A A+ A++

Dane o inflacji w USA są obecnie najważniejszą publikacją makroekonomiczną w miesiącu. Rynki bardzo liczyły na spadek inflacji, a ten był większy od oczekiwań. Nic więc dziwnego, że przyjęto go z dużym optymizmem. Inflacja w USA spadła do 8,5% w lipcu z 9,1% w czerwcu, kiedy to była najwyższa od ponad 40 lat. W ujęciu miesięcznym ceny nie wzrosły, a prezydent Biden powiedział, że inflacji już nie ma, co spotkało się z licznymi zasłużenie sarkastycznymi komentarzami.

Przesłanek spadków inflacji było trochę, przede wszystkim spadek cen ropy do dobre 30 dolarów za baryłkę w ciągu zaledwie miesiąca. Jednak także badania firm pokazały, że po okresie sygnalizowania bardzo silnej presji cenowej, ta nieco odpuszcza. Jednak to, co naprawdę ucieszyło rynki to brak wzrostu inflacji bazowej – po wyłączeniu cen energii i żywności. Pozostała ona na poziomie 5,9%, podczas gdy spodziewano się wzrostu do 6,1%. To umocniło rynki w przekonaniu, że Fed niebawem zmieni podejście w polityce pieniężnej i będzie zmierzać do końca cyklu podwyżek stóp procentowych. To zaś osłabiło dolara, a indeksy giełdowe wysłało w górę do poziomów niewidzianych od tygodni.

Jednak optymizm rynków może okazać się przedwczesny. Przedstawiciele Fed od razu zasugerowali, że publikacja danych niewiele zmienia w ich optyce i etap walki z inflacją jest daleki od zakończenia. Faktycznie, bliższe przyjrzenie się inflacji bazowej pokazuje, że jej korzystny odczyt to w dużej mierze efekt „przeniknięcia” mocnego spadku cen energii do bazowych kategorii takich jak transport i rekreacja (poprzez bilety lotnicze), a także spadek cen używanych samochodów (który może być faktyczny, ale może być też jedynie szumem w bardzo zmiennych danych). Paradoks polega na tym, że przy nadal bardzo silnym rynku pracy zbyt wczesny pivot (czyli zmiana kierunku w polityce) utrwali tendencje inflacyjne i znakomicie utrudni powrót inflacji do celu. Oczywiście Fed jest pod presją, zarówno rynkową jak i polityczną (jesienią mamy wybory uzupełniające do Kongresu), więc niczego wykluczyć nie można. Jeśli jednak wierzyć słowom Powella z konferencji i kolejnych przedstawicieli z ostatnich wystąpień (w tym takich gołębi jak Evans czy Kashkari), rynek obecnie obiecuje sobie zbyt wiele.

Globalny optymizm udzielił się złotemu, pomimo braku krajowych czynników, które mogłyby naszą walutę wspierać (szczególnie należy tu wymienić ekspansywną politykę fiskalną oraz nowe spięcie z Brukselą). Można by powiedzieć „chwilo trwaj”, ale ta chwila to efekt odbicia na parze EURUSD, gdzie trend nadal jest wyraźnie spadkowy. O 10:25 euro kosztuje 4,6776 złotego, dolar 4,5287 złotego, frank 4,8163 złotego, zaś funt 5,5419 złotego.

Ceny ropy naftowej próbują się odbić w z poziomów 5-miesięcznych minimów
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł„Śląsk” zaśpiewa i zatańczy w Piotrkowie
Następny artykuł“Wędkarze łowili skażone ryby, co może skończyć się tragicznie”. Ekspert: To wina państwa, które przespało katastrofę