A A+ A++

Alkohol chyba od zawsze odgrywał istotną, choć nie zawsze pozytywną rolę w dziejach człowieka. Wino na przykład pojawiło się ok. 4 tys. lat przed naszą erą w Mezopotamii, potem na terenie starożytnego Egiptu. Z czasem spożywanie alkoholu rozpowszechniło się w basenie Morza Śródziemnego. Cieszyło się wzięciem wśród Rzymian i Greków. Cieszyło się też popularnością wśród Żydów.

To przecież Chrystus w Kanie Galilejskiej przemienił wodę w wyśmienite wino, to wino spożywano podczas ostatniej wieczerzy. Biblia zresztą podkreśla ważkość spożywania alkoholu i zalety takowego, ganiąc wszak jego przesadne nadużywanie, dopatrując się tutaj źródeł grzesznych występków.
W kolejnych wiekach spożywanie alkoholi stało się niezwykle popularne i powszechne; podkreślano jego walory zdrowotne, społeczne i kulturowe. Niejednokrotnie sugerowano także, by spożywać przede wszystkim wino i piwo, głównie przez wzgląd na to, że woda niosła ze sobą zagrożenie chorób i potencjalnych epidemii. I co chyba najdziwniejsze, do spożywania alkoholi nawoływali potencjalni pracodawcy, „dbając” w ten sposób o wydajność pracy, a także zapobieganie różnego rodzaju problemom zdrowotnym, w tym zarazom i ich rozprzestrzenianiu.

Bez względu wszak na postawy owych potencjalnych pracodawców, równie potencjalni pracownicy, zarówno w ramach godzin pracy jak i poza nimi w stosunku do alkoholu mieli stosunek raczej „pozytywny”. Tak było zarówno wśród szlachty jak i chłopów, wśród panów i poddanych. Nic nie zmieniało się przez całe wieki. Tak jest poniekąd do dnia dzisiejszego. W naszym kraju oczywiście także, żeby nie powiedzieć – przede wszystkim. Warto przypomnieć, że np. stało się to niemal ikoną klasy robotniczej w czasach PRL-u ( a więc wcale nie tak dawno), w ramach którego, wobec dość powszechnego przyzwolenia społecznego, widok pijanego pracownika nie wywoływał ani zdziwienia ani też potępienia. Dotyczyło to niemal wszystkich zresztą zawodów i funkcji, szczególny zaś wymiar osiągnęło m.in. w ramach tzw. braci górniczej. Zresztą w sposób powszechny piętnasty dzień każdego miesiąca określany był wówczas jako święto Matki Boskiej Pieniężnej, ponieważ bodaj cała klasa robotnicza pobierała wynagrodzenie właśnie wówczas. Wypłaty pobierano zresztą osobiście, w zakładowej kasie, czyli „do ręki”. Nie dziwił więc fakt, że właśnie w tym okresie dość powszechnym widokiem byli podchmieleni (albo i lepiej) jegomoście, wałęsający się po spelunach, knajpach i ulicach, kimający na autobusowych przystankach i niejednokrotnie wracający do domu (po kilku dniach)- bez wypłaty. Znajduje to zresztą pewne enigmatyczne i ulotne echo do dnia dzisiejszego, nie tracąc na aktualności. Pewne nawyki, jak widać, pozostają w człowieku na dobre. Całkiem niedawno bowiem spotkałem znajomego, górniczego emeryta. Była bodaj ósma rano. Ja grzecznie szedłem na sobotnie zakupy, witamy się więc, tzw. „gadka szmatka”, finalnie zaś pytam, dokąd idzie, czy może też na jakieś zakupki (?), a on „lekko zmęczony” odpowiada, że wraca do domu. – „Po pięciu dniach wypadało by się w końcu zjawić”- puentuje z uśmiechem na twarzy, znikając po chwili za drzwiami dzielnicowego „monopola”.

Ringi czyli łuki obudowy górniczej (źródło: Wikipedia)

Co do wypłaty zresztą, tej „do ręki” – zdarzyło się kiedyś w branży wydobywczej, że jeden z pracowników, przez swą pazerność stracił wypłatę na dole. Szkoda mu było zapłacić parę złoty za schowek (depozyt) na dokumenty i inne „cenne” rzeczy i zabrał swoją wypłatę, pobraną wcześniej w kasie, na dół. W czasie dniówki, schował ją za „ringiem” (to taki element obudowy górniczej) i poszedł na robotę. Nie mam pojęcia czy był wówczas trzeźwy czy nie, jedno jest wszak niezbywalne; finalnie zapomniał gdzie schował reklamóweczkę z pieniędzmi i chociaż szukał jej usilnie, nie znalazł jej nigdy. Albo więc „przypadkowy” (i nie mniej anonimowy) znalazca ucieszył się niezmiernie z ponadprogramowego bonusu, albo należność pozostała na swoim miejscu na zawsze.

Nie rozpisując się wszak o kontekście alkoholowym na terenie tego czy innego zakładu pracy, wystarczy po krótce skupić się na nieco zewnętrznym tle. Zresztą różnego rodzaju anegdotyczny kontekst tematu nie koniecznie musi znaleźć swe źródło i ujście w oparach branży monopolowej, wszak ludziom i bez alkoholu wyobraźni nie brakuje, a i zrządzenie losu dokłada czasem swoje. Zacznijmy wszak od tytułowego wątku, gzie alkohol odegrał wszak kluczową rolę, zarówno co do formy jak i co do treści. Zdarzyło się bowiem razu pewnego, były to bodaj lata osiemdziesiąte, w Jaworznie, kiedy to nieopodal nieistniejącej już kopalni „Kościuszko”, w niedużej odległości od knajpy „za blachą”, po której zostały wspomnienia, usytuowanej niedaleko dawnego Konsumu, widziano wówczas karetkę pogotowia. Karetka pogotowia pod kopalnią to widok raczej dość powszechny, a już na pewno nie wzbudzający sensacji. Był to samochód marki „FSO Warszawa”, w tamtych czasach bardzo rozpowszechniona forma tegoż pojazdu, z charakterystycznym kogutem na dachu. Dało się wówczas zauważyć, że sanitariusze wsuwają do niej nie tylko jakiegoś „pacjenta” na noszach (i to dziwić nie powinno) ale razem z nim keg, czyli nierdzewną beczkę do przechowywania, transportowania i dystrybuowania piwa. Nie tyleż było to dziwne przez wzgląd upychania do samochodu beczki jako takiej, co fakt, że ów keg jak i pacjent „stanowili jedno”. Jak to możliwe i jak do tego doszło? Otóż po szychcie, po kilku głębszych i kilku chłodnych kuflach złotego napoju, dziś wszak nie sposób określić ile tego było, jeden z piwoszy założył się o „pół litra”, że do otworu spustowego beczki wsadzi własne „jądra”. Jak powiedział, tak też zrobił. Chciało by się powiedzieć, że niezwykłe to bohaterstwo i nietuzinkowa słowność. Zadziałało to wszak tylko w jedną stronę, bo wyciągnąć ich już nie potrafił. Wylądował więc finalnie na pogotowiu, gdzie ową delikatną część wydostano w wielkim trudem, używając przeróżnych mazideł i smarowideł, przy jednoczesnym nacinaniu beczki, dzięki któremu to zdarzeniu śmiałek i bohater nasz przeszedł do (mikro)historii.

Co do przysłowiowych jaj zresztą nie zawsze niezbędny był tutaj alkohol, co zresztą już zaznaczono. Wystarczyła bowiem zwykła „karma”, czyli zbieg okoliczności by podobne wydarzenie się powtórzyło, choć w nieco innym kontekście i bez udziału pogotowia. Pracował bowiem niegdyś na jednej z jaworznickich kopalń pewien sztygar, powszechnie nielubiany i wyszydzany, przez wzgląd na swą zarozumiałość, pychę, nieuzasadnione poczucie wyższości i pogardę wobec pracowników.

Łaźnia górnicza (źródło: Wikipedia)

Któregoś wieczoru, po zmianie, na jednej z łaźni, na której wszyscy się rozbierają, idą pod „sito”, czyli biorą prysznic, a następnie przebierają się na wyodrębnionej części w czyste ubrania, ów sztygar usiadł na ławce. Usiadł rozebrany, krzywiąc się i mrucząc coś pod nosem, wzdychając co rusz głęboko i kreśląc na swej niesympatycznej gębie, równie niesympatyczne grymasy. Usiadł wszak na ławce, na której pozioma część (siedzisko) złożone było z elastycznych balasek. I już miała owa „osoba dozoru” wstać z ławki i udać się pod natrysk, gdyby nie fakt, że pomiędzy owymi balaskami utknęły jego „jaja”. Ileż narobił wrzasku, przywołując łaziennego, błagając go o pomoc, jak i wszystkich pozostałych obecnych na łaźni i wywołując salwy śmiechu wśród tychże, którzy niemal tarzali się po posadzce w ramach owej „beki”. I dopiero ów łazienny, nie śpiesząc się, jak najbardziej celowo, przyszedł po kilkunastu minutach z brechą i uwolnił jegomościa, ledwie się powstrzymując od rozstrzelania „petenta” kaskadami śmiechu. Temuż samemu zresztą sztygarowi kilkakrotnie zalepiano kłódki „kropelką” przez co „sapał”, darł się i gonił na golasa pomiędzy łaźniami, ponownie szukając łaziennego, który na sam jego widok umykał do swojej kanciapy jedynie po to by tam w spokoju wyładować swój rechot, a zaraz potem, z poważną miną powrócić do swych obowiązków i pomóc „poszkodowanemu”.

Oprócz wątków alkoholowych i losowych, niekiedy istotną i zintegrowaną z wymienionymi powyżej rolę w obrębie przygód związanych z branżą górniczą odgrywały zwierzęta. Kiedyś na „dół” zwieziono podobno psa, który jak „ogłupiały” gonił na podszybiu, zdezorientowany dość osobliwym zanikiem zapachów, tak oczywistych i charakterystycznych dla „góry”. Kiedyś znów jedną z pochylni sprowadzono na nieco płytszy poziom owcę, której zamocowano na grzbiecie pokrowiec, a lampę zawieszono na szyi. Łaziła ona przez kilka godzin ogłupiała nieco, becząc przeciągle, po czym pod koniec zmiany wyprowadził ją na powierzchnię jeden z nadsztygarów, którego od tego czasu nazywano „pasterzem”. Innym zaś razem członkowie „górniczej braci”, po nocnej zmianie znaleźli się w jednej ze spelun, po kilku zaś godzinach postanowili odwiedzić jednego ze swych kolegów. Że zaś kolega ów mieszkał na jednym z osiedli w pobliżu Chrustów (czyli Podłęże)- w sąsiedztwie którego ludzie nadal wówczas uprawiali swe niewielkie poletka i hodowali trzódkę, to jego kompani postanowili uraczyć go niespodzianką.

Źródło: Wikipedia

Jedną z krów przywlekli pod blok, po czym wprowadzili ją da klatki schodowej. Wyprowadzili na parter pod jedno z bocznych mieszkań, zadzwonili do drzwi i… uciekli. Krowa narobiła ryku (i nie tylko), sąsiedzi larma, żona adresata przesyłki o mało nie zemdlała, a za wszelkie szkody (trzeba było krowę bezpiecznie wyprowadzić tyłem- czego zwierzę to nie ma w swej naturze) zapłacić musieli i tak „żartownisie”. Podobno by wyprowadzić zwierzę wymontować trzeba było zewnętrzne drzwi, korzystając z pomocy straży pożarnej. Pokryli więc wszelkie koszty chcąc nie chcąc, ponieważ nie uszli przenikliwym oczom ciekawskich sąsiadów. I w ten oto sposób ich śmiech obrócił się w płacz, a alkohol który chłonęli tak zapalczywie jeszcze parę godzin przed ekscesem z czasem z nich wyparował, pozostawiając ich w stanie głębokiego kaca. Tego moralnego także. (C.D.N)

Jarosław Sawiak

Jarosław Sawiak
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNajpiękniejsze miejsca w Polsce. Cztery ciekawe lokalizacje, które warto odwiedzić w weekend
Następny artykułNawet Wajdzie odważył się powiedzieć “nie”. Tajemnice sukcesu Roberta Więckiewicza