A A+ A++

Dwa lata później Marian chodził po wydmach w Bobolinie, szukał prochu i trafił na 7-tonowy pocisk Dory – potężnego działa, które w prezencie dla Adolfa Hitlera stworzył Alfred Krupp. To monstrum, które ważyło 1,3 tysiąca ton, miało kaliber 802 milimetry i miotało gigantycznymi pociskami, które wbijały się w ziemię na głębokość 32 metrów. Skąd ta pewność, że to właśnie był “ten” pocisk? Przed wojną i w czasach wojny Darłówek służył jako poligon niemiecki. Gdy na testowanie Dory przybył sam wódz i został wystrzelony pierwszy pocisk w większości domów wypadły okna i pospadały dachówki.

W latach 70. przyjechali żołnierze i przewieźli pocisk do Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. – Cóż było robić? Przecież szat rozdzierać nie będę – pomyślał wtedy nastoletni już Marian, który już wtedy był kompletnie stracony dla militariów.

Jeszcze będąc w Szkole Morskiej w wieku 18 lat kupił pierwszy motocykl – starego Junaka. Za pieniądze zarobione na praktyce morskiej. Potem poszedł do wojska, a po służbie wojskowej zaczął pływać i po każdym rejsie fundował sobie kolejną zabawkę.

Marian Laskowski Justyna Kożuchowska

Dziś ma kilkadziesiąt motocykli. Bywało, że na stanie miał ich nawet 50, ale zamarzył o większym pojeździe, jeepie amerykańskim Willysie MB. Trzeba było więc część jednośladów sprzedać. Później powiększył kolekcję o kilka jeepów, kilkanaście ciężarówek czy czołg – Tytan T-55 Merida. Kupił również amfibię, która jest kopią amerykańskich tego typu pojazdów biorących udział w Normandii. To szczególny wehikuł w jego zbiorach, bo i szczególne wiążą się z nim wspomnienia. Gdy o tym opowiada, u tego twardego mężczyzny zaczyna lekko drżeć głos.

Myślę: Nadszedł mój koniec

– To było 16 kwietnia 1981 roku – zaczyna opowieść. – Miałem wtedy 26 lat, od pięciu lat pływałem na statkach. Miałem wtedy kilka dni urlopu i rybacy poprosili mnie, żebym z nimi popłynął, bo potrzebowali mechanika. Trzeba było wyciągnąć postawione w morzu sieci. W drodze powrotnej dopadł nas sztorm, a łódź, którą płynęliśmy, to była ruina: stara, jeszcze poniemiecka 9-metrowa. Najpierw zarwała się podłoga pod sterówką, potem zepsuła się elektryka, przestały działać światła i radio. Zaciął się łańcuch sterowy. Udało mi się go odblokować, ale było już za późno. Najpierw poczuliśmy silne uderzenie, potem kolejne, a później łódź zaczęła nabierać wody.

– Marian, toniemy! – krzyknął szyper.

– Noc, ciemno, sztorm powyżej 12 w skali Beauforta, a my na łupince, wracaliśmy z połowu. –Nadszedł mój koniec – myślę. Trzeba się z tym pogodzić.

– Mniej więcej w tym samym czasie służby ratownicze zobaczyły nas na radarze na wysokości Jarosławca. Wysłano po nas statek ratowniczy, który próbował po nas wypłynąć. Fale były tak silne, że nie pozwoliły mu wyjść w morze. Szczęście w nieszczęściu, że osiadaliśmy na dnie około 100 metrów od plaży.

– Wyciągam nienadmuchaną jeszcze tratwę w tzw. puszcze. Ciągnę za linę, żeby sprężone powietrze nadmuchało tratwę. Niby trzeba wyciągnąć tylko 21 metrów, ciągnę i ciągnę, a puszka ani drgnie.

– Ja tu się topię, a lina nie ma końca – myślę. – Wreszcie się udało. Otworzyłem tratwę, moi koledzy kazali mi do niej wskoczyć. Wiatr wyrzucił mnie na brzeg. Gdyby nie dwie asekurujące liny, które były na stanie tratwy ratunkowej, byłoby z nami krucho. Ja trzymałem jedną linę i jednocześnie asekurowałem moich kolegów, którzy kurczowo trzymali się drugiej. Gdyby nie to zabezpieczenie, wiatr mógł zarówno mnie, jak i moich kompanów porwać w stronę morza.

– Nie, nie panikowałem. To nie jest kokieteria, że godziłem się z końcem. Razem ze mną byli rybacy trzy dekady starsi ode mnie, którzy podziwiali mój hart ducha. Byli ze mnie dumni – wspomina z uśmiechem.

I gdy już byli blisko brzegu, wtedy amfibią dojechali ratownicy morscy z Brzegowej Stacji Ratowniczej.

– Byliśmy uratowani – opowiada właściciel muzeum. Po latach Marian kupił amfibię do swojej kolekcji.

– Młody już nie pójdzie pływać – mówili później rybacy.

– Będę suchy chleb jadła, ale w morze cię nie puszczę. Wszystkie pieniądze będę ci oddawać – błagała moja mama, której morze zabrało kuzynów.

Po miesiącu Marian znalazł sobie inny kuter i popłynął w morze.

Marynarz ma pasję

I tak kolejne piętnaście lat Marian spędził na morzu, pływał na wodolotach, statkach rybackich, dalekomorskich, kontenerowcach, masowcach, opłynął cały świat i po każdym rejsie kupował sobie zabawkę. – Najcenniejsza? To czołg Tytan T-55 Merida. Uwielbiam siadać za sterami tego pojazdu. Amfibia? Nie tylko ważna pod względem sentymentalnym. Wyruszyłem tym wehikułem trzydzieści lat temu w okolice Łodzi. Z przyjaciółmi organizowaliśmy tam pierwszy zlot historycznych pojazdów wojskowych. Oczywiście psuł się po drodze wiele razy, trzeba było go naprawiać, ale dojechałem do celu, wróciłem do domu. Cały i zdrowy – opowiada.

Czołg TYTANCzołg TYTAN Justyna Kożuchowska

Po dwudziestu latach na morzu postanowił się przebranżowić. Kilkanaście lat zajmował się importem przemysłowych środków czystości. Ale nie zrezygnował ze swojej pasji. Przez wszystkie te lata wciąż rozwijał swoją kolekcję. Założył stowarzyszenie “TYTAN”, które skupia podobnych miłośników jak on. Od 25 lat organizuje Międzynarodowy Zlot Historycznych Pojazdów Wojskowych, który odbywa się w Darłowie. Od dwóch dekad prowadzi muzeum (można tu zorganizować imprezę integracyjną), zajmuje się także odrestaurowywaniem starych aut. Ma co robić, bo obecnie kilku klientów złożyło u niego zamówienie. Czas realizacji? 2023 rok. Grzecznie czekają w kolejce. Nikt nie marudzi.

Największa satysfakcja? Wtedy, gdy dwumetrowy mężczyzna cieszy się jak dziecko, gdy niemieckim mechanikom nie udało się złożyć przeciętego na pół Szakala, a Marian i jego załoga dokonali niemożliwego i oddali mu sprawny pojazd do zadań specjalnych. – Wykorzystywany jest najczęściej na pustyni w Arabii Saudyjskiej jako pojazd zwiadowczy. Dziurę o średnicy pół metra potrafi przejechać z szybkością 60 km na godzinę. W latach 20. ubiegłego wieku kosztował 2,5 mln funtów, a po renowacji potrafi kosztować około 70 tys. euro – informuje Laskowski.

Zadowolony mężczyzna jest teraz stałym klientem. Zamówił do renowacji trzecie auto.

Stalowy gigant

W Forcie Mariana znajdziemy nie tylko pojazdy, ale także fortyfikacje – bunkry: obserwacyjne, a także do testowania amunicji.

Potężna skorupa stojąca przy wjeździe do muzeum to właśnie fragment stalowego bunkra do testowania amunicji z 1938 roku. Całość najpewniej ważyła ok. 200 ton. Część, która jest w posiadaniu Mariana to mniej niż połowa – ok. 40 proc. Trzeba przyznać, że trzeba się było wykazać nie lada determinacją, żeby znalazła się w Malechowie.

Bunkier stalowy z 1938 rokuBunkier stalowy z 1938 roku Urszula Abucewicz

– Fragment stalowego bunkra stał wcześniej na wydmie. Przez kilka lat zabiegałem w Urzędzie Morskim o możliwość zabrania tego obiektu do siebie. Gdy wreszcie się zgodzili, zaczęła się akcja przetransportowania giganta do Malechowa. Wtedy nikt nie wiedział, ile może ważyć, bo 30 proc. było zakopane w piasku. Zamówiłem dźwig o nośności 50 ton – najpierw nie dał rady. Trzeba było przez kolejne trzy dni mocno się natrudzić, żeby bunkier znalazł się na lawecie czołgowej – opowiada Marian.

– Gdy przyjechaliśmy na teren fortu, myślałem, że dźwig zwali go jak beczkę i będzie po sprawie. A tu nic. Całe szczęście, że miałem czołg. Rozpędziłem czołg i się udało. Jednak radość trwała krótko, bo rano zauważyłem, że koła napędowe, które ciągną gąsienice bardzo się powyginały. Musiałem je wymienić. Ale to jeszcze nic. Przychodzili turyści i pytali: Co to za beczka? Zmęczony ciągłym tłumaczeniem, poprosiłem kolegę, żeby przyjechał 70-tonowym dźwigiem. Podjechał i po próbie podjęcia obiektu – obcięło mu osiem śrub o ok. 30 mm grubości [śruby mocujące wieżę dźwigową. Zwykle takich śrub jest ok. 30. Gdyby obcięło ich więcej, dźwig mógłby się wywrócić – przypis red.].

– Muszę go położyć, bo mi zaraz obetnie wszystkie śruby – krzyczy do mnie operator dźwigu.

– Nie kładź! Podstawię belki – wypaliłem.

Laskowski podstawił belki pod stojący ukosem obiekt i odpalił czołg. W ten sposób bunkier złapał pion. – Dobrze mieć czasem czołg – śmieje się Marian. – Teraz już wiem, że ta część, która jest w moim posiadaniu może ważyć nawet 80 ton.

I po chwili wtrąca. – Mam bardzo dużo jedynych rzeczy w Polsce, bo sam jestem jedyny.

Po czym pokazuje nam Kugelbunker – kulisty, betonowy bunkier obserwacyjny. – Wytrzymywał zrzut bomby o ciężarze 500 kg, która tworzyła lej o średnicy 8 m – zdradza.

Marian LaskowskiMarian Laskowski Urszula Abucewicz, Gazeta.pl

Eksponaty mają swoją historię

W królestwie Mariana na 25 ha stoją ciężarówki, autobusy, karetki, wozy straży pożarnej, policyjne czy kuchnia polowa z Wietnamu. Każdy pojazd i przedmiot jest dla właściciela ważny i każdy ma swoją historię. W poszukiwaniu nowych eksponatów jeździ po Europie czy Stanach Zjednoczonych, nadaje nowe życie zapomnianym przedmiotom, tak jak chociażby motocyklowi sprzed I wojny światowej, który wyciągnął ze stodoły wdowy po zmarłym miłośniku starych pojazdów.

– Wąchaliśmy ze znajomym powietrze z 1912 roku. Odkręciliśmy wentyl w kołach i ćpaliśmy powietrze – śmieje się. – To był pomysł mojego kumpla, który przeczytał artykuł, że Amerykanie porównują jakość powietrza z różnych lat. Też to chcieliśmy sprawdzić.

Marian mimo że przyznaje się do słabości do pojazdów o dużych gabarytów, dużą estymą wciąż darzy motocykle. Szczególnie jeden jest cenny – motocykl z koszem Gnome Rone na licencji Terrota. Francuski, ale produkowany w czasach II wojny na potrzeby Wehrmachtu. Rzadka rzecz, nawet we Francji. A u Mariana można się nim spokojnie przejechać. – To marzenie każdego pasjonata motocykli – dodaje.

Idziemy do hali, to właśnie tam znajduje się francuskie cacko. Znajdziemy też inne motocykle, aluminiowe łodzie desantowe, silniki a nawet obuwie, które pozwalało przeżyć najcięższe mrozy. Marian ma nie tylko walonki, ale także unikatowy but z drewnianą podeszwą.

– Podczas jednej z wystaw, podchodzi do mnie mężczyzna i mówi, że ma coś dla mnie i pokazuje but z drewnianą podeszwą. Uratowałem przed żoną – żartuje. – Jeden już spaliła. Kupię od pana. Nie trzeba. Dam panu. I tak właśnie w moje ręce trafił but, który niemieccy wartownicy używali pod Stalingradem. Nie potrafili robić filcowych walonek, więc wymyślili taki patent.

W środku hali znajduje się muzeumW środku hali znajduje się muzeum Fort Marian Muzeum Militarne

Podczas zwiedzania hali Marian zapala się i zdradza swój najnowszy pomysł. Chce zbudować replikę Dory. Będzie miała 2 metry wielkości. – I może część oryginalnej lufy? – rozmarza się Laskowski. – Znalazłem kolekcjonera w Niemczech, który posiada dwa fragmenty lufy. Na razie jest oporny, nie chce sprzedać, ale jeszcze nad nim popracuję. Może zmieni zdanie?

Ale to jeszcze nic, podobno w okolicach Darłowa leży drugi pocisk na plaży. Gdzie? Tego Marian nie chce zdradzać. Może wreszcie spełni się jego marzenie i pocisk Dory spocznie na podwórku jego fortu?

Marian Laskowski wciąż dokupuje nowe eksponatyMarian Laskowski wciąż dokupuje nowe eksponaty Fort Marian Muzeum Militarne

Bujanie w obłokach to nie jest domena Mariana. Szybko zagania nas do terenowego jeepa, bo ma dla nas niespodziankę – przejażdżkę po okolicznych wertepach. Zjazd z pionowych urwisk, pokonywanie zagajników i innych przeszkód to coś co lubi najbardziej. Nieważne, że wielu z nas kurczowo trzymało się barierek.

I taki pojazd można znaleźć w kolekcji MarianaI taki pojazd można znaleźć w kolekcji Mariana Fort Marian Muzeum Militarne

Eliksir młodości

Pasja, materializowanie marzeń i umiłowanie adrenaliny określają Mariana. Dają mu pęd do życia, ale może też w tym tkwi jego sekret witalności? Niektórzy nawet mówią, że wynalazł eliksir młodości, bo choć ma 68 lat – trudno w to uwierzyć.

– Systematycznie ćwiczę, regularnie jem, morsuję. Żyję aktywnie. Obok obowiązków, mam pasje i przyjemności. Jedną z nich jest dbałość o kondycję. To moja recepta na młodość – zdradza swój sekret. – Sterydy? Odżywki? Nigdy nie brałem i nie będę brał. Zdrowie zawsze było dla mnie ważniejsze niż jakiś większe rozmiary.

Ma cztery córki, jednego syna i energiczną żonę Martę, która dała mocno popalić “tymczasowemu mężowi” w programie “Zamiana żon”. Ten chełpił się przed kamerami, że kobieta powinna mieć łańcuch do kuchni i z powrotem. Szybko musiał zweryfikować swoje zdanie. Stąd wiem, że koszulka z napisem ARMY, w której Laskowski oprowadza nas po swoim królestwie nie jest jedynym egzemplarzem w jego szafie, a ma ich cały stosik.

– Nie zabiegałem o udział w tym programie. Było mi szalenie smutno, gdy na moje zachowanie pełne szacunku wobec kobiety, pani Marta (bo żona z programu też miała tak na imię) reagowała zdziwieniem. To był jednak ciężki tydzień. Nie utrzymujemy kontaktów, ale po pewnym czasie dostałem od niej list, w którym napisała, że postanowiła odejść od swojego męża i zawalczyć o własne szczęście.

Na koniec zwiedzania Marian pokazuje nam amerykańską ciężarówkę. – Kupiłem ją w USA w Alabamie w jednostce wojskowej. Służyła w Wietnamie. Na liczniku miała 6 tys. mil. Igła. Jechałem nią do Baltimore ponad 1 tys. km. Zaraz wam ją odpalę, bo ma piękny dźwięk. Chcecie posłuchać?

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWypadki pod Łodzią. Mężczyzna wpadł pod tramwaj, na przejściu dla pieszych zginęła kobieta
Następny artykułBlok energetyczny Taurona w Jaworznie ponownie wytwarza energię