Drastycznie rosnące ceny żywności wypchnęły inflację w Wielkiej Brytanii do rekordowego, dwucyfrowego poziomu. Lipcowe 10.1% to najwyższy wskaźnik inflacji na Wyspach od dwudziestu lat (1982). Ceny rosną w oczach, a kryzys staje się coraz bardziej oczywisty, nawet dla największych optymistów.
W jednej z ostatnich notek Wielka Brytania na skraju przepaści dość obszernie zaprezentowałem obecną, niezbyt ciekawą sytuację w tym kraju. Brytyjczycy nie są oczywiście w tym kryzysie osamotnieni, natomiast szokujące tempo zmian na niekorzyść wyróżnia ich na tle innych, najbogatszych światowych nacji.
Na rosnącą inflację decydujący wpływ mają trzy czynniki: wzrost cen paliw, energii i żywności, co przy jednoczesnej stagnacji wynagrodzeń najsilniej uderza w tych najuboższych (nie tylko osoby na “benefitach”), rodziny z dziećmi, pracujących na mniej lukratywnych posadach (także tych bardzo ważnych dla społeczeństwa).
Jako ciekawostkę można podać, że w tym kraju 40% z wszystkich pobierających zasiłki (Universal Credit) stanowią osoby pracujące. Dość szybko zapomnieliśmy wszyscy również jak ważne społecznie są wybrane, nisko opłacane zawody: w trakcie pandemii to kurierzy, śmieciarze, pracownicy magazynów, supermarketów, pielęgniarki, listonosze itd. nie mieli chwili wytchnienia, gdy innym państwo zafundowało, opłacane z podatków, ponad roczne wakacje (tzw. furlough).
W tle oczywiście mamy gigantyczny sukces Brexitu (specjaliści szacują, że kosztował już Brytyjczyków biliony funtów, więcej, niż wszystkie wpłacone przez nich przez lata składki do budżetu UE).
Wszyscy niecierpliwie czekają na oficjalne ustalenia co do cen energii, choć wielu klientów, także biznesowych, dostaje nowe wytyczne (szokujące podwyżki) co do rachunków już teraz.
W poprzedniej notce wielu z komentujących zarzucało mi, że generalnie “jest super, a ja wypisuję głupoty”, trudno mi z tą argumentacją polemizować: to, że wielu z rodaków na Wyspach radzi sobie nadal świetnie (pogratulować) nie zmienia w niczym obecnych trendów i ogólnej, coraz trudniejszej sytuacji.
Gdy banki żywności zgłaszają rosnące zapotrzebowanie, działają w szpitalach (dla pracowników), żółty ser i masło w supermarketach są specjalnie pakowane w zabezpieczenia anty-kradzieżowe (tak, to nie żart) i nawet ja, zakupowy dyletant, zauważam, że moje ulubione produkty kosztują więcej, to jednak warto różowe okulary schować do kieszeni. Różowy zresztą to podstępny kolor, mało komu mu w nim do twarzy.
Jakby ktoś kilka lat temu wspomniał, że w Londynie, Cardiff czy Manchesterze będzie tak wesoło, że jedzenie będzie można kupić “na zeszyt”, to raczej za zdrowego na umyśle by go nie uznano. A właśnie taki schemat zakupowy, możliwość nieoprocentowanej pożyczki (między 25 a 100 funtów) wprowadza w Wielkiej Brytanii sieć marketów Iceland.
Osobiście uważam, że obecna sytuacja jest o wiele poważniejsza niż kryzys związany z pandemią i może w finalnej ocenie kosztować zdecydowanie więcej ludzkich żyć niż Covid. Co na swój sposób jest tragicznym chichotem losu: ten kryzys w głównej mierze jest spowodowany nieskuteczną, kosztowną i pozbawioną medycznego sensu (wybrane metody, jak nieudolny system “track and trace”) walką z pandemią. Niektórzy z komentatorów, także w Polsce, wskazywali na to ryzyko już dawno, nie spotykało się to zazwyczaj z ciepłym przyjęciem (delikatnie mówiąc).
Wygląda na to, że czeka nas jedne z najsmutniejszych i pozbawionych satysfakcji “a nie mówiłem” w historii.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS