Dziesięć lat temu Agnieszka Radwańska zanotowała swój największy sukces wielkoszlemowy, docierając do finału Wimbledonu. Teraz wróciła do Londynu, debiutując w turnieju legend. Zaprezentowała się na tle reszty bardzo dobrze i po każdym z trzech meczów zbierała komplementy.
– Fajnie było. Była okazja troszkę posmakować rywalizacji, ale takiej na większym luzie. To idealna kombinacja. Niby brałam udział w turnieju, ale funkcjonowałam na pełnym luzie. Poza tym była okazja obejrzeć sporo meczów. Przyjeżdżałam z samego rana zawsze, oglądaliśmy spotkania. Mam nadzieję, że to nie był mój ostatni raz – zaznacza.
Dodaje, że przed rozpoczęciem występu w roli legendy nie wiedziała do końca, jakiego nastawienia ze strony pozostałych uczestniczek się spodziewać.
– Pytałam inne dziewczyny, czy gramy na poważnie, czy jednak nie. Odpowiedź była niby “nie”, ale tak naprawdę każda wychodziła na kort, by wygrać. Była w tym więc pewna równowaga. Z tego, co widziałam, to w mikście jest zupełna zabawa i nie ma grania na serio. Sama wolę jednak tego debla, by było więcej grania na serio, a nie tylko same sztuczki – zastrzega.
Organizatorzy zestawili ją w parze z Serbką Jeleną Janković. Polka, która karierę zakończyła pod koniec 2018 roku, po pierwszym meczu usłyszała od koleżanek, że pomyliła rywalizację i powinna się zgłosić do profesjonalnej. Po drugim w szatni byłe zawodniczki krzyczały w jej stronę “dzika karta, dzika karta”. Dziennikarze również żartobliwie sugerowali jej wcześniej, by przemyślała okazjonalne starty, np. debel w ulubionym Wimbledonie lub w igrzyskach. Radwańska żartobliwie to wtedy podchwyciła, wspominając o opcji duetu na igrzyskach z Igą Świątek. Potem jednak przyznała, że nie wyobraża sobie powrotu do życia w tourze. Mimo to niektórzy uznali, że wciąż jest szansa, że wznowi karierę.
– Zdementujmy to od razu. Nie wracam i nie planowałam wracać. Grałam tu sobie debelka legend i przy tym pozostanę, dziękuję – tłumaczy ze śmiechem.
Niewiele brakowało, by wraz z Janković w niedzielę zagrały w finale. W dwóch pierwszych meczach fazy grupowej nie straciły seta, ale w ostatnim przegrały w dwóch. O awansie do decydował bilans gemów, a ten korzystniejszy miały Słowaczka Daniela Hantuchova i Brytyjka Laura Robson.
– Chętnie bym się zmierzyła z Martiną Hingis i Kim Clijsters w finale. To byłoby największe wyzwanie. Szkoda, bo niewiele zabrakło. Ja się tu bardzo dobrze bawiłam i mam nadzieję, że będzie więcej takich okazji. Z tego, co wiem, to podczas US Open nie ma turnieju legend, a w pozostałych tak. Jeśli zostanę zaproszona, to bardzo chętnie pojadę. Jestem otwarta na takie rzeczy, bo to bardzo fajna sprawa. Zwłaszcza jak się gra ze swoimi dawnymi rywalkami – uzasadnia była wiceliderka rankingu WTA.
W ostatnim spotkaniu grupowym wystąpiła z bandażem na lewej ręce. Okazało się, że dało o sobie znać to, iż jej ciało odzwyczaiło się od dawki wysiłku w krótkim czasie, jaką dostało teraz.
– Dawno nie miałam dwóch meczów na serio i trochę mi tu przyblokowało rękę. Pewnie, że warto było. Nie spodziewałam się, że będę po tym jak nowa. Wszystkie dziewczyny w szatni mają podobnie, wszystkie są trochę obolałe – relacjonuje.
Podczas pobytu na londyńskich kortach Radwańska miała okazję obejrzeć trochę spotkań z udziałem polskich juniorów. Jej uwagę zwróciła Olivia Lincer.
– Znamy się z jej ojcem. Pamiętam ją, gdy miały kilka lat i biegała między kortami. Teraz pierwszy raz mogłam zobaczyć ją w akcji. Bardzo fajnie to wyglądało. Myślę, że jest duża szansa, by w przyszłości zahaczyła o seniorski Wimbledon. Prezentuje taką amerykańską mentalność – cały czas pozytywna. To się liczy, bo widać u tych młodszych, że niektórzy są poobrażani, innym się odechciewa. A ona cały czas idzie do przodu. Spina się w końcówkach, więc na tym trzeba popracować – analizuje.
Ze względu na swój sobotni mecz nie miała szansy obejrzeć w całości finału kobiecego singla. Gdy jednak później poznała wynik, to nie była zbytnio zaskoczona, że Jelena Rybakina pokonała Ons Jabeur.
– Przed meczem stawiałam na Rybakinę. Ons ma to do siebie, że wycofuje się i gra bardzo wolno, jak się spina. Drugiego seta półfinału przespała, w sobotę też było za wolno, a grała z zawodniczką, która jest dużo silniejsza, bardzo dobrze serwuje i wykorzystuje wolniejszą piłkę. Myślałam, że w trzeciej partii będzie się więcej działo – podsumowuje Polka.
W Londynie towarzyszyli jej najbliżsi – mąż Dawid Celt i niespełna dwuletni synek Jakub. Ten ostatni podobno tuż po urodzeniu otrzymał od jednego z producentów rakiet własny zestaw. Radwańska przyznaje, że nie ucieknie od całkiem od tenisa.
– Na pewno będzie uczony. Za wcześnie, by przewidywać, co z tego potem wyjdzie. Nie może jednak nie umieć grać w tenisa. Poza tym już żyje na kortach. Jeździ z nami na turnieje. Nawet jak jesteśmy na wakacjach, to gdzieś z Dawidem gramy, więc ten tenis cały czas jest w jego życiu – ocenia.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS