Gorączka
Nowy szpital odziedziczył kontrakt z Narodowym Funduszem Zdrowia po starym szpitalu, który był tak zrujnowany, że nie kwalifikował się już nawet do remontu. Po słynnej reformie Konstantego Radziwiłła, ministra w rządzie Beaty Szydło, kontrakt zamieniono na ryczałtową dopłatę. – Niestety, punktem wyjścia do skalkulowania jego kosztów było niekorzystne dla starego szpitala rozliczenie za rok 2015 – mówi Karolina Kocięcka, rzecznik żywieckiej jednostki.
Okoliczne szpitale dostają z NFZ około 300 zł w przeliczeniu na każdego mieszkańca z rejonu, ale żywiecka firma niewiele ponad 205 zł. Jak na liczącą 222 łóżka, nowoczesną jednostkę, to zdecydowanie za mało. Szpital zamiast spodziewanych zysków przynosi Kanadyjczykom co miesiąc milion złotych straty. A ściślej – tyle przynosił, bo po ostatnich podwyżkach cen energii, ogrzewania, materiałów, usług i leków deficyt rośnie. Na dłuższą metę taka sytuacja jest nie do utrzymania ani dla samorządu, ani dla inwestora. Szefostwo szpitala śle listy z prośbą o interwencję do NFZ, resortu zdrowia, a nawet do premiera. Na razie bez skutku.
Szpital w Żywcu to pierwszy w Polsce taki obiekt wybudowany w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego. Dobrze zaprojektowany, ocieplony i zorganizowany. Pod względem infrastrukturalnym jego przeciwieństwem jest Szpital Specjalistyczny im. Stefana Żeromskiego w Krakowie. Jeden z pierwszych wybudowanych w Polsce po II wojnie światowej jako zaplecze medyczne dla Nowej Huty. Zbliżająca się 70. rocznica działalności nie zapowiada się jednak różowo. Dyrektor szpitala, Jerzy Friediger, nerwowo przerzuca na biurku korespondencję. Codziennie dostaje łudząco podobne pisma od dostawców żywności, leków, materiałów czy energii: – Wszyscy powołują się na drastyczne wzrosty kosztów prowadzenia działalności i żądają 10-30-proc. podwyżek.
Łączne zadłużenie szpitali wzrosło za rządów PiS z 10 mld zł do 17 mld zł
Te argumenty nie zawsze są prawdziwe. Niedawno administracja szpitala prześwietliła wyniki finansowe firmy dostarczającej mu jednorazowe materiały, która zażądała aneksowania umowy i podwyższenia ceny dostaw. Okazało się, że owa firma w 2021 roku zarobiła na czysto ćwierć miliarda złotych i mogłaby sobie podwyżkę darować.
Lawina żądań – tych uzasadnionych i nieuzasadnionych – podwyżek cen towarów i usług spycha szpital pod finansową kreskę. – Nie ma szans, żebyśmy w tym roku wyszli na plus – mówi Jerzy Friediger.
Szpital w Żywcu
Fot.: ICZ HEALTHCARE SP. Z O.O./SZPITAL ŻYWIEC / NIEZAREJESTROWANY
Skutki inflacji rozlewają się po wszystkich placówkach. – Szpitale, które do tej pory jakoś sobie radziły, zaczynają generować straty. Te, które były w trudnej sytuacji finansowej, czeka katastrofa – mówi Waldemar Malinowski, szef Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych.
NFZ stawia złą diagnozę
Resort zdrowia przekonuje, że w ciągu ostatnich dwóch lat kondycja tego kluczowego sektora opieki zdrowotnej zaczęła się poprawiać. Spadła liczba szpitali przynoszących straty, przestało też rosnąć zadłużenie. A państwo pompuje wsparcie liczone w miliardach złotych. Ale to nieprawda. Sytuacja poprawia się jedynie na papierze. – Pandemia i dodatkowe pieniądze, jakie popłynęły do szpitali w ciągu dwóch ostatnich lat, zniekształciły faktyczny obraz ich kondycji finansowej – mówi Bernadetta Skóbel, radca prawny Związku Powiatów Polskich.
W trakcie pandemii szpitale otrzymywały dodatek covidowy w wysokości 3 proc. kontraktu z NFZ, co wydatnie poprawiało wyniki. Tym bardziej że przecież część placówek wykonywała nieco mniej badań czy zabiegów niż przed pandemią. Ale dodatek covidowy został zlikwidowany z końcem marca 2022 roku. – Teraz NFZ chwali się, że podniósł wartość tegorocznych kontraktów o 4,5 proc., ale po odjęciu 3 proc. dodatku covidowego podwyżka wynosi już tylko 1,5 proc. Dziesięć razy mniej niż aktualny wskaźnik inflacji. A koszty działalności rosną w zastraszającym tempie – mówi Bernadetta Skóbel.
– Co z tego, że kontrakt mojego szpitala z NFZ wzrośnie o 1,5 proc., skoro fundusz za procedurę porodową płaci 1950 zł, a realny koszt takiej usługi w moim szpitalu to 4,2 tys. zł – pyta retorycznie Adam Styczeń, dyrektor SPZOZ w Myślenicach.
Mazowiecki Szpital Specjalistyczny w Radomiu, zadłużony na 43 mln zł, do końca ubiegłego roku płacił za gaz do ogrzewania 2 mln zł. Rachunek według nowych stawek na 2022 rok ma wynieść 8 mln zł. Czterystuprocentową podwyżkę ma otrzymać także Radomski Szpital Specjalistyczny. Koszty energii, które wraz z kosztami materiałów stanowią ok. 22 proc. wszystkich wydatków szpitali (dane za „Biuletynem Statystycznym”), dramatycznie rosną. Drożeją gaz i energia elektryczna, bo szpitali nie chronią przecież – jak w przypadku gospodarstw domowych – regulowane przez Urząd Regulacji Energetyki taryfy. We względnie niezłej sytuacji są jedynie te placówki, które podpięte są do miejskiej sieci. Komunalne ciepłownie należą często do tego samego właściciela co szpital, a to pozwala wynegocjować akceptowalne stawki. Ale to oznacza, że wtedy dopłacą do nich inni użytkownicy, czyli społeczność lokalna.
Jeszcze większym problemem są wynagrodzenia, na które szpitale przeznaczają mniej więcej połowę swoich budżetów.
Jerzy Friediger
Fot.: Bartosz Siedlik / Newsweek
Lekarzy jak na lekarstwo
Ze statystyk resortu zdrowia wynika, że przeciętne obłożenie łózek w polskich szpitalach wynosi 68 proc. Niewiele, jedna trzecia miejsc według ministerstwa jest wolna. Rzeczywistość jest jednak brutalna, kolejki do lekarzy systematycznie rosną, a łóżek i szpitalnych oddziałów ubywa. O ile w latach 2007-2015 ogólna liczba łóżek wzrosła o 12 tys., to od objęcia władzy przez PiS zmalała o 5,2 tys. Oddziałów szpitalnych za ekipy PO-PSL przybyło 900, a za PiS ubyło ponad 300. Powodem są notoryczne braki pracowników – pielęgniarek i lekarzy specjalistów. To się raczej nie zmieni, bo lekarze przechodzą na emerytury, do prywatnego sektora, wyjeżdżają za granicę albo wolą pracować zdalnie jak radiolodzy, którzy coraz częściej opisy zdjęć rentgenowskich wysyłają mejlem, także do zagranicznych pracodawców.
W lipcu 2021 roku resort zdrowia zaordynował 4 mld zł na podwyżki minimalnego wynagrodzenia lekarzy, pielęgniarek, techników czy fizjoterapeutów. Szkopuł w tym, że państwo dało pieniądze jedynie na pensje dla pracowników etatowych. A w szpitalach podstawową formą zatrudniania są kontrakty, umowy-zlecenia. Sfinansowane przez NFZ podwyżki nie objęły też pracowników administracji. W efekcie obowiązek sfinansowania sporej części podwyżek spadł na szpitale. Myślenicki szpital w sześć miesięcy 2021 roku wydał na wzrost wynagrodzeń milion złotych. – Nie mogę dopuścić do sytuacji, w której pielęgniarka pracująca na etacie dostaje zauważalną podwyżkę, a jej emerytowana koleżanka dorabiająca do świadczenia na umowie-zleceniu nie dostanie ani grosza. To byłoby nieuczciwe – mówi Adam Styczeń.
W tym roku zapowiada się powtórka z rozrywki, bo 1 lipca wchodzą w życie kolejne podwyżki pensji minimalnych dla zawodów medycznych. Tak wynika z uchwalonej pod koniec maja przez Sejm ustawy. Tylko w drugiej połowie 2022 roku podwyżki mają kosztować 7,2 mld zł. Teoretycznie pieniądze ma wyłożyć państwo, w praktyce, choć ustawa wchodzi w życie za chwilę, nadal nie wiadomo, kto i w jakiej formie da pieniądze. Czy zostaną one wkalkulowane w kontrakty z NFZ, czy też państwo będzie dopłacać do pensji każdego z osobna. I znów, jak rok temu, pieniądze od państwa sfinansują jedynie podwyżki dla pracowników etatowych, a za wyższe wynagrodzenia pracowników kontraktowych szpitale będą musiały zapłacić same. Do kieszeni będą musieli więc ponownie sięgnąć właściciele placówek szpitalnych, czyli podatnicy.
Już teraz pieniędzmi z podatków regularnie wspieramy ochronę zdrowia, bo rosnący budżet NFZ nie wystarcza na pokrycie wszystkich potrzeb. Mazowiecki Urząd Marszałkowski, który na zdrowie, w tym utrzymanie placówek szpitalnych, wydaje ponad 600 mln zł rocznie, pod koniec maja podjął decyzję o dorzuceniu kolejnych 100 mln zł. 70 proc. tej kwoty dostaną najbardziej zadłużone szpitale.
Gigantyczne pieniądze do swoich placówek dokładają też powiaty, i to nawet jeśli sytuacja ich samych się pogarsza. Z danych Związku Powiatów Polskich wynika, że jeszcze w 2015 roku dokładały do szpitali 259 mln zł. W 2021 roku było to już 541 mln zł. Razem z miastami na prawach powiatu jednostki powiatowe przekazują szpitalom w sumie 1,1 mld zł wsparcia rocznie. A i tak, jak wynika z szacunków ZPP, w ostatnich latach powiatowe szpitale regularnie przynoszą 750-770 mln zł straty rocznie. „Brak finansowania przez NFZ rzeczywistych i rosnących kosztów działania, przy utrzymującej się najwyższej od wielu lat inflacji, doprowadzi w krótkim czasie do braku możliwości zaopatrywania się szpitali w niezbędne leki, materiały, a także wypłatę wynagrodzeń personelowi” – napisała niedawno w komunikacie Polska Federacja Szpitali zrzeszająca szpitale samorządowe, te prowadzone przez akademie medyczne i wysokospecjalistyczne placówki zarządzane bezpośrednio przez resort zdrowia.
Widmo nadciągającego kryzysu zdaje się dostrzegać Ministerstwo Zdrowia, bo – choć od wprowadzenia kontrowersyjnej reformy szpitalnictwa autorstwa Konstantego Radziwiłła minęło dopiero pięć lat – przymierza się do kolejnej gruntownej reformy.
Kuracja bez odpowiedzialności
– To jest dług wygenerowany w Centrum Zdrowia Dziecka za czasów Platformy i PSL. Proponuję, spójrzcie w lustro. Tam zobaczycie winnych tego dramatu – oskarżała z mównicy sejmowej premier Beata Szydło. Był 2016 rok, dług CZD przekraczał już wtedy 310 mln zł, a minister Radziwiłł wdrażał właśnie swoją reformę szpitali. Stworzył ich sieć, która miała mieć pierwszeństwo w dostępie do kontraktów z NFZ przy zmienionym nieco sposobie finansowania świadczeń. Radziwiłł na dobry początek reformowania szpitali dofinansował podlegające mu Centrum Zdrowia Dziecka kwotą 100 mln zł.
Sześć lat reform przyniosło efekty, ale nie takie, na jakie Radziwiłł liczył. Dług CZD wynosi teraz ok. 400 mln zł.
Kolejna reforma szpitalnictwa ma podzielić placówki na kategorie. Od najlepszych, których sytuacja finansowa jest dobra, przez przeciętniaków, do najgorszych, które stoją nad przepaścią, a tych najwięcej jest na Podkarpaciu i na Śląsku. Do tych ostatnich mają być delegowani przez specjalną do tego celu powołaną Agencję Rozwoju Szpitali zarządcy, którzy zastąpią dotychczasowych dyrektorów szpitali. Innymi słowy, resort, który sam nie radzi sobie z zarządzaniem swoimi placówkami, co pokazuje przykład CZD i innych specjalistycznych placówek, zamierza przejąć nadzór nad szpitalami samorządowymi i wprowadzać tam swoje porządki. Projekt ustawy nie wymaga od przyszłych zarządców żadnego doświadczenia w kierowaniu szpitalem, wystarczy dyplom ukończenia studiów MBA. Samorządowcy zwracają uwagę, że nowi zarządcy nie będą ponosili odpowiedzialności za swoje decyzje, ryzyko spadnie na właścicieli szpitali. A sami dyrektorzy szpitali przekonują, że od mieszania łyżeczką herbata nie stanie się słodsza. – Zmiana zarządcy nic nie zmieni, jeśli w systemie nie pojawią się pieniądze na pokrycie rosnących kosztów prowadzenia działalności leczniczej – mówi Waldemar Malinowski.
W ciągu pierwszych dwóch lat działalności wydatki na Agencję Rozwoju Szpitali mają wynieść 1,2 mld zł. Łączne zadłużenie szpitali wzrosło za rządów PiS z 10 mld zł do 17 mld zł.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS