być dopiero początek i najlepsze osiągi przyjdą – choćby, gdy trzeba będzie walczyć o kwalifikację olimpijską do Paryża – to nawet jeśli z USA i Serbią przyjdzie wielkie lanie i weryfikacja przeciwko światowej czołówce, nie ma co popadać w panikę. Same zawodniczki powtarzają, jak mantrę, że “wszystko idzie w dobrym kierunku”. I trzeba im w to wierzyć.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS