A A+ A++

25 grudnia 2019, godz. 08:00 

Wojciech Szymański: Któregoś wieczoru palnąłem do żony: “a może byśmy otworzyli muzeum zabawek?”. Pamiętam, że wzięliśmy wtedy wielką kartkę ze starego kalendarza i niczym w amoku zaczęliśmy rozpisywać, co musimy zrobić i czego potrzebujemy. Biznesplan powstał w ciągu jednego wieczora. fot. Lucyna Pęsik/Trojmiasto.pl

Niewprawne oko zobaczy regały pełne starych zabawek: misiów, lalek i samochodzików, na których czas odcisnął swoje piętno. Dociekliwi pod fasadą wgiętej blachy czy sfatygowanego filcu dostrzegą niesamowite historie. Mistrzem w ich opowiadaniu oraz bohaterem cyklu “Ludzie Trójmiasta” jest Wojciech Szymański, założyciel Galerii Starych Zabawek w Gdańsku. Ostatnio pisałam o dziewczynie, która przejechała autostopem przez Azję.

Chcesz się podzielić z nami swoją historią? A może znasz kogoś, o kim powinniśmy napisać? Czekamy na maile: [email protected]

Jego pasją od zawsze były stare przedmioty. Już jako młody chłopak kursował pomiędzy targami staroci, jarmarkami i lokalnymi ryneczkami. Półki w jego rodzinnym domu uginały się od przedmiotów z duszą i historią, a w domowych zbiorach lądowało wszystko, co Wojtkowi Szymańskiemu przypadło do gustu.

Pewnego razu, blisko 20 lat temu, w jednym ze sklepów ze starociami trafił na zabawkę blaszanego motocyklisty. Długo obracał figurkę w dłoniach, ale cena – zupełnie nie na kieszeń młodego chłopaka – sprawiła, że musiał zapomnieć o zakupie. Coś w nim jednak drgnęło, a w głowie zakiełkowało zainteresowanie zabawkami.

– Po pewnym czasie odwiedziłem jedno z gdańskich targowisk. Patrzę, a tam dokładnie taki sam motocyklista. Pytam handlarza “ile?”. “10 złotych”. Nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście. Tydzień później wróciłem na ten rynek i znowu mi się poszczęściło. Tym razem zostałem właścicielem blaszanego samochodu straży pożarnej. Kiedy przyniosłem go do domu, ogarnęła mnie trudno wytłumaczalna euforia. Wtedy postanowiłem: będę zbierał stare zabawki – z łatwością przywołuje wspomnienia Wojciech Szymański.

Wcześniej pracował w sklepie rodzinnym, a pasja do emerytowanych zabawek była jedynie hobby. Dziś te hobby kończy 18 lat - wie, bo od czasu zakupu pierwszego blaszanego wozu strażackiego notuje daty, miejsca i ceny zakupów.
Wcześniej pracował w sklepie rodzinnym, a pasja do emerytowanych zabawek była jedynie hobby. Dziś te hobby kończy 18 lat – wie, bo od czasu zakupu pierwszego blaszanego wozu strażackiego notuje daty, miejsca i ceny zakupów. fot. Lucyna Pęsik/Trojmiasto.pl

Wiedza na wagę złota

Z czasem podniósł sobie poprzeczkę i określił, że interesują go tylko polskie zabawki, a to znacznie utrudniało zadanie. Zaczął więc ogłaszać się w popularnych wówczas “Anonsach”, śledzić aukcje internetowe, nie rezygnował z odwiedzania pchlich targów.

– Podchodziłem do tematu bardzo emocjonalnie. Za każdym razem dzwoniłem do sprzedającego, aby prosić o odpowiednio staranne zapakowanie przedmiotu. Po roku miałem osiem zabawek i apetyt na więcej – wylicza Wojciech.
W tamtym okresie w jego głowie zakiełkowała też myśl, aby w przyszłości wydać album na temat swojej niedawno odkrytej pasji. Kluczem do sukcesu okazało się zbieranie nie tylko zabawek, ale też ich dokumentacji. Wszystko zaczęło się od zakupu na portalu aukcyjnym cieniutkiej karteczki sprzed lat, o grubości ledwie papieru śniadaniowego, z listą życzeń do świętego Mikołaja. Dzieci miały zaznaczać na niej, jakie pozycje je interesują i co chciałyby znaleźć pod choinką.

Pasjonat szybko skontaktował się ze sprzedawcą, który, jak się okazało, posiadał również stare katalogi zabawek. To niezwykle cenne dla kolekcjonera znaleziska, bo większość tego typu polskich dokumentów została zniszczona lub spalona lata temu. Nawet w bibliotekach czy muzeach próżno szukać wartościowych informacji. Tym większym sukcesem jest trafienie na coś istotnego.

– Ta wiedza jest niezwykle trudna do pozyskania – tłumaczy Wojtek. – Moja składa się z wieloletnich poszukiwań, nieustannego drążenia i szczęścia. Ale to właśnie mnie w całym tym zbieractwie pasjonuje. Dokumentowanie, kompletowanie, dokonywanie przełomowych odkryć. Nie tylko kolekcjonowanie przedmiotów.

Wojtek i Bernadeta Szymańscy z pasją prowadzą wyjątkowe miejsce, Galeria Starych Zabawek w Gdańsku.
Wojtek i Bernadeta Szymańscy z pasją prowadzą wyjątkowe miejsce, Galeria Starych Zabawek w Gdańsku. fot. Lucyna Pęsik/Trojmiasto.pl

A może by tak otworzyć muzeum?

Wcześniej pracował w sklepie rodzinnym, a pasja do emerytowanych zabawek była jedynie hobby. Dziś te hobby kończy 18 lat – wie, bo od czasu zakupu pierwszego blaszanego wozu strażackiego notuje daty, miejsca i ceny zakupów – a owocem intensywnego kolekcjonowania jest Galeria Starych Zabawek mieszcząca się w Gdańsku przy ulicy Piwnej, tuż przy Bazylice Mariackiej. Pomysł na nią zrodził się spontanicznie.

Któregoś wieczoru palnąłem do żony: “a może byśmy otworzyli muzeum zabawek?”. Pamiętam, że wzięliśmy wtedy wielką kartkę ze starego kalendarza i niczym w amoku zaczęliśmy rozpisywać, co musimy zrobić i czego potrzebujemy. Biznesplan powstał w ciągu jednego wieczora. Kolejne dni spędziliśmy na wycieczkach po gdańskich muzeach, żeby wiedzieć, co oferuje konkurencja – wspomina ze śmiechem Wojtek.
Szczęście im sprzyjało. Bardzo pomogli pracownicy gdańskiego Urzędu Miejskiego, którzy chyba – jak twierdzi Wojtek – uznali ich za pozytywnych wariatów. Przydzielono im malutki lokal przy ulicy Ogarnej. Sami przeprowadzili w nim remont, wywieźli kontenery gruzu i dumni oczekiwali pierwszych klientów na uroczystym otwarciu. Miały być media, otwarcie szampana i poczęstunek świeżo upieczonym ciastem. Jakież było ich rozczarowanie, gdy okazało się, że jedynymi obecnymi byli oni sami, ich rodzice i ówczesny wiceprezydent Gdańska.

Potem jednak karty się odwróciły. W lokalnej prasie pojawiły się wzmianki o zabawkarskim zbiorze pasjonata z Gdańska, a galerię zaczęli odwiedzać gdańszczanie oraz turyści. Wojtek i Bernadeta czuli jednak, że bardzo ogranicza ich niewielki lokal. I na to jednak znalazło się rozwiązanie, bo przy ulicy Piwnej, czyli ich obecnej siedzibie, zwolniło się akurat nieco większe miejsce. Wszystko wówczas zbiegło się naraz: odbiór lokalu, termin porodu Bernadety Szymańskiej, ponowne otwarcie galerii.

– Wracałem do domu nocami, żeby jak najszybciej przywrócić działanie muzeum. Co więcej, pan wiceprezydent chyba zapamiętał fiasko poprzedniego wydarzenia, bo tym razem zaproszenia rozesłało miejskie biuro prasowe, a na otwarciu pojawiło wiele osób, w tym media. Niestety i tym razem mieliśmy pecha, bo dzień otwarcia zbiegł się z abdykacją papieża Benedykta. Jak łatwo sobie wyobrazić, duchowny skradł nam show – śmieje się właściciel.

Obecnie muzeum liczy sobie osiem lat i 4 tys. zabawek, a odwiedza je cały świat. Przy okazji weekendowych pobytów wpadają Skandynawowie czy Niemcy, ale pełni podziwu wychodzą też przedstawiciele najodleglejszych kultur.
Obecnie muzeum liczy sobie osiem lat i 4 tys. zabawek, a odwiedza je cały świat. Przy okazji weekendowych pobytów wpadają Skandynawowie czy Niemcy, ale pełni podziwu wychodzą też przedstawiciele najodleglejszych kultur. fot. Lucyna Pęsik/Trojmiasto.pl

Biały kruk i 80-letnie mebelki

Wojtek: – Zdobyłem kiedyś przemysłowy katalog z 1956 roku, którym posługiwały się zabawkarskie hurtownie. Opisano tam dokładnie wszystkie dostępne modele. Na jego kartach wypatrzyłem niesamowitej jakości kolejkę – nie mogłem wręcz uwierzyć, że tak świetna zabawka była produkowana w tamtym okresie w Polsce. Nie wiem dlaczego, ale czułem, że kiedyś ją zdobędę. Poszukiwałem jej przez 16 lat. Któregoś dnia, jak zwykle przeczesując portale aukcyjne, patrzę – jest! Co lepsze, przyporządkowana do złego działu. Przez tydzień modliłem się, żeby nikt inny jej tam nie wypatrzył. Wiedziałem, że konkurencja nie śpi, a jeśli trafi na jej trop, cena będzie astronomiczna. W końcu udało się! I wtedy… paczka zaginęła, żeby po tygodniu się odnaleźć. Nie pamiętam podobnie stresującego okresu w moim życiu.
Kiedy w końcu dotarła, odwrócił ją i przeczytał numer seryjny: 0001. Pierwszy egzemplarz tego modelu. Absolutny biały kruk. Wtedy też coś w nim pękło. Uspokoił się. Zrozumiał, że już nic nie musi. Spełnił się kolekcjonersko. Nie oznacza to jednak, że serce nie bije mu mocniej, gdy trafia na unikatową zabawkę. Tak jak wtedy, gdy do muzeum odezwała się 85-letnia pani Julita.

– Starsza pani miała u siebie zabawki, które ojciec wykonał dla niej jako żołnierz, przebywając w niewoli blisko 80 lat temu. Przed wojną trafił ranny do Niemiec, gdzie pracował przymusowo jako robotnik w zakładzie stolarskim. W wolnym czasie tworzył dla ukochanej córki drewniane mebelki. W ich przemyt do Polski zaangażowanych było wiele osób. Są prawdziwym dziełem sztuki, a pani Julita wymarzyła sobie, aby trafiły do nas. Zgodnie z jej wolą zajmują dziś jedną z półek w naszych gablotach – opowiada z dumą kolekcjoner.

I zapewnia: – Moje zaangażowanie dziś i 18 lat temu jest dokładnie takie samo. Kiedy dowiaduję się o zabawce, której nie znam, budzi się we mnie demon. Jak to się stało, dlaczego?! Muszę ją zobaczyć, dotknąć, mieć. Moje kolekcjonerstwo jest nieuleczalne.

Scena z Misia Colargola w Galerii Starych Zabawek w Gdańsku:

Muzeum nie tylko dla turystów

Obecnie muzeum liczy sobie osiem lat i 4 tys. zabawek, a odwiedza je cały świat. Przy okazji weekendowych pobytów wpadają Skandynawowie czy Niemcy, ale pełni podziwu wychodzą też przedstawiciele najodleglejszych kultur. Wojtek sam zastanawia się, skąd dowiadują się o niewielkim gdańskim muzeum, bo funduszy na reklamę galeria nie ma.

– Częściej trafiają do nas turyści niż mieszkańcy Trójmiasta, a szkoda. Turysta, gdy odwiedza nowe miasto, chce zobaczyć jak najwięcej, jest otwarty na tutejsze atrakcje. Mieszkańcy często wychodzą z założenia, że do muzeów chodzi się na wyjazdach, a nie u siebie. Nasza wystawa jednak nie wiąże się bezpośrednio z Gdańskiem, więc każdy zobaczy na niej coś niespotykanego – przekonuje właściciel.

I dodaje: – Najbardziej lubię, gdy przychodzą starsze osoby i widać, że naprawdę doceniają to, co widzą. “Miałem” – to najczęściej wypowiadane słowo w naszych progach. Z kolei turyści, nawet jeżeli nie możemy się porozumieć w żadnym języku, pokazują na migi, że bardzo im się podoba. To cieszy. Nie lubię natomiast, jak się z tych zabawek żartuje, wyśmiewa je czy szydzi. Są dla mnie ważne, znam ich historię i wiem, że zasługują na szacunek.
Muzeum, poza dodatkową pomocą w weekendy, cały czas prowadzą z żoną samodzielnie. Nieustannie rozwijają kolekcję i zgłębiają historię obecnych eksponatów. Na początku wystawie przybywało około 300 przedmiotów rocznie, teraz częstotliwość pozyskiwania nowych okazów jest mniejsza, bo towar… zwyczajnie się kończy.

Coraz trudniej pozyskiwać stare zabawki – tłumaczy Wojciech Szymański. – Za dużo jest chętnych, a za mało zabawek. Nikt nigdy nie doprodukuje ich więcej. Wprawdzie pewnie wiele skarbów stoi jeszcze zapomnianych i zakurzonych na strychach, ale co zrobi z nimi właściciel? Odda, wystawi na sprzedaż czy po prostu wyrzuci? Wszystko zależy od jego wyobraźni.

"Częściej trafiają do nas turyści niż mieszkańcy Trójmiasta, a szkoda. Turysta, gdy odwiedza nowe miasto, chce zobaczyć jak najwięcej, jest otwarty na tutejsze atrakcje. Mieszkańcy często wychodzą z założenia, że do muzeów chodzi się na wyjazdach, a nie u siebie."
“Częściej trafiają do nas turyści niż mieszkańcy Trójmiasta, a szkoda. Turysta, gdy odwiedza nowe miasto, chce zobaczyć jak najwięcej, jest otwarty na tutejsze atrakcje. Mieszkańcy często wychodzą z założenia, że do muzeów chodzi się na wyjazdach, a nie u siebie.” fot. Lucyna Pęsik/Trojmiasto.pl

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWpadki, nietrafione decyzje, przegrane wybory i ich konsekwencje. Oto największe klapy mijającego roku
Następny artykułPoznań: Co robić w Boże Narodzenie – jeśli się nie chce siedzieć przy stole?