Na Sport.pl informowaliśmy już, że 13 września mógł być kluczowym dniem, jeśli chodzi o przyszłość praw do ekstraklasy. To wtedy odbyło się zdalne spotkanie rady nadzorczej spółki. Najważniejszy punkt posiedzenia brzmiał: Sprzedaż praw telewizyjnych na lata 2023-27. Jedynym, który złożył ofertę w tym przetargu, był Canal+. Nadal jednak daleko do ogłoszenia, że kodowany nadawca wygrał przetarg.
Choć zaproponował wyższą niż ostatnio kwotę za sezon, to kluby nie były z niej zadowolone. Kręciły też nosem na zwiększenie wydatków na koszty produkcji sygnału. Wtorkowe spotkanie prezesów, zamiast zbliżyć do porozumienia, negocjacje bardziej skomplikowało. Ostateczną decyzję w sprawie podpisania umowy i tak musi podjąć Walne Zgromadzenie Ekstraklasy, które zbierze się dopiero w październiku. Zniesmaczony przeciąganiem liny Canal+ jest dość kategoryczny i sugeruje, że na październik czekać nie będzie. Co zatem może wydarzyć się w najbliższych tygodniach? Sprawa jest o tyle ciekawa, że od następnego sezonu może zmienić też sytuację, jeśli chodzi o mecz Ekstraklasy na otwartej antenie.
Pieniędzy za mało, ale to niemal 20 procent więcej niż ostatnio
Po kolei. Canal+ w ostatni dzień czerwca złożył w siedzibie Ekstraklasy SA ofertę kontraktu na cztery najbliższe sezony. Jak się później okazało, był jedynym nadawcą, który zdecydował się starać o pokazywanie najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce. Zapowiadanej również w mediach licytacji i wojny na pieniądze z Viaplay czy innymi graczami nie było. Była za to lepsza niż ostatnio propozycja finansowa, kiedy kluby otrzymywały od telewizji 240 mln zł za sezon.
Pisaliśmy niedawno, że kwota, jaką zdecydował się teraz wyłożyć Canal+ za pierwszy rok pokazywania ekstraklasy, jest nieco wyższa niż 300 mln złotych, a kontrakt jest progresywny. Te 300 mln złotych to suma zarezerwowana wraz z kosztami produkcji (które wzrosły), więc kluby realnie dostałyby do podziału mniej. Mniej, ale i tak niemal 20 proc. więcej niż ostatnio. Tu pojawiło się pierwsze klubowe rozczarowanie. Przed ogłoszeniem kontraktu szacowano, że prawa uda się sprzedać co najmniej za 300 mln złotych za sezon na rękę. Kluby zaczęły zatem wysyłać sygnały, że czekają na większą kwotę. Rozpoczęło się przeciąganie liny.
– Złożyliśmy dużo wyższą i bardziej konkurencyjną ofertę niż w latach ubiegłych – przekazuje nam rzecznik Canal+ Piotr Kaniowski. – Celowaliśmy z kwotą wysoko, ale jak zawsze podeszliśmy do przetargu po partnersku. Spotykaliśmy się z klubami i władzami Ekstraklasy, rozmawialiśmy, wspólnie szukaliśmy nowych pomysłów na dalsze rozwijanie ligi. Zgodnie z oczekiwaniami klubów i PZPN zaakceptowaliśmy np. wiele zapisów poszerzających ich prawa do korzystania z materiałów meczowych. Rozmawialiśmy też oczywiście o pieniądzach. Wyraziliśmy m.in. zgodę na oczekiwany przez Ekstraklasę wzrost kosztów produkcji – czytamy w odpowiedzi na przesłane przez nas pytania.
Bez meczu w kanale otwartym? “Canal+ może chcieć się jakoś zabezpieczyć”
Ważnym tematem w tegorocznych negocjacjach jest też sprawa sublicencji jednego meczu w kolejce dla ogólnodostępnego nadawcy. Obecny charakter umowy obliguje do tego stację, która nabędzie główny i jedyny pakiet. To, ile ostatecznie Canal+ sam wyda na ligę, może więc zależeć od tego, ile dostanie od otwartej telewizji. Tyle że to rodzi też pewne zagrożenia.
– Nie mamy żadnych gwarancji wpływów z tego tytułu. Równie dobrze żaden otwarty kanał może nie być meczami Ekstraklasy zainteresowany lub złożyć bardzo niską ofertę – wyjaśnia nam Kaniowski, zaznaczając, że stacja wzięła na siebie spore ryzyko.
Canal+ nie będzie raczej skłonny dosypywać klubom gotówki i być przy tym postawiony w niekorzystnej biznesowo sytuacji z obligatoryjnym dzieleniem się prawami za zbyt niską, nierynkową kwotę. Jak usłyszeliśmy “może chcieć się jakoś zabezpieczyć” i starać się wyłączyć z zapisów konieczność sublicencji, tak by wszystkie mecze były u niego. I udzielić jej jedynie wtedy, gdy kwota za nią będzie zadowalająca i zgodna ze stawkami rynkowymi. Przetarg daje bowiem możliwość negocjacji jego wielu warunków. Kluby z drugiej strony liczą, że oferta od Canal+ wzrośnie o pewną część pieniędzy, którą dołoży telewizja otwarta. Sport.pl udało się potwierdzić, że sublicencją na ekstraklasę zainteresowana jest TVP, na obecną chwilę trudno napisać to samo choćby o Polsacie.
Wracając jednak do głównej części przetargu, niezależnie od okoliczności i źródeł przychodów prezesi klubów liczą, że wypłata, która trafi do ich kasy, będzie wyższa niż ta proponowana obecnie. Jak usłyszeliśmy, zamierzają zaproponować Canal+, by wydłużyć termin ważności złożonej przez stację oferty. Do takiej ewentualności nadawca podchodzi jednak ze zdziwieniem.
– Nasza oferta ma termin ważności. Zgodnie z przetargiem jest ważna 90 dni od daty złożenia. Z dzisiejszej perspektywy to termin zdecydowanie bliższy niż dalszy – przypomina rzecznik telewizji, sugerując, że czasu na przemyślenia i negocjacje było sporo.
Opcja atomowa
Kluby chcą wydłużyć czas na przyjęcie lub odrzucenie oferty co najmniej do 3 października, bo wtedy ma się odbyć Walne Zgromadzenie Ekstraklasy, czyli spotkanie prezesów wszystkich klubów. To oni muszą podjąć decyzję w sprawie swej telewizyjnej przyszłości. Co, jeśli Canal+ nie zgodzi się na przedłużenie czasu na odpowiedź?
W teorii rada nadzorcza ekstraklasy może warunkowo podpisać obecną umowy, z zaznaczeniem, że wejdzie ona w życie, jeśli zostanie zaakceptowana na walnym zgromadzeniu. Trudno uznać, czy to zadowoli Canal+. Równie dobrze oferta Canal+ może minąć – i o czym już pisaliśmy jako pierwsi – kluby zdecydują się na powtórne rozpisanie przetargu, licząc, że nagle w grze szczęśliwie pojawi się więcej graczy i będą chcieli oni mocniej sypnąć złotówkami.
Jak skomentował nam tę sytuację jeden z ekspertów, który orientuje się w sprawie, ale prosi o anonimowość, kluby “mogą zaraz poczuć się jak gracz, który wchodzi do kasyna z nadzieją na duże pieniądze i zostaje z niczym”. Jego zdaniem, gdyby doszło do powtórnego rozpisania przetargu, to podrażniony Canal+ złożyłby w nim niższą niż obecnie ofertę i dalej mógłby nie mieć konkurenta. “Rynek telewizji w Polsce wydaje się podzielony, czy nawet dogadany, jeśli chodzi o prawa” – słyszymy.
Te oznaki zniecierpliwienia czy też zdziwienia obecną sytuacją już słychać zresztą w telewizji, która ekstraklasę pokazuje od 27 lat.
“Jesteśmy zaskoczeni przebiegiem procesu przetargowego i znikomą ilością oficjalnych informacji, jakie otrzymujemy. O wielu decyzjach lub planach związanych z tym przetargiem dowiadujemy się nieoficjalnie” – przekazuje nam Kaniowski.
Kluby rozpisanie nowego przetargu same nazywają “opcją atomową”, ale w luźnych rozmowach nie zażegnują się, że nie nacisną atomowego guzika. Z opcją atomową zwykle jest jednak tak, że inaczej się o niej mówi, a inaczej ją realizuje.
Według płynących z dwóch stron informacji w najbliższym czasie ma dojść do specjalnego spotkania przedstawicieli telewizji z radą nadzorczą ekstraklasy.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS