A A+ A++

Ramzan Kadyrow, lider Czeczenii, polityk, którego nie traktujemy w Polsce, z racji jego nieliczonych wygłupów w stylu Papkina zbyt poważnie, przed kilkoma dniami wydał ważne oświadczenie.

Otóż, jak donosi Izwiestia, zaproponował aby na Kaukazie, w Czeczenii, dyslokować rosyjskie systemy obrony przeciwlotniczej, których tam teraz nie ma. „W obecnych warunkach – napisał na platformie Telegram Kadyrow – Rosja potrzebuje nowych strategicznych rozwiązań wojskowych. W związku z tym należy wprowadzić wiele zmian, ale przede wszystkim uważam, że w górach Czeczeńskiej Republiki, na południowych granicach Rosji, systemy obrony przeciwlotniczej są bardziej niż kiedykolwiek potrzebne”. Wypowiedź tę dostrzegła opozycyjna dziennikarka Julia Łatynina, która zastanawia się przed kim chce bronić się Kadyrow, proponując umieszczenie systemów w pobliżu swej rodzinnej wioski. Jej zdaniem zagrożenie ze strony ewentualnych zewnętrznych agresorów w przypadku Czeczenii nie istnieje, a to oznacza, że Kadyrow może się jedynie obawiać ataku rakietowego lub lotniczego ze strony Rosji. To jej zdaniem jest potwierdzeniem tego, że czeczeński lider, prześcigający się w serwilistycznych deklaracjach pod adresem Putina i rosyjskiego reżimu, w istocie zwiększając swą niezależność, rozbudowując własne siły zbrojne i relacje z państwami muzułmańskimi Zatoki Perskiej, myśli już o przyszłości, kiedy Federacja Rosyjska w wyniku klęski na Ukrainie rozsypie się, w kraju będzie wojna domowa i wówczas systemy OPL okażą się potrzebne. Nawet jeśli oceny Łatyninej są przesadzone, to tym nie mniej warto zastanowić się, w jaki sposób dotychczasowa wojna na Ukrainie wpłynęła na kruchą równowagę między podmiotami tworzącymi Federację Rosyjska. Jest to tym istotniejsze, że w ostatnich dniach zaczęło napływać sporo informacji o rosnącym rozdrażnieniu, a nawet pierwszych niepokojach, w nierosyjskich podmiotach Federacji skąd rekrutowano do tej pory większą cześć sił uczestniczących w tzw. operacji specjalnej na Ukrainie. Fundacja Wolna Buriacja, która w ubiegłym tygodniu informowała o tym, że 150 żołnierzy pochodzących z tego biednego syberyjskiego regionu odmówiło dalszej walki na Ukrainie i zostało odesłanych do domu, teraz donosi o podobnych niepokojach w 11. Gwardyjskiej Brygadzie Powietrzno-Desantowej. W tym przypadku 78 żołnierzy kontraktowych miało odmówić dalszego uczestnictwa w walkach, ale tym razem władze zastosowały inną taktykę. Podzieliły protestujących na mniejsze grupki i zaczęły indywidualną ich „obróbkę”. Jeden z tych żołnierzy relacjonował portalowi Nastojaszczie Vremia, że był przetrzymywany w garażu, otrzymywał raz dziennie posiłek, dowództwo próbowało go zastraszyć i zmusić do wycofania wniosku o zwolnienie ze służby. Rosyjski portal Novoe Vremia informuje o podobnym przypadku, tym razem dotyczącym 300 żołnierzy kontraktowych z Dagestanu, którzy walczyli na terenach tzw. Donieckiej „republiki ludowej”, ale wypowiedzieli kontrakty i wrócili do siebie. Informacjom tym towarzyszą inne, bardzo intrygujące doniesienia. Otóż rosyjskie media alarmują, że na front wysyłani są żołnierze, którzy zdecydowali się podpisać kontrakty bez niezbędnego, wymaganego przez rosyjskie prawo przeszkolenia. W świetle obowiązujących w siłach zbrojnych zasad ochotnik musi odbyć co najmniej 240 godzinny intensywny kurs, w toku którego ochotnicy są uczeni strzelać, rzucać granatami i na poziomie elementarnym poznają taktykę działania. Jednak tak wygląda przeszkolenie w teorii, bo praktyka jest zupełnie inna. Portal Mediazona opisuje historię 24-letniego Jewgenija Czubarina mieszkańca jednej z karelskich wiosek, który poległ pod Charkowem. Jak mówi jego matka, syn szkolony był przed wysłaniem na front 3 dni. „Nie było żadnych przygotowań, od razu to wynikało z rozmów z Żenią – mówi Nina Chubarina. – Przyjechali, dostali mundury, broń – karabin maszynowy – i tyle, śmiało, do przodu, na miny”. Ten pośpiech nie wynika wyłącznie z rosyjskiej „bylejakości”, ale jak się wydaje jest potwierdzeniem faktu, że siły zbrojne uczestniczące w „specjalnej operacji” odczuwają narastające braki kadrowe. Z analiz przeprowadzonych przez współpracowników rosyjskiej sekcji BBC wynika, że w ciągu ostatnich 3 miesięcy tylko na portalu HeadHunter ukazały się ogłoszenia o 7 tysiącach wakatów dla żołnierzy kontraktowych, dodatkowo ogłoszenia o 18 tysiącach wolnych miejscach pojawiło się na portalu Superjob, a 500 na stronie Ministerstwa Obrony.

Paweł Luzin, niezależny rosyjski ekspert wojskowy mówi w wywiadzie dla emigracyjnej Novej Gaziety, dlaczego Kreml nie zdecydował się do tej pory i jego zdaniem nie podejmie takiej decyzji w przyszłości, ogłosić powszechnej mobilizacji. Otóż, jak uważa, głównym powodem jest kompletne zniszczenie w ostatnich latach rosyjskiego systemu mobilizacyjnego. „Mogą próbować ogłosić powszechną mobilizację – argumentuje Luzin – ale jest to technicznie niemożliwe. To znaczy, z grubsza rzecz biorąc, byłoby nawet dobrze, gdyby Kreml to ogłosił – sparaliżują w ten sposób cały system i on upadnie”. Dlaczego? Po pierwsze problemy zaczną się już na poziomie rozsyłania kart mobilizacyjnych, bo ewidencja ludności nie była w Rosji od wielu lat aktualizowana, a tylko w ciągu ostatnich 10 lat 40 milionów obywateli Federacji Rosyjskiej, z których z grubsza rzecz biorąc połowa to mężczyźni, zmieniła miejsca zamieszkania i o tym gdzie oni teraz przebywają administracja wojskowa nie ma zielonego pojęcia. Ale to dopiero początek problemu. Jeśliby jakimś cudem udało dostarczyć się karty powołania, to kto zagwarantuje, że poborowi stawią się w jednostkach? Do tego potrzebny jest aparat egzekucji, a siły zbrojne takowym nie dysponują. Mobilizacja na większą skalę, nawet nie biorąc pod uwagę tego, że ludzie będą uchylać się od służby wojskowej, wymagałaby zbudowania od podstaw systemu którego dziś nie ma, a w praktyce musiałoby to zmniejszyć, choćby tylko początkowo, zaangażowane na Ukrainie rosyjskie siły. Ponadto, jak zauważa Luzin, w Rosji nie ma republikańskiego etosu obrony własnej ojczyzny. Tam zawsze, i za czasów cara, i za Stalina i teraz, służba wojskowa postrzegana była jako narzędzie opresyjnego państwa, a pobór w przeszłości, choćby w czasie II wojny światowej, odbywał się w ten sposób, że NKWD otaczało wieś i wcielało siłą mężczyzn do Armii Czerwonej. Obecnie mobilizacja powszechna, argumentuje Luzin, musiałaby odbywać się w Rosji w podobny sposób, jeśliby rzeczywiście miała mieć charakter powszechny. A takie „siłowe” jej przeprowadzenie spowodowałoby jego zdaniem rozruchy, protesty i bunty na masową skalę. Ale nawet zakładając – kontynuuje swe rozważania rosyjski ekspert wojskowy – że udałoby się wyłapać odpowiednią liczbę rekrutów, to co dalej? Kto miałby ich szkolić, zwłaszcza w sytuacji, kiedy w toku reform Serdiukowa w praktyce zlikwidowano w Rosji korpus podoficerów? Nie ma też infrastruktury (koszary), niezbędnego sprzętu czy choćby indywidualnych środków walki. Wszystko to razem wzięte skłania Luzina do sformułowania wniosku, że „mobilizacja jest w Rosji technicznie niemożliwa. Armia rosyjska nie ma struktur organizacyjnych do przeprowadzania mobilizacji”. A to oznacza, że obecna „pauza operacyjna” w działaniach na froncie w Donbasie, niezależnie od tego, co mówią rosyjskie czynniki oficjalne, może nie być spowodowana koniecznością przegrupowania sił, dania możliwości odpoczynku czy rotacji, ale problemami kadrowymi z którymi już obecnie muszą mierzyć się Rosjanie. Luzin przypomina, że po ok. 6 miesiącach nieprzerwanej służby, nawet nie w warunkach wojennych, rosyjskie siły zbrojne traciły zawsze do tej pory ducha walki, tak było zarówno w czasie sowieckiej inwazji w Afganistanie, jak i w czasie wojen czeczeńskich i ostatnio w Syrii. „Już myślą o tym, jak się stamtąd wydostać – argumentuje – każdy żołnierz z osobna. Po upływie sześciu miesięcy ludzie będą mieli więcej powodów do żądania wycofania. Im dłużej wojsko siedzi w polu, w strefie walki, tym gorzej walczy. Żołnierze potrzebują odpoczynku i ewakuacji. Przypomnijmy sobie wojny czeczeńskie, wojnę syryjską, a nawet Afganistan – służba trwała pół roku i tyle. Każdy traci kompetencje wojskowe, jeśli przebywa w strefie walki dłużej niż sześć miesięcy”. Podobnie sytuacja wygląda jeśli chodzi o niezmierzone, jak głosi propaganda, rosyjskie zasoby broni i amunicji. Luzin przypomina, że po roku 2014, kiedy Kreml uruchomił program rewitalizacji starych, pochodzących jeszcze z czasów sowieckich, zasobów amunicji artyleryjskiej różnych typów i kalibrów, średnio w roku udawało się odnowić ok. 540 tys. sztuk pocisków i dodatkowo, w ramach programów zbrojeniowych wyprodukować rocznie ok. miliona nowych. A to oznacza, że Moskwa na początku agresji na Ukrainie dysponowała arsenałem pocisków liczącym sobie z grubsza ok. 15 milionów pocisków. W toku dotychczasowych, niezwykle intensywnych walk, Rosjanie zużyli 6 do 7 milionów, co oznacza, że jeśli działania wojenne nie zmienią swojego charakteru to już późną jesienią Moskale zaczną odczuwać braki.

Zdaniem Luzina z czasem relacje sił między Ukrainą a Rosją będą się wyrównywać. Ostatnie decyzje o dostarczeniu przez Zachód Kijowowi dodatkowych systemów HIMARS, w tym amunicji zdolnej razić cele na dystansie 300 km, zdają się przybliżać ten moment, tym bardziej, że sojusznicy Ukrainy nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. The Washington Post przytacza opinię generała Charles Q. Brown Jr, szefa sztabu amerykańskiej Air Force, że sojusznicy rozważają celowość dostarczenia Ukrainie myśliwców. Przy czym nie chodzi tu o postsowieckie maszyny znajdujące się nadal w służbie lotnictwa państw Europy Środkowej, ale o nowoczesne myśliwce. Występując na konferencji poświęconej kwestiom bezpieczeństwa w Aspen, Brown zaznaczył, że w grę wchodzą szwedzkie Gripeny, francuskie Rafale, europejskie Eurofighter Typhoon czy maszyny amerykańskie. Gen. Mark A. Milley w trakcie konferencji prasowej po niedawnym spotkaniu on-line w tzw. formacie Ramstein powiedział, że decyzje w tej sprawie nie zostały jeszcze podjęte, ale wszystkie opcje „są rozważane” w tym „szkolenie ukraińskich pilotów”. To, że wszystko wydaje się zmierzać w tę stronę potwierdza również niedawna decyzja Kongresu o wydzieleniu 100 mln dolarów na przeszkolenie ukraińskich lotników.

Może właśnie z tego powodu minister Ławrow powiedział w trakcie niedawnego wywiadu, że rosyjskie cele wojenne uległy rozszerzeniu i obecnie obejmują już nie tylko ukraiński wschód, ale cały kraj, a rzecznik Kremla Pieskow nadal twierdzi, że Moskwa do rozmów pokojowych może przystąpić w każdej chwili. Mamy w tym do czynienia z typową dla rosyjskiej kultury strategicznej dialektyką, gdzie próbom zastraszenia przeciwnika towarzyszą deklaracje na temat możliwości natychmiastowego zakończenia wojny. O tym, że wchodzi ona w decydująca fazę mówił też niedawno Lloyd Austin, a Rosjanie otrzymali ostatnio groźne memento. Otóż jak informuje dziennik Kommiersant ambasador Chin w Stanach Zjednoczonych wezwał do natychmiastowego zawieszenia broni i rozpoczęcia rozmów pokojowych. To, że mamy do czynienia z tego rodzaju wypowiedzią, która nota bene, tez padła na konferencji w Aspen, co nie wydaje się być przypadkowe, jest znaczącym sygnałem również dla Moskwy. Może dlatego Putin w czasie niedawnej wizyty w Teheranie nie mógł zapanować, czekając na tureckiego prezydenta, nad swoją mimiką, a rosyjscy opozycjoniści twierdzą, że głównym celem jego wizyty było wynegocjowanie warunków azylu w Iranie, dla niego, rodziny i współpracowników.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułDąbrowskiego do rewitalizacji
Następny artykułKamil Stoch: Chcemy wrócić na najwyższy poziom