A A+ A++

Można powiedzieć, że urodził się zbyt wcześnie, bo w świecie technicznych walk, podobnie jak w dzisiejszym boksie, polował na efektowny nokaut. Słynął z piekielnie silnego prawego sierpowego, którym posyłał rywali na deski. Był członkiem drużyny, która osiągnęła historyczny awans do najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce. Dzisiaj 82-letni Waldemar Kowalski opowiedział nam o swojej karierze

W jaki sposób trafił Pan do Avii?

Już wcześniej znałem się z Ryśkiem Petkiem. Spotkaliśmy się potem na Mistrzostwach Polski w Bydgoszczy. Rysiek opowiadał mi, że działacz Avii, Stefan Dudzik zgłosił się do niego i zaproponował mu transfer do Świdnika. Mnie także namawiał. Okazało się, że klub z Olsztyna nie zagwarantował mi mieszkania. Miałem brać ślub, zakładać rodzinę, więc było mi to potrzebne do życia. W Avii zagwarantowano mi odpowiednią pensję i mieszkanie, który potem zamieniano mi na większe.

To właśnie Mistrz Europy z Rzymu zrobił na Panu największe wrażenie?

Zdecydowanie tak. Ryszard Petem, to był pięściarz, od którego można było się wiele nauczyć. Był świetnie wyszkolony technicznie i bardzo trudno było go trafić. Bardzo wiele mu zawdzięczam. To on był prekursorem potęgi pięściarstwa w Świdniku. W późniejszym czasie doszedł do nas Ryszard Sitkowski, a był jeszcze Wółkiewicz. Nasza czwórka była gwarantem dobrych wyników zarówno u siebie, jak i na wyjeździe.

Pański słynny prawy sierpowy, to rzecz wrodzona, czy wyuczona?

Zawsze to miałem. Niestety cierpiało na tym zdrowie. Po każdym meczu żona czekała już na mnie z zastrzykami czy okładami. Ręka mi drętwiała, ale nie było nigdy czasu, by na spokojnie ją wyleczyć. Dzisiaj widać jak ona wygląda, jednak kierownicę trzymam, łyżkę trzymam, więc nie ma co narzekać. Jak Kowalski wygrywał efektownie przed czasem, to wszyscy byli zadowoleni, jak nie, to dochodziły głosy, że coś jest z Kowalskim nie tak.

Czy został Pan kiedykolwiek znokautowany?

Nigdy.

A było choć raz blisko? Był Pan liczony?

Liczony z raz byłem, ale to bardziej był wymysł sędziego, bo ja do końca wiedziałem co się dzieje w ringu.

Początkowo był Pan znienawidzony przez lubelskich kibiców…

Zgadza się. Nokautowałem ich ulubieńców, więc byli do mnie nastawieni bardzo wrogo. Wygwizdywali, a mnie to jeszcze bardziej nakręcało. Pamiętam, że nawet zbierali się na nas po meczu. Milicja musiała nas odprowadzać do świdnickich krzyżówek. Dopiero gdy nieco odpuściłem lubelskim zawodnikom, walczyłem bardziej zachowawczo, nagle kibice w Lublinie zaczęli mnie witać brawami.

Czuł Pan, że można było z tej kariery wycisnąć jeszcze więcej?

Tak, zdecydowanie tak. Niestety się nie udało. Co prawda byłem na mistrzostwach Europy w Dublinie, ale nie odniosłem tam większego sukcesu. Wyjechał człowiek jednak z kraju, poznał trochę świata i ludzi. Bardzo cenne doświadczenie.

Najważniejsza walki w Pana życiu, to te z Kasprzykiem?

Tak, skomplikowana sprawa. Mówiłem trenerowi, że może mnie wystawić na Kasprzyka, ale u nas, a nie na wyjeździe. Wyszedłem w innej wadze, ale jak się okazało, oni zrobili to samo i doszło do mojej walki z Kasprzykiem na Śląsku. Marian był mistrzem olimpijskim z Tokio. Wygrałem tę walkę przed czasem, dzięki czemu mieliśmy wciąż szanse w rewanżu. Do Świdnika pierwotnie nawet nie przyjechał, ale pojawił się dopiero na ważenie. Wygrałem ponownie i zrobiliśmy historyczny awans.

Jakie były za Pana czasów sposoby na zbijanie wagi przed walkami?

Głównie wanna z gorącą wodą i solą. Poleżało się w tym z 10 minut i te dwa, trzy kilogramy się zbijało. Kiedyś omal nie skończyło się to dla mnie tragicznie. Wszedłem do takiej gorącej wody, a żona chciała mi nieco ulżyć i podpięła obok wentylatorek, by mi chłodził twarz. Ja patrzę, a ten wentylatorek leci w stronę wody. W ostatniej chwili się udało go złapać. Jakby wpadł do wody, to byśmy nie mieli okazji porozmawiać.

Po zakończeniu kariery został Pan z żoną w Świdniku. Mieszkacie tu do dzisiaj. Jak Wam się podoba rozwój miasta?

Bardzo nam się tu podoba. Miło nas tu przyjęto kiedy przyjechaliśmy z Olsztyna i zostaliśmy w Świdniku na zawsze. Miasto się rozwija bardzo sprawnie, szczególnie w ostatnim czasie. To bardzo fajne miejsce do życia.
Mateusz Ostrowski

Podpis pod zdjęcie: Na zdjęciu od lewej: Ryszard Sitkowski, Ryszard Petek, trener Zbigniew Cebulak, Waldemar Kowalski

70 lat Avii Głos Świdnika Waldmar Kowalski

Artykuł przeczytano 98 razy

Last modified: 7 lipca, 2022

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułTanie proste i niezawodne. Pięć rodzinnych kombi do 5 tys. zł
Następny artykułTo był dobry miesiąc na ślub, również w plenerze