Chociaż to dopiero II runda kwalifikacji europejskich pucharów, a do szczęścia, czyli ich fazy grupowej polskim drużynom (Lechowi i Rakowowi) pozostały jeszcze dwa dwumecze, to z drugiej w historii edycji Ligi Konferencji już można wyciągnąć pierwsze wnioski. Zresztą są one spójne z tym, co działo się choćby rok temu. Po pierwsze LKE to znakomite narzędzie, by podreperować ranking i krajowy i klubowy. Po drugie narzędzie, które w nabijaniu punktów do rankingu jest w pewien sposób absurdalne. Warto to jednak wykorzystać.
Polskie kluby już ugrały tyle, co trzy lata temu
Pierwsza w miarę dobra informacja związana z tegorocznymi europejskimi pucharami jest taka, że polskie kluby już zebrały w nich tyle punktów co choćby trzy lata temu (2,125) i minimalnie mniej niż cztery lata temu (2,225), gdy nie dostawały się do fazy grupowej żadnych rozgrywek, a też po części były odprawiane z kwitkiem w pierwszych rundach (Cracovia) czy drugich (Piast, Lechia Gdańsk, Górnik Zabrze).
Obecna sytuacja jest o tyle dobra, że przed Rakowem i Lechem jeszcze w tej edycji co najmniej po dwa mecze, więc i szansa na kolejne punkty. Tym bardziej że rywale naszych drużyn, czyli odpowiednio Spartak Trnava (Słowacja) i Vikingur Reykjavik (Islandia) to nie są piłkarskie tuzy. 2 sierpnia nasze ekipy poznają swych rywali w IV rundzie eliminacji. Już wiadomo, że Lech, który może trafić na drużynę z Luksemburga, Grecji, Finlandii czy Albanii, też nie powinien mieć strachu w oczach. Oczywiście nie można dzielić skóry na niedźwiedziu, ale warto zwrócić uwagę na to, co potem dzieje się w fazie grupowej LKE.
Popatrzeć można na nią choćby przez pryzmat zeszłorocznych zmagań Legii w Lidze Europy i jej rywali z eliminacji europejskich pucharów, których ówczesny mistrz Polski w tych eliminacjach pokonał.
Już w pierwszej rundzie kwalifikacji Ligi Mistrzów odprawił z kwitkiem norweskie Bodo/Glimt. Potem w IV rundzie el. Ligi Europy uporał się ze Slavią Praga. Polacy w nagrodę zagrali w Lidze Europy, trafili do trudnej grupy ze Spartakiem, Leicester i Napoli. Po znakomitej inauguracji wygrali w niej dwa mecze. Do rankingu klubowego dało im to 4 punkty.
Bodo, które ostatecznie dostało się do grupy Ligi Konferencji, miało w niej mniej prestiżowych rywali: Zorię Ługańsk, CSKA Sofia, ale też Romę. O punkty było Norwegom zatem trochę łatwiej, choć i tak trzeba im oddać, że byli w dobrej formie. Za wygranie i zremisowanie trzech meczów w grupie, zgarnęli 9 punktów do własnego rankingu UEFA. Po tym, jak wyszli z grupy z drugiego miejsca (co też jest nagradzane punktem) dwukrotnie wygrali w playoffach z Celtikiem, a w 1/8 finału zwyciężyli z AZ Alkmar. I dopiero w ćwierćfinale zatrzymała ich Roma. Norwegowie kończyli zatem zeszłoroczne rozgrywki LKE zdobywając w nich 15 punktów do rankingu własnego. To było więcej, niż Legia wywalczyła w tym czasie przez pięć sezonów (12,5 pkt). Dlaczego?
Kluczowy był awans do ćwierćfinału (o który łatwiej w dużo słabszych rozgrywkach), system i solidne punktowanie wygranych i remisów nawet w fazie grupowej tych “najsłabszych” rozgrywek. Te punktowanie nie różni się od punktowania znanego z Ligi Mistrzów czy Ligi Europy. Różnice na korzyść bardziej prestiżowych rozgrywek dotyczą tylko przydziału większej liczby punktów za zajęcie dobrych miejsc w grupie, czy awansów do kolejnej rundy.
Ale w porównaniu LKE z LE to zwykle różnice sięgające zaledwie jednego punktu. To również dlatego sporo punktów w zeszłorocznej edycji LKE zdobyła Slavia Praga (10), którą Legia pokonała przecież w ostatniej rundzie eliminacji LE. W LKE Czechom źle nie było, wyszli oni ze swej grupy (z Feyenoordem, Unionem Berlin, Maccabi Hajfa), a w playoffach pokonali jeszcze Fenerbahce, potem austriacki LASK i zatrzymali się dopiero na ćwierćfinale rozgrywek.
Wygrana z Leicester tak samo cenna, jak z Alaszkertem Erywań
Zostawiając z boku prestiż i emocje międzynarodowej rywalizacji z wielkimi firmami, a patrząc tylko na matematykę: wygrane Legii w LE z Leicester czy Spartakiem, a zmagania z klubami, które grały w LKE w zeszłym sezonie, czyli m.in. Alaszkertem Erywań (Armenia), HJK (Finlandia), Florą Tallin (Estonia), Kajraten Ałmaty (Kazachstan), NS Mura (Słowenia) czy Lincoln Red Imps (Gibraltar) warte są rankingowo tyle samo.
Wszystkie te drużyny w LKE zdobyły zbliżoną liczbę punktów do rankingu, co Legia. I tyczy się to nawet mistrza Gibraltaru: przegrał wszystkie sześć meczów w fazie grupowej, ale dostał 2,5 pkt. Bo tyle dostaje się już za sam awans.
Holendrzy wykorzystali nowy system
Rywalizacje z przeważnie niżej notowanymi od siebie rywalami w zeszłorocznej edycji LKE znakomicie wykorzystały też trzy grające w niej drużyny z Holandii (AZ Alkmaar, Feyenoord, Vitesse). Wszystkie awansowały do 1/8 finału tych rozgrywek, a dodatkowo do tej fazy z LE spadło PSV. Potem jeszcze dwa holenderskie kluby dostały się do ćwierćfinału LKE, a jeden do finału tych rozgrywek (Feyenoord).
Efekt? Holenderskie drużyny zdobyły masę punktów dla siebie, ale też do rankingu krajowego. Po zakończeniu sezonu okazało się, że tylko ekipy angielskie wniosły do niego więcej punktów. Holendrzy tego sukcesu nie zawdzięczają tylko grającemu w Lidze Mistrzów Ajaksowi, bo on zdobył sporo punktów mniej niż znakomity w Lidze Konferencji Feyenoord.
Trampolina dla Norwegów, sukces Holandii, zmiana sił w Europie?
Czy zatem dobra gra w europejskim “pucharze pocieszenia”, czy pucharze trzeciego sortu, jak mówiono o LKE, może zmienić układ sił w Europie? Niewykluczone. Wspaniałe występy Bodo/Glimt w poprzednim sezonie sprawiły, że liga norweska, która przez ostatnie lata było poza pierwszą 20. rankingu UEFA (zwykle niedaleko Polski) teraz awansowała na 13. miejsce. Norwegowie zyskali piątą drużynę, która może występować w Europie, w dodatku w Lidze Europy. Holendrzy, którzy awansowali na 6. lokatę w rankingu krajowym, mogą za to myśleć o wyprzedzeniu piątej Francji – a to jeszcze kilka lat temu wydawało się nierealne.
To rozstrzygnięcia, które są w górnej części rankingu. Polska jest w nim 28. i niestety patrzy na to, co dzieje się wokół niej z pewnym niepokojem, szczególnie na kraje, które są tuż przed nami. Węgrzy w grze w europejskich pucharach mają trzy drużyny, w tym jedną na pewno w fazie grupowej co najmniej LKE. Rumunii w eliminacjach grają w komplecie (4 drużyny), a będący za Polską Azerbejdżan na pewno będzie miał drużynę w fazie grupowej – nie wiadomo tylko, czy Karabach awansuje do LM, LE czy LKE.
W tegorocznej fazie grupowej jednych z europejskich rozgrywek (co najmniej LKE) zagra też Bodo/Glimt. Drużyna zeszłoroczną europejską szarżą zapewniła sobie rozstawienie w tegorocznej 1. i 2. rundzie el. Ligi Mistrzów, które to fazy zresztą przeszła. Przypomnijmy, że Lech nie miał żadnego rozstawienia i już w 1. rundzie kwalifikacji LM trafił na najsilniejszego rankingowo rywala – Karabach. Jak to się potoczyło, pamiętamy (1:0 i 1:5).
LKE daje nie tylko niemal identyczne, jak LE punkty do rankingu klubowego, ale też pieniądze. Wygrane i remisy opłacane są podobnie, zresztą tak jak sam awans do fazy grupowej. Dla Ligi Europy to ok. 3,6 mln euro, a przy Lidze Konferencji nagroda wynosi 3 mln euro. Oby była to nagroda, po którą w Poznaniu i Częstochowie pewnie wyciągnie się rękę. W ten sposób mogą znacznie poprawić swoją sytuację oraz całej ekstraklasy.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS