– Co się działo ze zwłokami dziecka przy tych temperaturach? Skóra szybko stała się zielona, pomarszczona, ciało spuchło – tłumaczy Anna Kisiel z Centrum Medycyny Sądowej w Warszawie. Jest nie tylko lekarką medycyny sądowej, ale i biegłą. Mówi, że tego, jak szybko postępował rozkład, rodzice nie mogli nie zauważyć. Powłoki ciała martwego dziecka stały się ciastowate, naskórek zaczął schodzić płatami. Był odór, larwy much.
W końcu to musiało stać się nie do zniesienia. Po dziewięciu dniach rodzice zapakowali czwórkę dzieci do samochodu i w pośpiechu opuścili dom. Zostawili bałagan, resztki jedzenia na stole. I poza martwą córką, w jednym z pokoi klatkę z dwiema żywymi jeszcze szynszylkami.
Szóste dziecko
To, co stało się w domu w Szabdzie – niewielkiej wsi pod Brodnicą w województwie kujawsko–pomorskim, próbują teraz ustalić śledczy.
Dom: ładny, nowy. Rodzina wynajmowała go od trzech lat.
Pod domem: basenik dla dzieci, porozrzucane zabawki, rowerek, trampolina.
– W domu zawsze było czysto. Czasami zdarzyło się, że talerze nieumyte, to jest normalna rzecz. Nie zawsze zdąży się umyć przy tylu dzieciach – mówi Wiesława Jaranowska, kierownik Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Brodnicy. GOPS dawał tej rodzinie liczne zastrzyki finansowe, a starszym dzieciom darmowe obiady. Pracownik socjalny zaglądał do rodziny na ogół raz w miesiącu.
– Tam niczego nie brakowało. I też nie działo się nic złego, bo byśmy przecież zauważyli – zapewnia Jaranowska. Dodaje, że rodzina nie miała Niebieskiej Karty.
Ojciec dzieci: Bartosz Ch. – po trzydziestce, wykształcenie podstawowe, ostatnio pracował jako elektryk. Jego żona: 27 lat, niepracująca. Sześć lat temu urodziła Marysię. Rok później Zuzię. Po dwóch latach bliźnięta – Maję i Mikołaja. Po roku Bartusia. Każde dziecko rodziła cesarskim cięciem, więc od czwartej ciąży, każda kolejna mogła źle się skończyć. Lekarze ostrzegają kobiety, że po kolejnych cesarkach robią się coraz bardziej niebezpieczne zrosty i radzą, żeby nie ryzykować. Jednak małżeństwa Ch. nic nie powstrzymywało przed posiadaniem licznej rodziny. 23 czerwca rano Paulina Ch. w jednym z warszawskich szpitali rodzi szóste dziecko. Tego samego dnia do opuszczonego przez nich domu w Szabdzie próbuje wejść ekipa mająca naprawić przeciekający dach. Dekarze przychodzą na zlecenie właścicielki domu, pukają, nikt nie otwiera. Przez okno dostrzegają zwłoki dziecka, zawiadamiają właścicielkę, a ta policję. Ciało jest już w tak daleko posuniętym rozkładzie, że początkowo trudno określić nawet płeć i wiek.
Odrętwienie?
– Jeżeli dochodzi do zabójstwa, zawsze jest problem: co zrobić z ciałem. Jak je ukryć? Zakopać? Zatopić? Poćwiartować? Były już w Polsce przypadki wkładania martwych dzieci do beczek, do zamrażarki, zakopywania przy domu, zamurowywania pod podłogą. A tu mamy ciało w łóżku. Jakby rodzice nie byli w stanie znaleźć innego rozwiązania. Może popadli w jakieś decyzyjne odrętwienie? Może tak na nich zadziałała mieszanka bezradności z lękiem przed odpowiedzialnością karną? Zdarza się, że z lęku ludzie stosują metodę strusia: chowają głowę w piasek, udają, że nic się nie stało – mówi dr Jerzy Pobocha, psychiatra, biegły sądowy.
Rodzice Mai od 10 do 19 czerwca siedzą w domu z rozkładającymi się zwłokami, później – po zapakowaniu czworga pozostałych dzieci do samochodu – wyjeżdżają. Jadą najpierw 10 km do wsi, w której mieszkają rodzice Pauliny. Zostawiają dziadkom troje, a z jednym ruszają do Warszawy. Tam już mają wynajęte mieszkanie.
– Byłam później u tych dziadków, zapytałam: czy się nie zdziwili, że trafiło do nich tylko troje – mówi Jaranowska. – Powiedziałam nawet: nie lepiej było wziąć wszystkie? Usłyszałam, że taka była decyzja rodziców. Rodzice tłumaczyli, że najlepiej będzie, jak troje zostanie u dziadków, a dwoje pojedzie do Warszawy – tłumaczy.
Ani babcia, ani dziadek nie zajrzeli do samochodu zięcia i córki, żeby zobaczyć, czy faktycznie jest tam pozostała dwójka dzieci, czy tylko jedno. I też żadne nie dociekało, dlaczego rodzice chcą rozdzielać rodzeństwo. Przecież zięć miał zawieźć ich córkę do Warszawy na poród. Jak zamierzał opiekować się równocześnie dziećmi i rodzącą żoną? Nie wnikali.
Więcej dzieci, więcej zasiłków
Sąsiedzi o rodzinie Ch. wiedzą niewiele – we wsi Szabdy pojawili się trzy lata temu. Nierozmowni, niezapraszający do siebie. Co mają w domu, sąsiadom nie wiadomo, ale z tego, co było widać na zewnątrz – żyli dostatnio. – Kogo stać na wynajęcie takiego nowego dużego domu? Samochód też mieli nie jakiś mały, stary, rozklekotany, tylko całkiem porządny, duży – mówi jedna z sąsiadek.
Inna wylicza, ile teraz wielodzietna rodzina może „wyciągnąć” z samych zasiłków. Poza jednorazowym becikowym w wysokości tysiąca złotych i regularnym 500 plus na każde dziecko, jest też comiesięczny zasiłek dla rodzin wielodzietnych, a dla kobiet niepracujących „kosiniakowe” – po tysiąc złotych co miesiąc przez rok, chyba że urodzi się bliźnięta, to dłużej.
Bartosz i Paulina Ch. są na zasiłkach z opieki od siedmiu lat. Gdy ich pierwsze dziecko ma zaledwie kilka miesięcy próbują – poza zasiłkami – szukać innego źródła wpływów. Otwierają zbiórki na zrzutka.pl – raz on, innym razem ona. Proszą o wpłaty „ze względu na dość duże problemy finansowe”. Tłumaczą, że nie mają na dojazdy z dzieckiem do lekarza, na pampersy, chusteczki. Ludzie nie garną się do wpłat. Zostaje im więc to, co dostaną z opieki społecznej. Im więcej mają dzieci, tym więcej mają zasiłków. Jednak też więcej obowiązków przy dzieciach.
– Nie mieliśmy żadnych sygnałów, z których by wynikało, że tam pojawiły się jakieś problemy – zapewnia Jaranowska. Tłumaczy, że rodzina wielodzietna, to nie oznacza od razu: patologia. – Gdybym miała pomyśleć, że w jakiejś dojdzie do czegoś tak strasznego, to ta przyszła by mi na myśl na samym końcu – twierdzi.
Zarzuty
Śledczy, by przesłuchać Bartosza Ch. i jego żonę, musieli najpierw ustalić, gdzie są. Paulinę Ch. znaleźli w jednym z warszawskich szpitali, była już po porodzie. Bartosza Ch. w wynajętym mieszkaniu w jednej z warszawskich kamienic. Był pijany.
– Nie wiemy jeszcze, czy przyjechali do Warszawy tylko na czas porodu, czy planowali się tam przeprowadzić – mówi prokurator Andrzej Kukawski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Toruniu. W ogóle unika wchodzenia w szczegóły sprawy. – Ze względu na dobro śledztwa – tłumaczy. Dopóki udało się przesłuchać tylko Bartosza Ch., śledczy nie mogli zbyt wiele powiedzieć, bo czekali na możliwość przesłuchania jego żony. W końcu, 29 czerwca, udało się. Teraz jednak nie mogą zbyt wiele zdradzić, bo choć oboje już złożyli wyjaśnienia, to rozbieżne.
Prokurator Kukawski na razie mówi więc tylko o zarzutach. W większości oboje mają podobne. Bartoszowi Ch. dotąd postawiono pięć. – Pierwszy, to zarzut zabójstwa córki Mai. Drugi: znęcanie się nad dziećmi przez niezapewnienie im odpowiednich warunków do życia. Trzeci dotyczy tego, że w okresie od 10 do 19 czerwca naraził czworo swoich dzieci na bezpośrednią utratę życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu poprzez to, że mogły mieć kontakt z bakteriami chorobotwórczymi pochodzącymi z martwego ciała, które leżało w domu. Czwarty zarzut dotyczy zbeszczeszczenia zwłok – wymienia prokurator. I tłumaczy, że rodzice zostawiając zwłoki w domu, nie informując żadnych instytucji o zgonie, nie uruchamiając procedury przewozu do domu przedpogrzebowego lub kostnicy, naruszyli przepisy ustawy o cmentarzach i chowaniu zmarłych. Piąty zarzut dotyczy tego, co stało się już po wyjeździe do Warszawy. Bartosz Ch., gdy go zatrzymywano, był – jak wykazało badanie –nietrzeźwy, a miał pod opieką dziecko. Prokuratura chce, żeby odpowiedział za narażenie dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia bądź ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.
Jeżeli chodzi o Paulinę Ch., poza zarzutem zabójstwa, zarzutem zbeszczeszczenia zwłok i narażenia pozostałych dzieci oraz znęcania się nad nimi, ma jeszcze zarzut znęcania się nad zwierzętami. Prawdopodobnie usłyszy go też jej mąż. Okazało się bowiem, że trzymane w klatce, a pozostawione w domu dwie szynszylki, nie mając przez wiele dni dostępu do wody i jedzenia, nie miały szans na przeżycie.
Bliźniak płaczliwy
Bartosz Ch. i Paulina Ch. trafili do aresztu na trzy miesiące.
– Śledczy będą badać wszystkie wątki sprawy, jednak czy uda się dowieść, że są winni zabójstwa, w dużej mierze będzie zależeć od tego, co uda się ustalić medykom sądowym – mówi dr Jerzy Pobocha. – Im większy rozkład zwłok, tym medykom trudniej ustalić, co było przyczyną zgonu. Szczególnie, jeżeli nie ma urazów kości, śladów duszenia – tłumaczy dr Pobocha.
Wiesława Jaranowska mówi, że pojechała do dziadków – tam, gdzie początkowo trafiło troje z dzieci państwa Ch.: dwie dziewczynki i chłopiec. Twierdzi, że dziewczynki zachowywały się, jakby nie zdawały sobie sprawy z tego, co się stało. Tyle że jak się poprosiło: namaluj mamę i tatę, to w odpowiedzi było: „innym razem”.
– Poza tym chętnie się bawiły. Gorzej z chłopcem, który jest bratem bliźniakiem nieżyjącej Mai – mówi Wiesława Jaranowska. – On jest markotny, płaczliwy.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS