A A+ A++

Widzew od początku skazywany był na pożarcie. Po pierwsze, podejmował Cracovię bez dwóch niezwykle ważnych piłkarzy – Bartłomieja Pawłowskiego i Mateusza Żyro. Ten pierwszy z czterema golami jest zdecydowanie najlepszym strzelcem zespołu, ten drugi zaś – dość nieoczekiwanie – stał się niemalże kluczową postacią dla defensywy ekipy Janusza Niedźwiedzia. Drugą sprawą jest forma z ostatniej kolejki, z którą przyjeżdżały obie ekipy. Gospodarze w ósmej kolejce przyczynili się do odrodzenia Lecha Poznań, podopieczni Jacka Zielińskiego zaś rozbili Raków Częstochowa 3:0. Logika nakazałaby więc spokojnie stawiać gości z Krakowa w roli faworyta dzisiejszego meczu. Na szczęście czasem zwyczajną logikę zastępuje logika Ekstraklasy. I za to ją kochamy.

Widzew Łódź – Cracovia 2:0. Pełna kontrola

Od samego początku dużo bardziej aktywni byli gospodarze, tradycyjnie niesieni przez niezwykle liczną, łódzką publikę. Ponad 17 tysięcy łodzian miało przyjemność wpaść w euforię już w czwartej minucie meczu, co umożliwił im Dominik Kun. Jordi Sanchez wygrał pojedynek siłowy z Matejem Rodinem w polu karnym i uderzył na bramkę. Piłkę sparował Niemczycki, a pierwszy dopadł do niej właśnie pomocnik Widzewa, który wygrał uprzednio pojedynek biegowy z Rapą. Szybkie otwarcie meczu pozwoliło gospodarzom spokojnie kontrolować grę w dalszej części spotkania.

Widzewiacy świetnie szarpali lewą stroną boiska. Nieźle prezentował się Fabio Nunes, który ogrywał Cornela Rapę jak dziecko i posyłał dobre piłki do Juliusza Letniowskiego. Ten jednak grał w kratkę – raz odegrał futbolówkę bardzo dobrze, z pomysłem, kreatywnie, by za chwilę zagrać zdecydowanie najgorzej, jak tylko się dało. Trudniej znaleźć w tym sezonie bardziej chimerycznego zawodnika, niż właśnie Letniowski.

Występ Nunesa w tym meczu zakończył się jednak już w 22. minucie, kiedy to opuścił boisko na noszach. Wahadłowego Widzewa kilka minut wcześniej sfaulował Michał Rakoczy. Piotr Lasyk pokazał młodzieżowcowi Cracovii żółtą kartkę. Wejście było jednak na tyle ostre, że zdaniem wielu ekspertów Rakoczy zasłużył tu na ekspresowy wylot z boiska.

Z przodu szalał Jordi Sanchez, który choć ostatecznie nie wpisał się na listę strzelców, to zaprezentował się w tym meczu bardzo przyzwoicie. W końcówce pierwszej połowy kilkukrotnie bombardował bramkę Niemczyckiego, ale zatrzymywały go tak obramowanie bramki, jak i świetnie dysponowany tego dnia bramkarz Pasów. Doskonale funkcjonował także środek pola Widzewa – do tego zdążyliśmy się już jednak przyzwyczaić.

Wynik ustalił bowiem inny środkowy pomocnik – Marek Hanousek, który pewnie wykorzystał rzut karny po absurdalnej interwencji Michala Siplaka. Przepychał się on ze Zjawińskim aż do linii końcowej, przy której upadł i dotknął piłki ręką. Ten gol pozbawił już jakiejkolwiek nadziei kibiców z Krakowa. Zwłaszcza, że ich ulubieńcy nie dawali żadnych argumentów świadczących o tym, że sytuacja mogłaby się odmienić.

Pasy, wersja sierpniowa

Największe plusy Cracovii? Wspomniany wyżej Niemczycki, który kilkukrotnie musiał naprawiać błędy kolegów z obrony. To właśnie bramkarz był najjaśniejszym punktem w zespole gości, wybraniając aż pięć celnych strzałów widzewiaków. Mały plusik można też postawić przy nazwisku Oshima. Japończyk był aktywny i całkiem nieźle prezentował się w pressingu. Nie pokazał jednak nic w ofensywie.

Inne, drobne pozytywy dali już tylko rezerwowi, a zwłaszcza Paweł Jaroszyński. Jego wejście na wahadło spowodowało spore ożywienie, a sam piłkarz napędzał akcje Cracovii w drugiej połowie. Dobrze, w przeciwieństwie do innego młodzieżowca, Michała Rakoczego wyglądał Jakub Myszor. Pokazał dziś wszystko, czego zabrakło Konoplance i Rakoczemu – przebojowość, umiejętność szybkiego podejmowania decyzji, odwagę i… strzały. Jego koledzy z zespołu przez siedemdziesiąt minut nie potrafili kopnąć w światło bramki Ravasa.

Poza tymi wyjątkami Cracovia była dziś tym mizernym, smutnym i nudnym zespołem, który pamiętamy z sierpnia. Mecz z Rakowem dał kibicom Pasów nadzieję, że ich ulubieńcy wracają do formy z lipca. Była to jednak nadzieja złudna. W ofensywie piłkarze z Krakowa mylili się w najprostszych sytuacjach, brakowało komunikacji, a niecelne podania były prawdziwą domeną działań ofensywnych podopiecznych Jacka Zielińskiego. Dużo o tym, jak działała Cracovia w ataku mówi wspomniana wyżej statystyka celnych strzałów. ZERO do 70. minuty meczu.

Defensywa? O dziwo zaprezentowała się jeszcze gorzej. Piszemy „o dziwo”, bo do tej pory defensywa Cracovii była najlepszą w lidze. W ośmiu kolejkach straciła zaledwie sześć bramek, co dawało jej tytuł najszczelniejszej obrony w ekstraklasie. Dziś jednak posypało się wszystko. Fatalnie wyglądały wahadła, zarówno Rapa jak i Siplak. Pierwszy notował dużo prostych strat, ten drugi zaś poza oddawaniem piłki rywalowi zostanie zapamiętany jeszcze ze sprokurowania rzutu karnego. Spośród środkowych obrońców najbardziej zawiódł ten, który w tym sezonie raczej zawodzić nie zwykł – Matej Rodin. Kulała organizacja gry obronnej, czego w tym sezonie w Cracovii jeszcze nie uświadczyliśmy.

No i taki to był mecz. Widzew znów zagrał swoje i po raz drugi w tym sezonie zainkasował komplet punktów na własnym stadionie, Cracovia zaś w swej sinusoidalnej formie znalazła się na dnie. Logika nakazałaby twierdzić, że w kolejnym meczu znów się odbiją i już do końca sezonu będą grać w kratkę. Z tym że… chyba nie do końca. Bo dziś w zespole Jacka Zielińskiego przestało funkcjonować zbyt wiele elementów. Dlaczego? Z tym pytaniem w głowie trener Zieliński położy się dziś spać. I szczerze mówiąc – nie zazdrościmy mu rozważań tej nocy.

CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:

Fot. Newspix

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułUM Tarnów: Finansowanie energetycznych projektów
Następny artykułPolicja Pruszków: Pędził 167 km/h w obszarze zabudowanym