Na dnie Morza Bałtyckiego może znajdować się nawet 100 tys. ton broni po II wojnie światowej -podała „Gazeta Wyborcza”. Dokładną liczbę trudno oszacować, podobnie jak miejsca zatopień min, beczek czy bomb naładowanych toksycznymi chemikaliami. Początkowo na główny rejon wybrano Głębię Gotlandzką, ale trasa okazała się zbyt długa, więc ładunek zrzucano w losowych miejscach na trasach konwojów. Miejscem zatopień była też Głębia Bornholmska i Głębia Gdańska.
Z badań naukowców Polskiej Akademii Nauk wynika, że bomba z iperytem zanieczyszcza wodę, a właściwie zabija podmorską faunę i florę, w promieniu nawet 70 m. W rejonach zatopień częstotliwość różnych chorób ryb jest większa. Eksperci ostrzegają, że z biegiem lat osłony amunicji korodują, uwalniając do Bałtyku niebezpieczne związki chemiczne.
Tykające bomby na dnie Bałtyku
Problemem zajmują się naukowcy, którzy zainteresowali sprawą polityków. Marszałek pomorski Mieczysław Struk podkreślił, że broń chemiczna jest tykającą bombą, którą trzeba rozbroić. W 2021 r. Najwyższa Izba Kontroli wskazywała w raporcie na niebezpieczeństwo związane z bronią chemiczną, oskarżając rząd o bezczynność o brak chęci do zajęcia się problemem. Kolejne podmioty umywają ręce przekonując, że sprawa nie należy do ich kompetencji.
Rząd zapewnia z kolei, że monitoruje zanieczyszczenia Bałtyku i nie widzi „poważnego zagrożenia”. Problem miał zdiagnozować specjalny zespół specjalistów powołanych przy premierze. Sprawa ograniczyła się jednak do podsumowania istniejącej już wiedzy. Prof. Jacek Bełdowski wskazał, że problem z wydobyciem chemikaliów jest ogólnoświatowy, a taka operacja to miliardy dolarów.
Czytaj też:
Tykająca bomba na dnie Bałtyku
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS