A A+ A++

Drzwi tramwaju linii 71 zamykają się, wydając charakterystyczny syk. Przez wszechobecne remonty dłużej było mi dane na niego czekać, niż nim jechać. Ale nic to. Wreszcie jestem prawie na miejscu. Na polu – w końcu to Kraków – żar leje się z nieba. Choć wielu tubylców nie powiedziałoby, że miejsce, po którym się poruszam, to jeszcze ich Kraków. I vice versa, bo lokalsi również rzadko kiedy utożsamiają się z miastem królów. Wszak to Nowa Huta, a ja zmierzam na Suche Stawy. Do hali, która od tego roku będzie domem klubu Barkom Każany Lwów. Podobnie jak sam Kraków (oraz Nowa Huta) od marca stał się miejscem zamieszkania tysięcy ukraińskich uchodźców, uciekających przed mrokiem wojny.

ZWYKŁE DRUŻYNY W NIEZWYKŁYCH OKOLICZNOŚCIACH

Halo, halo, a pan dokąd?zatrzymuje mnie głos portiera, siedzącego w budce przy wejściu do hali.

Obejrzeć trening Barkomu Każanów.

Kogo?

Ukraińskich siatkarzy.

Aaa, naszych Ukraińców. Proszę bardzo, tam są drzwi otwarte.

Naszych Ukraińców”. Siatkarze lwowskiego klubu szybko przekonali do siebie osoby pracujące na obiektach Hutnika. Przecież odwiedzam ich pod koniec sierpnia, a oni zaczęli trenować w Nowej Hucie dopiero na początku miesiąca.

Kraków i Lwów są do siebie bardzo podobne. Po przyjeździe śmialiśmy się, że czujemy się tak, jakbyśmy nie wyjeżdżali ze Lwowa. Jest tutaj dużo Ukraińców, Polacy są bardzo pomocni i życzliwitwierdzi Oleksij Holowen, 24-letni kapitan zespołu występujący na pozycji rozgrywającego.

Co zaskakujące, pierwszym głosem, który słyszę po wejściu do głównego pomieszczenia jest… polski. A przecież w składzie Nietoperzy – bo tak w naszym języku brzmi nazwa zespołu – nie występuje żaden z rodaków.

Tajemnica Polaka w ukraińskim zespole szybko się wyjaśnia. To Stanisław Pieczonka, były siatkarz między innymi Czarnych Radom, Resovii czy Delecty Bydgoszcz, który jako trener miał okazję prowadzić żeński zespół KS DevelopRes Rzeszów. Z drużyną ze Lwowa pracuje kilka tygodni, w ramach zastępstwa za głównego szkoleniowca – Uģisa Krastiņša. Łotysz równocześnie jest selekcjonerem reprezentacji Ukrainy. Dlatego wtedy, tak jak połowa składu, wyjechał na mistrzostwa świata.

Orlen baner

Ale to nie znaczy, że pozostali gracze w tym czasie mają się obijać. Wszyscy ostro zasuwają, a spore pomieszczenie wypełnia charakterystyczny zapach potu. Atmosfera jest jednak bardzo swobodna. Po dobrych zagraniach zawodnikom z drugiej strony siatki zdarza się bić brawo przeciwnikowi. Innym razem jeden z graczy z powodu kałuży potu na parkiecie traci przyczepność, gdy stara się przyjąć piłkę. Kiedy pokracznie rozjeżdżają mu się nogi i zostaje przez chwilę w tej dziwacznej pozie, reszta ekipy nie może pozbierać się ze śmiechu.

Pieczonka, choć pełni tu wyłącznie funkcję zastępczą, nie ma problemów z pracą z tą skromną grupą. Jeszcze raz okazuje się, że sport przełamuje bariery. Jest najbardziej uniwersalnym językiem na świecie.

Porozumiewamy się w trzech różnych językach i dajemy radę. Niektórzy więcej rozumieją po angielsku, więc mówię do nich po angielsku. Z innymi lepiej dogadać się po polskumówi były siatkarz Resovii, po czym dodaje: – To bardzo fajne chłopaki, ale na tym etapie przygotowań trudno mi powiedzieć, czy któryś będzie się wyróżniał. Na pewno bardzo dobrze wyglądają fizycznie, są mocni, wyskakani. Myślę, że będą pozytywnym elementem w naszej lidze.

W ubiegłym roku zespół Barkom-Każanów zaprezentował się podczas XII Memoriału Józefa Gajewskiego w Suwałkach. Fot. Newspix

***

22 sierpnia, Marki. Miejscowość położona po prawej stronie Wisły, wzdłuż której przebiega trasa S8. W ostatnich latach stała się interesującą opcją zamieszkania dla zmęczonych zgiełkiem stolicy warszawiaków. W Markach panuje spokój i błoga cisza. Jednocześnie połączenie z metropolią jest na tyle dobre, że nie ma problemu z dojazdem do pracy czy szkoły. No, może poza warszawskimi korkami, które jednak dotykają wszystkich uczestników ruchu drogowego stolicy, niezależnie od ich pochodzenia.

W dodatku miasto posiada niezłą infrastrukturę sportową. Marcovia, lokalny klub sportowy, współpracuje z warszawską Legią. Dzieciaki do dyspozycji mają dwa pełnowymiarowe boiska, stadion lekkoatletyczny, sale fitness i kompleks „Orlik”. Na terenie tego ostatniego zimą powstaje lodowisko.

Ja jednak zmierzam kawałek dalej, do głównego budynku Mareckiego Centrum Edukacyjno-Rekreacyjnego, w którym mieszczą się pływalnia i hala sportowa. Obiekt skromny pod względem pojemności trybun, jednak nie oszukujmy się – piłka ręczna kobiet w Polsce nie przyciąga tłumów. Ważniejsze jest to, że hala w Markach ma na tyle dobre zaplecze, że reprezentacja naszych piłkarek ręcznych grała tu nawet mecz barażowy o awans do ubiegłorocznych mistrzostw świata, a od najbliższego sezonu PGNiG Superligi Kobiet Marki będą miejscem domowych spotkań Galiczanki Lwów – prawdziwych dominatorek ukraińskiego szczypiorniaka.

Podczas treningu na trybunach zasiadło kilkadziesiąt osób, w tym kilku przedstawicieli mediów. Dziewczyny wykonują kolejne ćwiczenia pod czujnym okiem Witalija Andronowa. Najbardziej uwijają się bramkarki, za które odpowiada Oksana Ploszynska. Zaraz po rozgrzewce każda z golkiperek otrzymuje serię kilkudziesięciu szybkich rzutów w okno bramki – naprzemiennie: lewe, prawe, lewe, prawe. Następnie koncepcja pozostaje ta sama, lecz zmienia się kierunek. Tym razem zawodniczki z pola rzucają po dolnych rogach bramki. A później po skosach – lewa góra, prawy dół. Kto jak kto, ale bramkarki ręczne nie mają łatwego życia. Zapewne jednak żadna nie będzie narzeka na swój trening, jeżeli dzięki temu rzadziej będzie wyjmować piłkę z bramki podczas meczów ligowych.

Potem odbywa się krótka gierka wewnętrzna, a następnie integracja z publicznością. Skoro na trybunach z ciekawości pojawiło się kilka dziewczynek, to Galiczanki wzięły je na parkiet, pokazały, jak rzucać karne, a po wszystkim rozdawały opakowania z cukierkami. Ukrainki chcą nawiązać kontakt z kibicami. Zależy im na lokalnej społeczności – w tym oczywiście tej ukraińskiej.

Fot. Materiały prasowe PGNiG Sperligi/Julia Parchomenko

Fot. Materiały prasowe PGNiG Sperligi/Julia Parchomenko

Chcielibyśmy podziękować Polsce oraz Superlidze za to, że możemy być częścią tych rozgrywek. Polska liga to zupełnie inny poziom i dla nas spore wyzwanie. Ale każda z nas chce się rozwijać pod względem sportowym, więc to szansa, by podnieść poziom swojej gry powiedziała Mariana Markiewicz, rozgrywająca lwowskiej drużyny.

JAK ONI TU BĘDĄ FUNKCJONOWAĆ?

Tym sposobem lwowskie kluby dołączą do dwóch dużych polskich rozgrywek.

Wojna się nie skończyła, agresja rosyjska na Ukrainę cały czas trwa, a my dzisiaj w Polsce pokazujemy, że drogą do rozwoju i lepszej przyszłości jest dialog i integracja. Jestem przekonany, że w tych wymagających czasach, duch fair play oraz tradycyjna polska gościnność sprawią, że będziemy świadkami wielkich sportowych emocji, ale też pięknych gestów międzyludzkich – mówił minister sportu i turystyki Kamil Bortniczuk na konferencji poświęconej przyłączeniu Galiczanki do Superligi. W podobnym tonie wypowiadał się tydzień wcześniej, kiedy w hali na Suchych Stawach uczestniczył w oficjalnym przedstawieniu Barkomu Każanów Lwów jako zespołu siatkarskiej PlusLigi.

Chociaż obie drużyny pochodzą z tego samego miasta i dołączają do polskich rozgrywek właściwie w tym samym momencie, to przeszły zupełnie inną drogę, by w nich rywalizować. Musicie bowiem wiedzieć, że proces wcielenia Barkomu Każanów w polskie struktury ligowe trwał od kilku lat. Wojna tylko go przyspieszyła. I, niestety, nieco zmodyfikowała.

Nie ukrywam, że to szczególne wydarzenie. Ale nie ukrywam też, że pierwotnie miało ono mieć miejsce we Lwowie. Nikt z nas nie zawinił, że spotykamy się tutaj. Ale z drugiej strony cieszymy się z tego, że Kraków będzie miał PlusLigę. Oleg, będziesz musiał zgłosić się do władz miasta o lepsze traktowanie z tego powodu powiedział podczas konferencji prasowej prezes PZPS Sebastian Świderski.

Kiedy rozmawiałem z Olegiem Baranem, pełniącym funkcję prezesa klubu, tak opisywał cały proces: Pierwsze spotkanie z zarządem Polskiej Ligi Siatkówki odbyliśmy już cztery–pięć lat temu. Wtedy zaczęliśmy prowadzić rozmowy na temat powstania podobnego projektu. Następnie otrzymaliśmy zielone światło od rady nadzorczej, kluby PlusLigi również poparły tę inicjatywę. W ostatnich dwóch latach prace nad przyłączeniem były już bardzo zaawansowane. W końcu zrealizowaliśmy nasz cel, choć z powodu wojny nie wystąpimy we Lwowie. Zwróciliśmy się z prośbą o pomoc do Krakowa, który chętnie przystał na naszą propozycję.

Konferencja prasowa dotycząca udziału Barkom-Każanów Lwów w PlusLidze. Od lewej: Minister Sportu Kamil Bortniczuk, Prezes Barkom-Każanów Lwów Oleg Baran, Konsul Generalny Ukrainy w Krakowie Wiaczesław Wojnarowski. Fot. Newspix

Andrzej Kulig, wiceprezydent Krakowa: Nasze miasto gości ponad 120 tys. Ukraińców, w tym dzieci i młodzież. To do nich skierowana jest ta oferta.

Ukraiński klub już na starcie dysponuje ogromnym potencjałem kibicowskim. Ten składa się nie tylko z dużej liczby uchodźców zza naszej wschodniej granicy. W stolicy Małopolski nie brakuje fanów siatkówki, co widać chociażby na Memoriale Huberta Wagnera. Turnieju towarzyskim, na którym kibice rok w rok zapełniają trybuny Tauron Areny – hali mogącej pomieścić 15 tys. kibiców.

Stanisław Pieczonka: – Nie wiem, czy hala Hutnika nie będzie za mała. Może się okazać, że będzie potrzebny bardziej pojemny obiekt. Zainteresowanie może być bardzo duże nie tylko ze strony ukraińskich fanów. Jeżeli do Krakowa przyjedzie ZAKSA, Bełchatów czy Resovia, to każdy fan siatkówki będzie chciał zobaczyć taki zespół.

Gra na obiektach Hutnika Kraków to ciekawe zrządzenie losu. W końcu to ostatni siatkarski mistrz Polski z Krakowa (dwukrotnie, w latach 1988 i 1989), choć nazywał się wówczas – jakżeby inaczej – Hutnik Nowa Huta. Wkrótce potem, w 1992 roku, zespół spadł z ligi. Po 30 latach ligowe granie na najwyższym poziomie powraca do miasta królów. Do hali, która pomieścić może raptem 1000 osób. Choć dodajmy, że prowadzone są rozmowy, by na hitowe spotkania wynajmować wspomnianą Tauron Arenę.

Co ciekawe, Barkom Każany nie przewiduje sprzedaży karnetów na obecny sezon. Wszyscy w klubie mają nadzieję, że koszmar wojny niedługo się skończy i drużyna będzie mogła wrócić do siebie – do Lwowa. Ale to nie znaczy, że obecność Nietoperzy ograniczy się tylko do gry i treningów w Krakowie. Zespół jest częścią większego projektu „Siatkówka łączy narody”. Zaangażowane w niego są kluby siatkarskie z Krakowa i okolic, które będą organizowały treningi siatkarskie dla dzieci i młodzieży z Polski i Ukrainy.

Oleg Baran: – Wiele dzieci z Ukrainy niezbyt dobrze zna język polski. Dlatego nasi zawodnicy i trenerzy będą zaangażowani w te zajęcia, by uczyć dzieci siatkówki. Dotyczy to również naszego pierwszego trenera, który zamierza stworzyć grupy dla najlepszych dzieciaków. Chcemy zarażać młodzież miłością do siatkówki.

Ugis Krasins. Fot. Newspix

Przyznacie, że możliwość trenowania siatkówki pod okiem człowieka, który prowadzi reprezentację występującą na mistrzostwach świata, czy też gra z profesjonalistami, będzie robiła wrażenie na wielu dzieciakach. Ale to nie wszystko. Ma powstać też fanklub zespołu Barkom Każany, którego kibice jeździliby na mecze wyjazdowe drużyny. Ministerstwo Sportu przeznaczyło na cały projekt 1,3 mln złotych. To duża rzecz. Zaznaczmy, że klub ze Lwowa bezpośrednio nie będzie korzystał z tej kwoty. Barkom Każany ma swój budżet, stworzony dzięki wsparciu ukraińskich spółek.

Proces wcielenia Galiczanki Lwów oraz samo funkcjonowanie ukraińskich szczypiornistek w Superlidze, wyglądał zupełnie inaczej. Ten ruch został podyktowany wojną, która toczy się na Ukrainie. Na temat kulis wcielenia Galiczanki do polskiej struktury ligowej porozmawiałem z prezesem klubu Romanem Fedyszynem.

Klub ze Lwowa, chcąc utrzymać drużynę i zachować ciągłość w grze, zwrócił się do polskich instytucji z prośbą o akces do gry w PGNiG Superlidze Kobiet. W całość procesu zaangażowało się Ministerstwo Sportu i Turystyki – mówi Fedyszyn. Gdy pytam o finansowanie, prezes odpowiada: – Budżet klubu w ubiegłym sezonie wyniósł 1,2 mln złotych wraz z udziałem w EuroCup. Na ten rok planujemy około 1,5 mln zł. Naszym głównym sponsorem jest firma Shuvar. Prowadzimy też negocjacje z kilkoma polskimi firmami, które robią interesy z Ukrainą.

Największym kłopotem Galiczanki będzie jednak logistyka. Zespół zdecydował się pozostać we Lwowie. To tam dziewczyny będą mieszkać i trenować. Trasa do Marek liczy 400 kilometrów. To kilka godzin jazdy… w teorii, bo za każdym razem trzeba przekroczyć obleganą granicę. W ten sposób podróż przeciąga się z kliku do kilkunastu godzin. A przecież mówimy o meczach domowych.

Kiedy na przełomie lipca i sierpnia przyjechałyśmy na turniej do Łodzi, przekonałyśmy się, jak trudne zadanie nas czeka pod względem logistycznym. Przejazd przez granicę trwa naprawdę długo, to trudne dla nas jako zawodniczek. Można powiedzieć, że mieszkamy w autobusie.

Prezes Fedyszyn uspokaja: Będziemy mieć siedzibę we Lwowie, ale będziemy mieli okresy dłuższego pobytu w Polsce, zgodnie z harmonogramem zawodów. W Markach mamy świetną halę do trenowania i rozgrywania meczów.

Trener Galiczanki Witalij Andronow powiedział: To będzie bardzo trudne. Dalekie i długie podróże autobusem nie należą do przyjemnych. Niestety, po części będziemy mieszkać w autobusie. Jednak nie mamy zamiaru narzekać na swój los. To nic w porównaniu z tym, co obecnie przeżywa ukraiński naród. Cieszymy się, że w ogóle mamy możliwość gry w piłkę ręczną.

CO ZNACZY DOMINACJA?

Do siatkarskiej PlusLigi oraz Superligi Kobiet w piłce ręcznej trafiają najmocniejsze ukraińskie ekipy. W ciągu ostatnich pięciu sezonów Barkom Każany Lwów trzykrotnie został mistrzem Ukrainy. Dwa lata temu ta sztuka mu się nie udała, gdyż rozgrywki przerwała pandemia koronawirusa. Z kolei zeszły sezon nie został dokończony, bo wybuchła wojna. Ukraińska federacja oficjalnie zdecydowała się zakończyć sezon, uznając wyniki z fazy zasadniczej. Tym sposobem tytuł zdobył Epicentr-Podolany Horodok, a Nietoperze uplasowały się na drugim miejscu. Siatkarze z Lwowa zdominowali też rozgrywki o Puchar Ukrainy, wygrywając ostatnie cztery z pięciu edycji.

Zespół Galiczanki Lwów na krajowym podwórku może poszczycić się jeszcze dłuższym panowaniem. Szczypiornistki z dawnej Galicji przez osiem ostatnich lat były najlepszą drużyną ukraińskiej Superligi.

Tylko co to tak naprawdę oznacza? Czy na podstawie sukcesów lwowskich klubów na krajowym podwórku możemy ustalić to, jak silne ekipy dołączają do polskich rozgrywek? Wiemy tylko tyle, że ukraińskie ligi w siatkówce oraz piłce ręcznej stoją na niższym poziomie od swoich polskich odpowiedników. Jak wielki będzie to przeskok?

PlusLiga i ukraińska Superliga [zarówno w siatkówce, jak i piłce ręcznej najwyższa liga na Ukrainie nazywa się Superligą – dop. red.] nie powinny być porównywane. W Polsce siatkówka to sport numer jeden. Zacznijmy od tego, że w PlusLidze jest szesnaście drużyn, nie osiem, jak to było w tamtym sezonie ukraińskiej Superligi. Macie szesnaście klubów, a liga jest bardzo wyrównana. Oczywiście, są zespoły, które dominują w rozgrywkach, ale reszta od siebie nie odstaje. Dodatkowo każdy mecz polskiej ligi gromadzi pełne hale widzów! A obiekty tutaj nie są małe twierdzi Ilja Dowhyj, środkowy drużyny Barkom Każany.

PlusLiga to jedne z najmocniejszych rozgrywek siatkarskich na świecie. W powszechnej opinii ustępuje tylko włoskiej Serie A oraz rosyjskiej Superlidze. Choć wraz z przedłużającymi się sankcjami oraz izolacją od gry w Europie siła tej drugiej z roku na rok może słabnąć. Polskie kluby praktycznie co rok dochodzą do fazy pucharowej Ligi Mistrzów, a Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle w ostatnich dwóch sezonach wygrała te rozgrywki.

Na Ukrainie mieliśmy słabą konkurencję, co powodowało, że trudno było przekonać do gry dobrych zawodników. Nie chodziło o pieniądze, ale o sam poziom. Jeżeli mam porównać poziom klubów ukraińskich, to jest on zbliżony do drużyn z Czech – mówi prezes Baran.

W zespole ze Lwowa zdają sobie sprawę z wyzwania, jakie ich czeka. Klub poczynił wzmocnienia – na pozycję rozgrywającego przyszedł Murat Yenipazar z Turcji. Przyjęcie wzmocnił Jonas Kvalen z Norwegii, zaś pozycję atakującego Wasyl Tupczyj – Ukrainiec, który od 2018 roku grał w lidze francuskiej.

Siatkówka to sport drużynowy, potrzeba do niej odpowiedniej mentalności. Mam nadzieję, że nasz sztab szkoleniowy zadba o to, by zawodnicy chcieli się pokazać, udowodnić, że ich niedocenianie było błędem. Ale z drugiej strony polskie kluby też będą chciały nam pokazać, żebyśmy nie skakali na waszym podwórkuśmieje się Oleg Baran.

Dodajmy, że zgodnie z pierwotnym planem Barkom Każany Lwów miał grać w dwóch ligach jednocześnie – polskiej i ukraińskiej. W rodzimych rozgrywkach siatkarze ze Lwowa rozpoczynaliby od fazy pucharowej. Jeżeli pozostałe kluby nie zgodziłyby się na taki przywilej Nietoperzy, zamierzano stworzyć zespół rezerw, który rozgrywałby mecze w sezonie zasadniczym. Siatkarze pierwszego składu występowaliby tylko w najważniejszych spotkaniach. Jeżeli rozgrywki siatkówki na Ukrainie zostaną wznowione, zespół Barkom Każany będzie grał w obu ligach.

W przypadku piłki ręcznej kobiet poziom drużyn polskich i ukraińskich jest nieco bardziej zbliżony, ale i tak występuje różnica na korzyść polskiej Superligi.

Żaden z ośmiu tytułów mistrzowskich nie przyszedł nam łatwo. Ukraińska Superliga liczyła sześć drużyn, z których cztery były na dość wysokim poziomie. Nie chcemy się porównywać do waszych klubów, boisko i gra pokazują wszystko. Wiele zawodniczek tych klubów grało już w Europie i Polsce – twierdzi Roman Fedyszyn.

Kiedy pytam trenera Andronowa o największe atuty Galiczanki w tym sezonie, szkoleniowiec odpowiada: Naszą silną stroną jest gra zespołowa. Jesteśmy młodą drużyną, nie mamy doświadczonych zawodniczek. Wszyscy jesteśmy równi. Czasem ktoś może grać lepiej, czasem gorzej, ale po to jest drużyna, żeby się wzajemnie wspierać. W końcu w piłkę ręczną możesz wygrać tylko dzięki dobrej współpracy. Dla nas ta liga jest nieznana. Nie widzieliśmy drużyn, zagramy z czystym kontem. Dopiero w trakcie mistrzostw zobaczymy, które polskie drużyny są mocne, a których nie należy się obawiać.

Tatjana Poljak, kapitan Galiczanki, odpowiada pewna siebie: Zawsze gramy o najwyższe cele. Skoro gra toczy się o mistrzostwo, to będziemy o nie walczyć. Chcemy wygrać w każdym meczu. Oczywiście nie będzie to łatwe, bo w polskiej Superlidze są mocne drużyny. Ale z każdą następną grą będziemy się rozwijać i zdobywać doświadczenie.

Galiczanka Lwów. Fot. Materiały prasowe PGNiG Sperligi/Julia Parchomenko

Mariana Markiewicz: – Poziom ligi ukraińskiej jest niższy. Zespoły grają praktycznie wyłącznie zawodniczkami z kraju, nie mamy możliwości sprowadzenia utalentowanych dziewczyn z zagranicy. Grając w Polsce, mamy szansę na rozwój. W Ukrainie osiągnęłyśmy już wszystko i jedyną możliwością doskonalenia naszych umiejętności była gra w European Cup.

Co warto podkreślić, oba ukraińskie zespoły nie będą mogły wywalczyć tytułu mistrza Polski. To wciąż nie są drużyny z naszego kraju. I nigdy nie miały zamiaru takimi się stać. Z tego względu, jeżeli zwyciężą w PlusLidze lub Superlidze Kobiet, otrzymają tytuł mistrzów ligi. Ale nie mistrzów Polski. Ukraińskie kluby nie zabiorą też Polakom miejsca gwarantującego grę w europejskich pucharach. Obie drużyny grają w Europie na bazie ukraińskiego rankingu, reprezentując barwy tego kraju.

MROK WOJNY

Obserwując obie grupy sportowców, widziałem młodych, energicznych ludzi, chcących uprawiać swoją ukochaną dyscyplinę. Zdolnych poświęcić się pasji, która w pewnym momencie życia stała się pracą. Ta pozytywna energia biła z nich tak mocno, że można było na chwilę zapomnieć, z jakiego powodu dane mi jest oglądać te drużyny na polskiej ziemi.

W obliczu agresji Rosji, która codziennie zostaje okupiona ukraińską krwią niewinnych ofiar, ci ludzie również uciekli od mroku wojny. Przemieszczali się wewnątrz kraju lub poza jego granicami, by zapewnić schronienie sobie i swoim bliskim. Niektórzy przenieśli się wraz z rodzinami do Polski. Inni zdecydowali się pozostać w kraju, w rejonach, gdzie jest względnie bezpiecznie. Takich jak Lwów. Bo chociaż siatkarze oraz piłkarki ręczne reprezentują kluby z miasta położonego blisko polskiej granicy, to pochodzą z różnych zakątków Ukrainy. Także ze wschodu kraju, gdzie wojna wciąż zbiera okrutne żniwo.

Charków to moje rodzinne miasto. Tam się urodziłem, wychowałem i stawiałem pierwsze kroki w siatkówce. Tam też mieszkała moja rodzina. Ale moi rodzice zostali zmuszeni do opuszczenia Charkowa. W czasie jednego z bombardowań w ich dom trafił pocisk, przez który wybuchł pożar. W jednej chwili rodzice stracili wszystko, cały dobytek życia. Teraz są w rejonie Połtawy, tam jest spokojniej powiedział Oleg Szewczenko, środkowy Nietoperzy. – Charków jest codziennie bombardowany rakietami. Rosjanie niszczą domy i infrastrukturę. To nie są przecież żadne obiekty wojskowe, tam żyją i umierają cywile. Moja dzielnica, Sałtiwka, znajduje się na północnym wschodzie miasta. Jest najbliżej granicy z Rosją, przez co ucierpiała najbardziej. Moja żona i dziecko są teraz bezpieczni we Lwowie, przyjadą do mnie zaraz po mistrzostwach świata w Krakowie – kontynuował Oleg, z którym rozmawialiśmy jeszcze przed tym turniejem.

Sałatiwka, dzielnica Charkowa z której pochodzi Oleg Szewczenko. W dzielnicy znajdują się dziesiątki budynków, które już nie nadają się do zamieszkania. Fot. Newspix

Każdy z nas ma swoją historięzaczyna Oleksij Holowen: Moja mama, tata i brat pozostali w Berdiańsku, który jest okupowany przez Rosjan. Do Polski przyjechałem z dziewczyną, która w ubiegłym roku grała w siatkówkę na Litwie. Teraz zagra w klubie z Wieliczki [Olga Wlasowa – dop. red.].

Oleksij to chłopak pełen życia. Jest wobec mnie bardzo serdeczny, a z jego twarzy podczas rozmowy nie schodzi uśmiech. Jeżeli nie możemy się porozumieć, wtedy z pomocą przychodzi Irina, której rola w klubie stanowi połączenie obowiązków rzeczniczki i kierownika drużyny.

Masz kontakt z bliskimi w Berdiańsku? Wiesz, czy są tam bezpieczni?zadaję z pozoru zwykłe pytanie.

No tak… różnie…odpowiada Oleksij. – Nie mogą wyjechać z miasta. Nie mają żadnych środków do życia. Brat musi pójść do rosyjskiej szkoły. Jeżeli nie pójdzie, to rodzice będą mieli problemy w pracy albo…

Nie chcę, żeby kończył to zdanie. Skromny uśmiech wciąż gości na jego ustach, ale oczy zdradzają myśli. Przeszklonym, pustym wzrokiem wpatruje się w podłogę tak, jakby chciał gołymi rękami wykopać w niej podziemny tunel do samego Berdiańska, by móc wydostać przez niego rodziców i młodszego brata.

Przed spotkaniem z zawodnikami Nietoperzy chciałem zadać im pytanie, które zapewne zadaje sobie ten nieliczny procent Polaków niepopierających akcji pomocy Ukrainie. Dlaczego nie pójdą walczyć? W końcu mowa o zdrowych, młodych mężczyznach. Powstrzymuję się. Reakcja Holowena pokazuje mi, że jeżeli tylko zajdzie taka potrzeba, nie zawaha się chwycić za broń.

Musicie wiedzieć, że ukraińscy sportowcy pod względem powołań są traktowani trochę inaczej niż reszta obywateli. Państwo pozwala im wyjeżdżać, by reprezentowali Ukrainę. W końcu ich sukcesy to też element walki z najeźdźcą. Najlepszym tego przykładem jest pięściarz Ołeksandr Usyk, którego obronę mistrzowskich pasów wagi ciężkiej w walce z Anthonym Joshuą widział cały świat. I cały świat usłyszał przekaz, że Ukraina walczy – dokładnie jak jej zawodnik.

Oczywiście siatkarze lwowskiej drużyny nie mają nawet ułamka rozpoznawalności Usyka. Ale oni również walczą, podnoszą morale zwykłych ludzi. I w żadnym wypadku nie migają się od służby.

Na razie otrzymaliśmy pozwolenie na opuszczenie Ukrainy na miesiąc. Później musimy wrócić. Ale kiedy któryś z nich otrzyma powołanie do wojska, to pójdzie mówi mi Irina.

Dziękuję armii ukraińskiej za ochronę naszego kraju przed agresorem, możemy teraz grać w Europie! dopowiada Ilja Dowhyj.

Piłkarek ręcznych powołania nie dosięgną – w końcu mowa o kobietach, ich obowiązek wojskowy nie dotyczy w takim stopniu jak mężczyzn. Jednak wojna dotyka każdego obywatela Ukrainy. Bez względu na jego wiek, płeć czy status społeczny.

Kiedy wybuchła wojna, byłyśmy we Lwowie całą drużyną. Właśnie szykowałyśmy się do wylotu na Wyspy Owcze, na mecz EuroCup. Praktycznie wszystkie mieszkamy razem. Rano obudziłam wszystkich i powiedziałam, że rozpoczęła się rosyjska inwazja na dużą skalę. Dalej dziewczyny i trenerzy już decydowali, jak chcą się zachować. Niektórzy wyjechali do rodziców w innych miastach, inni zostali we Lwowie, bo zarząd klubu rozpoczął już negocjacje w sprawie naszego tymczasowego pobytu za granicą. 26 lutego zespół wyjechał do Czechwspomina Tatjana Poljak.

Trener Andronow dodaje: – Wojna dotknęła wszystkich, zarówno bezpośrednio, jak i pośrednio. Połowa naszej drużyny musiała opuścić swoje miejsce zamieszkania i uciekać – czy to wewnątrz kraju, czy za granicę. Dwie nasze zawodniczki pochodzą z Chersonia, miasta, które w tym momencie [rozmawialiśmy 25 sierpnia – dop. red.] jest zajęte przez wojska rosyjskie.

NIEŚĆ NADZIEJĘ

Siatkarze Barkomu Każanów i szczypiornistki Galiczanki nie chwytają za broń w dosłownym sensie. Jeżeli rzucają, to piłką do siatki. Jak bombardują, to zagrywką albo mocną ścinką piłki w boisko rywala. Jednak oni też toczą swoją bitwę. To nie mniej istotna walka od tej, która toczy się na pierwszej linii frontu. To codzienne starcia o morale tysięcy Ukraińców, przebywających zarówno w Polsce, jak i na zachodzie kraju, w jego bezpieczniejszych rejonach. Z każdym wygranym meczem, ba – każdym zdobytym punktem czy bramką – niosą swoim rodakom przesłanie, że pomimo wojny można choć przez chwilę poczuć namiastkę normalnego życia. I że ta normalność powróci kiedyś do ich kraju.

Chciałbym, żeby Ukraińcy z okolicy przychodzili na nasze mecze. By odpoczęli od ciągłych informacji o wojnie. Marzę o tym, żeby nasze mecze były dla nich małym świętem – powiedział Oleksij Holowen na zakończenie rozmowy.

Taki sam przekaz płynął z hali w podwarszawskich Markach.

Każdy ma swój sposób, żeby pomagać. My też chcemy przynosić pożytek dla swojego kraju. To żeńska drużyna, a kobiety bezpośrednio nie biorą udziału w wojnie. Ale ja jestem zobowiązany wobec wojska i jeżeli tylko otrzymam powołanie, to pójdę bez wahania. Uważamy, że nasza rola jest równie ważna. Ludzie pragną zobaczyć coś pięknego. Coś oprócz wojny, strzelania i wszechobecnej śmierci – mówi mi Andronow. Pięćdziesięcioletni szkoleniowiec Galiczanki to bardzo serdeczny człowiek, ale jego krępa budowa ciała i perfekcyjnie wygolona głowa sugerują, że jeżeli zajdzie potrzeba, Andronow w mig zamieni się w przykładnego żołnierza.

Po prawej trener Galiczanki Lwów Witalij Andronow. Fot. Materiały prasowe PGNiG Sperligi/pr. koszalin

Nasza gra ma nieść przesłanie. Przypomnieć wszystkim Ukraińcom, że nie są sami w tej wojnie, a Polska kolejny raz nam pomaga. To wspaniały gest ze strony naszych zachodnich sąsiadów, by przyjąć ukraiński klub do swoich rozgrywek. Chcemy również pokazać naszym rodakom, że życie toczy się dalej i nie kończy tylko na wojnie. Ukraińcy, którzy teraz przeżywają ciężki czas i są tutaj, daleko od domu, będą mogli przyjść na nasze mecze kończy Andronow.

Mariana Markiewicz dodaje: – Grając w Polsce, reprezentujemy Ukrainę. Nie zapominamy o rodakach, także tych w Markach czy Warszawie. Liczymy na to, że będą się cieszyć naszymi meczami, bo chcielibyśmy mieć z nimi kontakt. Mamy nadzieję, że nasza obecność uświadomi im, że nie są tutaj sami. Że nasz kraj, chociaż dalej jest w stanie wojny, pozostaje niezłomny.

Sezon 2022/2023 siatkarskiej PlusLigi rozpocznie się 1 października. W ramach inauguracji drużyna Barkom Każanów Lwów pojedzie do Gdańska na mecz z tamtejszym Treflem. PGNiG Superliga Kobiet w piłce ręcznej rozpoczęła granie w miniony weekend. Szczypiornistki Galiczanki Lwów w pierwszym meczu pokonały na wyjeździe drużynę Młynów Stoisław Koszalin 32:29.

SZYMON SZCZEPANIK

CZYTAJ WIĘCEJ O WOJNIE W UKRAINIE:

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułProducent sera popełnił olbrzymi błąd. GIS ostrzega i wycofuje produkt z rynku
Następny artykułLasek: nie pierwszy raz Antoni Macierewicz dość swobodnie odnosi się do rzeczywistości