1 września i początek roku szkolnego, uczniowie wracają do klas. Tylko po co? Warto zastanowić się czego i po co się uczymy? Co nam to da w dorosłym już życiu? Ktoś powie, że realizujemy obowiązek wymagany prawem, ale chyba to nie jest najważniejszy cel uczęszczania do szkoły.
Po co istnieje szkoła? Powinna rozbudzić ciekawości młodych ludzi a może nawet pasji, która popchnie ich do poznawania świata, a najbardziej niespokojne duchy podejmą próbę zmieniania go. Nie sposób nie wspomnieć, właśnie teraz, najstarszej polskiej uczelni Uniwersytetu Jagiellońskiego (wcześniej Akademii Krakowskiej). Już wtedy zastanawiano się, po co się uczyć? W akcie założycielskim Studium Generale, wydanym przez króla Kazimierza Wielkiego czytamy m.in.:
Niechże tam będzie nauk przemożnych perła, aby wydała męże dojrzałością rady znakomite, ozdobą cnót świetne i w różnych umiejętnościach wyuczone; niechaj otworzy się orzeźwiające źródło nauk, a z jego pełności niech czerpią wszyscy naukami napoić się pragnący.
No właśnie, już wówczas zwracano uwagę na umiejętności. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że przekładają się one na radzenie sobie w życiu, lepsze poznanie środowiska i praw nim rządzących, znalezienie swojego miejsca w świecie i poznanie go, kontakty z innymi ludźmi, umiejętność współpracy. To nie sprowadza się tylko do dobrze napisanego sprawdzianu, czy kartkówki.
Wiadomo przecież, że wiedza niepotrzebna i nudna jest ulotna. Nasz mózg nie widzi po prostu potrzeby do przechowywania zbędnych rzeczy. Zbyt duża dawka szczegółów nie przełoży się na lepsze zrozumienie zagadnień czy omawianych problemów, wręcz przeciwnie – tak szybko jak wlecą one do uczniowskiego ucha (i nie tylko), tak wylecą.
Ale czy wobec tego nie należy niczego uczyć? Zapytaliby zwolennicy tradycyjnego systemu edukacji. Tradycyjnego, w myśl XIX-wiecznego kanonu szkolnego. Odpowiedź na to pytanie jest oczywista- pewnie, że nie. Są jednak treści ważne, ważniejsze i mniej ważne -z punktu widzenia nastolatka, małego dziecka, czy człowieka w ogóle. I o tym z pewnością wie, znakomita większość nauczycieli. Problemem jest, jak pogodzić dość „przeładowane” wymagania ministerialne z poszczególnych przedmiotów z racjonalnym i nowoczesnym podejściem do edukacji? Jak nie stłamsić wśród młodych ludzi tej naturalnej potrzeby poznania świata, często przejawiającej się poprzez pytanie: „Dlaczego?” Te zdawałoby się banalne, dziecięce pytania wskazują na sens edukacji. Bo to coś całkiem innego, niż kucie pod presją złej oceny, niskiej średniej arytmetycznej ze wszystkich przedmiotów – jakby ona miała być wyznacznikiem głębokiej wiedzy – są też i oczekiwania rodziców, dla których nierzadko milsze jest, gdy dziecko ma 5 a nie 4 lub 4 a nie 3. Jakby możliwe było zamknięcie wiedzy w jednej cyfrze, która ma określić stopień jej poznania, nie z mylić opanowaniem, czy wyuczeniem na pamięć. Jakby dwie albo trzy setne jakiejś liczby miały decydować o sukcesie lub porażce edukacyjnej? Czy człowiek to jakaś maszyna złożona z bezdusznych algorytmów? Równie karkołomne byłoby zadanie pytania: Jakim rodzicem jesteś, na jaką ocenę zasługujesz? W jakim procencie zadowolony jesteś ze swojego życia?
Może jednak rację mają, ci pedagodzy, którzy stawiają bardziej na umiejętności poszukiwania wiedzy przez młodzież w różnych źródłach, szczególnie za pomocą Internetu, ale nie tylko. Czasami warto odpuścić, aby młody człowiek musiał na jednym tchu wymienić wszystkie źródła wiedzy geograficznej, ale za to świetnie potrafił skorzystać z systemu lokalizacji satelitarnej GPS w terenie lub za pomocą programu komputerowego Google Earth, zobaczył trójwymiarowy model kuli ziemskiej, a zdjęcia satelitarne w formacie 3D pozwolą mu niemalże na wyciągnięcie ręki mieć wszystkie ciekawe zakątki naszego globu. Może właśnie to pobudzi jego ciekawość, a nie kucie na pamięć regułek, które tak naprawdę niewielu mu dają.
Często mówi się, że głównym sensem szkoły są, czy powinny być, przede wszystkim pomyślnie zdane egzaminy. Jednak czy oto tak naprawdę chodzi? Czy poznanie świata, bo tego w gruncie rzeczy uczymy się w dzieciństwie i wczesnej młodości, może dokonywać się poprzez sztuczny podział na przedmioty szkolne? Bo gdzie jest ta granica pomiędzy fizyką a geografią lub biologią i chemią? Albo czy myślenie matematyczne to na pewno tylko algebra?
Może warto zastanowić się, dlaczego człowiek, w tym wypadku uczeń, traci na przestrzeni lat szkolnych chęć poznawania rzeczywistości w różnych jej aspektach? Czy są to przeładowane programy nauczania, czasami nudne wykłady nauczycieli, sposób organizacji nauki – siedzenie w ławkach nieraz i po 9 czy 10 godzin, co raczej nie jest zbyt wygodne, a nawet i zdrowe, zbyt liczne klasy szkolne? Taki czy inny minister, od którego miałby zależeć przebieg lekcji?
No właśnie, gdzie tkwi przyczyna tego zniechęcenia do odkrywania? Bo przecież niemalże od pierwszych dni życia poznajemy otaczający nas świat, mamy to w genach i nikt nas do tego zmuszać nie musi, ani nam nawet nie nakazuje. Ocen na zachętę też nie dostajemy. A o istnieniu tak zwanego czerwonego paska jeszcze nic nie wiemy, że już nie wspomnę o czymś tak efemerycznym, jak średnia ze wszystkich przedmiotów.
Szkoła, która właśnie się zaczęła, powinna składać się z wielu okazji do poznania świata i praw nim rządzących. Pobudzać do pytań, czasami sprzeciwu czy nawet buntu w stosunku do tego, co nas otacza. Posłuszeństwo w myśleniu nie jest dobrym kierunkiem. Świadectwa, oceny, pieczątki, procedury – może i są konieczne – dla mnie był to zawsze tylko wymagany prawem dodatek. Zresztą dość nudny i niewiele wnoszący do samej edukacji.
Katarzyna Barczyńska-Łukasik
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS