A A+ A++

Ale trzeba powiedzieć, że w Polsce powstał ogromny przemysł, do którego Collegium Tumanum, bo tak brzmi prawidłowa nazwa owej uczelni, tylko dołączyło. Wynotowałem sobie, jak wiele kursów na kandydatów do rad nadzorczych było organizowanych przez firmy zajmujące się różnymi innymi sprawami. Prowadzono na przykład kursy dla opiekunów osób starszych w Niemczech, a przy okazji na kandydatów do rad. Kształcono kierowców taksówek, a jedna z krakowskich szkół wyższych organizowała oprócz kursu dla kandydatów do rad niezależnie kursy etykiety picia trunków i poszanowania godności drugiego człowieka. To jest bardzo ważne, bo po wypiciu trunku godność drugiego człowieka czasem nie jest należycie respektowana.

Jak to się zaczęło?

– Prawdę mówiąc nie mieliśmy zaplecza intelektualnego dla polskiej transformacji gospodarczej. Siedzieli sobie kiedyś ludzie na Nowym Świecie w warszawskim Klubie Ekonomistów i kombinowali, jakby tu zrobić transformację gospodarczą. Nikt nie przypuszczał, że pewnego dnia przyjdzie im zmierzyć się z tym wyzwaniem. Ta ekipa dała sobie radę z transformacją znakomicie, ale nie wszystko poszło dobrze. Przede wszystkim z prywatyzacją, dlatego że według formuły profesora Leszka Balcerowicza należało ją przeprowadzić szybko, stanowczo i przestronnie. Czesi zrobili wcześniej swoją powszechną prywatyzację zwaną kuponowką, która okazała się gigantycznym oszustwem. Rosjanie próbowali podobnie ze swoimi kuponami, ale to okazało się gigantycznym zbrodniczym procederem. Na szczęście w Polsce sekretarzem stanu w Ministerstwie Przekształceń Własnościowych był Krzysztof Lis, który miał silną osobowość i przekonał wszystkich, że prywatyzować trzeba inaczej. W związku z czym zaczęto przekształcać przedsiębiorstwa państwowe w spółki prawa handlowego. To oznaczało, że dyrektor generalny zostawał prezesem nowego zarządu, a inni dyrektorzy – techniczny, ekonomiczny, handlowy – zostawali członkami zarządu. To na jakiś czas zaspokajało potrzeby zarządzania korporacjami powstającymi z przedsiębiorstw państwowych.

Zobacz również: Brat Obajtka, stryj Dudy i żona Czarneckiego. Lista partyjnych nominatów, którzy zrobili MBA na Collegium Humanum

Skąd brano kadry do rad nadzorczych?

– Lis doskonale zdawał sobie sprawę z wysokich wyznań epoki, powstała więc przy ministerstwie fundacja Międzynarodowe Centrum Prywatyzacji, która organizowała kursy dla kandydatów do rad nadzorczych na bardzo wysokim poziomie. Pod patronatem INSEAD, to najpoważniejsza uczelnia prezesów Europy. Jej wykładowcy prowadzili przez dwa tygodnie zajęcia, a potem były szkolenia z kodeksu spółek handlowych i z rachunkowości. Trzeba było znać perfekcyjnie angielski i zapłacić, to było przed denominacją, ponad 6 mln zł wpisowego – duże pieniądze. A na koniec był egzamin. Zdała go mniej niż połowa uczestników, poprawek nie było.

Pamiętam, że jak wracałem z tego kursu do Krakowa i w samochodzie słuchałem wiadomości, że w gmachu komitetu centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej minister Janusz Lewandowski otworzył Giełdę Papierów Wartościowych – to było 21 kwietnia 1991 roku, historyczna data.

Przybywało spółek prywatnych i rosło zapotrzebowanie na kolejnych członków rad…

– Fundacja nie była w stanie dogonić rosnących potrzeb ministerstwa. Stał w nim komputer, do którego wprowadzano nazwiska i dane absolwentów przeróżnych innych kursów, baza tak szybko spuchła. Pamiętam początek 1992 roku, pytam przyjaciela, który odpowiadał m.in. za gromadzenie danych, czy ministerstwo ma dostęp do tej bazy. A on mi odpowiada: „Słuchaj Andrzej, nie mamy. Ktoś zgubił jakiś kabelek i nie można się dostać do tego komputera”.

Ministerstwo nie było w stanie administrować bazą ponad 50 tys. kandydatów, więc gdy potrzebowało nagle pięciu, sześciu osób do rady nadzorczej spółki dajmy na to Frustracja SA to nie wybierało najlepszych, tylko brało się pierwszych z brzegu. W związku z czym ludzie dostawali te bumagi uprawniające ich do zasiadania w radzie, a załatwiali sobie nominacje na własną rękę, poprzez dojścia.

Pod koniec lat 90 takich firm kształcących kadry do rad nadzorczych było już bardzo dużo. Pamiętam duże reklamy w krakowskiej prasie, gdzie firma chwaliła się, że jej kursy zdaje ponad 95 proc. kursantów i to za pierwszym podejściem. Takie numery to można było robić gdzieś tam w Ciechocinku na kursach prawa jazdy robionych przy okazji pobytu w sanatorium, ale tutaj sprawa jest poważna – chodzi o polską gospodarkę. Hochsztaplerzy już wtedy torowali drogę do Collegium Humanum, czy może raczej do Wyższej Szkoły Demoralizacji.

Gala Ogólnopolskiego Plebiscytu Edukacyjnego na Zamku Królewskim w Warszawie, w którym uczelnia Collegium Humanum zdobyła 1. miejsce i tytuł Uczelnia Roku Polski 2021, 7 maja 2022 r.


Gala Ogólnopolskiego Plebiscytu Edukacyjnego na Zamku Królewskim w Warszawie, w którym uczelnia Collegium Humanum zdobyła 1. miejsce i tytuł Uczelnia Roku Polski 2021, 7 maja 2022 r.

Fot.: Collegium Humanum / Facebook

Nie próbowano odsiewać kandydatów, by tylko kompetentni dostawali się do rad nadzorczych?

– Pod koniec lat 90, gdy uruchamiano program Narodowych Funduszy Inwestycyjnych ogłoszono konkurs do wyłonienia kandydatów do 15 rad nadzorczych, bo tyle miało być tych funduszy. Przewidywano po siedem osób do rady, więc potrzeba było ich około 120, zgłosiło się ponad 6 tysięcy. Sam się zgłosiłem, bo uznałem, że to będzie bardzo ciekawe doświadczenie. Był egzamin pisemny, który składał się z dwóch części, trzeba było odpowiedzieć na liczne pytania testowe z prawa spółek oraz napisać esej na temat finansowania emerytur. Odsiew był gigantyczny. Później mnie zaproszono na spotkanie z jednym z zespołów kwalifikacyjnych, bo tych zespołów było 25-30, żeby obsługiwać tłum kandydatów. Po tym wszystkim dostałem kolejne zaproszenie na spotkanie z komisją egzaminacyjną, to już był organ państwa. A potem otrzymałem pismo, że jestem zakwalifikowany do grupy 35 kandydatów na przewodniczących rad nadzorczych funduszy. Ale nie wszedłem do żadnej. Ku mojemu zdumieniu weszła do nich za to część ludzi, którzy nie uczestniczyli w całej procedurze egzaminacyjnej. To tylko pokazywało, że ministerstwo, w tamtym czasie ono nazywało się już Ministerstwo Skarbu Państwa, deklaruje jedno, a robi inaczej.

Wtedy zaczęli się też pojawiać różni celebryci ekonomiczni i politycy, którzy gdzieś na marginesie różnych kursów i konkursów zaczęli uzupełniać wykształcenie. I to trwa do dziś.

Czy może pan podać jakiś przykład?

– Na przykład minister infrastruktury Andrzej Adamczyk podobno stworzył pracę magisterską na wyższej uczelni w Olkuszu. Rzecz polega na tym, że w tym mieście nie ma wyższej uczelni, ale jest filia innej wyższej uczelni, o której nie wiadomo, czy istnieje. Sprawa jest dosyć skomplikowana i jak powiadałby Sherlock Holmes: „To jest elementarne, drogi Watsonie”.

W każdym razie Adamczyk miał napisać ową pracę magisterską, tylko że się nie zgłosił na egzamin z tym związany, no formalność, to się nazywa obrona. Uczelnia uznała jednak, że praca jest tak dobra, że autor jest niepotrzebny, by mu nadać tytuł magistra. Ten tytuł mu więc nadano albo nie nadano, dlatego że nikt tego nie wie. Uczelnia pracę utajniła. A w mediach społecznościowych ukazują się anonse ludzi, którzy gotowi są wypłacić wysoką nagrodę komuś, kto udostępni do wyglądu, choćby na chwilę, pracę magisterską pana Adamczyka. Być może ktoś skuszony nagrodą napisze kiedyś pracę magisterską, podpisze Adamczykiem i zgarnie pieniądze.

Generalnie dobór kadr wyglądał inaczej w kolejnych fazach naszej restrukturyzacji gospodarczej. Na pewno te pierwsze rządy – Mazowieckiego i Bieleckiego – pełne były dobrych chęci. Generalnie, im później, tym mniejsze zrozumienie, że jednak w radzie nadzorczej potrzebna jest wiedza specjalistyczna, że to nie jest jedynie źródło prestiżu.

Jak to zrozumienie wygląda w obecnej ekipie rządzącej?

– Ta ekipa w ogóle nie rozumie mechanizmu zjawisk gospodarczych. Oni wiedzą, że ktoś tam ma zarządzać, a jak wyniki będą kiepskie no to się to jakoś odwróci. Odwraca się historię, to co tam, z wynikami nie damy rady? Nikomu tam nie przychodzi do głowy, że z jakiegoś powodu prawo zezwala, by zarząd był jednoosobowy, ale rada musi być wieloosobowa, musi liczyć przynajmniej trzy osoby, a w spółce publicznej – pięć osób. Dlatego że członkowie w radzie są nie tylko po to, żeby patrzeć na ręce zarządowi, ale także, żeby patrzeć na ręce sobie nawzajem. Jest taka żelazna formuła: mogą wsadzać nos w każdy aspekt działalności spółki, ale ręce muszą trzymać od niej z daleka. Tymczasem teraz oczekuje się od rad nadzorczych, że jak zadzwoni telefon albo kurier dostarczy wiadomość to się zbiorą i odwołają prezesa spółki i powołają na prezes Lotosu księgową z Pcimia. Przecież, gdyby im zależało na spółkach to nie zdemolowaliby tego Lotosu całkowicie, nie poszarpali na drobne i nie sprzedawali niepotrzebnie konkurencji za nie tak duże znowu pieniądze.

Tak się złożyło, że Zofia Maria Paryła, prezes zarządu Grupy Lotos ma MBA Collegium Humanum. Podobnie jak i stryj prezydenta Antoni Duda, który jest w radzie nadzorczej PKP Cargo.

– I co z tego, że oni mają tytuł, który jest nieadekwatny do wartości, które się za nim kryją. MBA dla menedżera jest tym, czym byłaby specjalizacja dla chirurga. Ja bym nie dał się pokroić chirurgowi, który skończył gdzieś zaocznie lewą uczelnię.

Rząd nie rozumie czemu służą rady nadzorcze, z punktu widzenia strategii gospodarczej dla ich nie ma znaczenia kto jest w radach. Tak jak za komuny minister nosił w kamizelce talony i rozdawał je na zasadzie „masz tu Józek talon na poloneza, albo na telewizor kolorowy”, tak teraz rozdaje talon do rady nadzorczej spółek.

Oni nie oczekują od ludzi żadnej konkretnej wiedzy, żadnych racjonalnych ocen. O obsadzie decyduje się gdzieś wysoko na szczeblach władzy. Robią to po to, żeby ludzie się obłowili.

Ale to nasz wspólny majątek, Ministerstwo Aktywów Państwowych powinno o niego dbać.

– Powiedział pan Ministerstwo Aktywów Państwowych, to proszę sobie zadać pytanie, co to są owe mityczne aktywa państwowe. Czy to są nasze podatki? No nie, bo wtedy ktoś by o nie zadbał, a nikt się specjalnie nimi nie przejmuje.

Aktywami w rozumieniu ministra Sasina i ekipy rządzącej gospodarką są posady. To są najcenniejsze aktywa – posadę można dać, można ją odebrać. Posadą można człowieka wywianować na zasadzie: „Idź Franek, dorób sobie, będziesz miał. No a po pewnym czasie, słuchaj, trzeba będzie zamienić cię na kogoś innego”.

Zdecydowanie twierdzę, że aktywami są posady. To całe Collegium Tumanum jest tylko mgławicą, z której mają się wyłonić wielkie kadry jak imć Duda z PKP Cargo i pani Paryło. Nie ma żadnej polityki kadrowej, a to wszystko służy mydleniu oczu społeczeństwu.

Czy jest jakaś szansa, by pod wpływem opinii publicznej to zmienić. Ludzie dostają kolejne sygnały o nepotyzmie. Kiedyś Ryszard Petru zorganizował akcję „Misiewicze” i ujawnił 227 osób powiązanych z PiS, którzy nie mieli dostatecznych kompetencji na zajmowane stanowiska. Potem była akcja PSL „Sami swoi” – ujawniono nazwiska 150 samorządowców, którzy łączyli mandaty z pracą dla państwowych spółek. Dziennikarze Onetu, Gazety Wyborczej i Radia Zet przygotowali w ramach śledztwa „Partia i spółki” pokazali nazwiska 900 osób z politycznego nadania we władzach spółek z udziałem skarbu państwa. A teraz jeszcze to Collegium Humanum…

– Rzeczywiście opinia publiczna jest jak gdyby zamrożona, nie reaguje.

Ujawnione maile Dworczyka pokazują przecież obraz władzy wyprutej z jakichkolwiek wartości, myśli przewodniej, czegokolwiek co służyłoby społeczeństwu. Rządy prowadzą politykę niezgodną z interesami państwa.

Trudno przewidywać co się może zdarzyć. Historia lubi jednak takie sytuacje, że oto pędzimy szeroką drogą i wydawałoby się, że nie będzie na niej żadnych zakłóceń, ale za pierwszym zakrętem czyha problem i wszystko się wywraca.

Przedsiębiorcy nie są traktowani należycie. Cały ten Polski Wał był nieudany, nawet Morawiecki go skrytykował. Moim najważniejsze jest zaufanie, to nie pieniądz kręci światem, nie artyleria – zaufanie.

Musimy budować gospodarkę w oparciu o zaufanie, że przedsiębiorstwa działają uczciwie, że zasady sprawozdawczości finansowej i rachunkowości są uczciwe, a spółki są zarządzane w najlepszym interesie właścicieli kapitału i nadzorowane przez kompetentnych, doświadczonych ludzi. Takich, którzy wiedzą, co zrobić w danej sytuacji. Wstawianie osób z MBA jakiejś szemranej uczelni to jest gol strzelony do własnej bramki. Reprezentacją piłkarską ma kierować Michniewicz, który miał kilkaset połączeń z „ustawiającym” mecze Fryzjerem, ale gospodarką też zajmują się krętacze, którzy wydają jakieś papierki. Kiedyś kupowało się odpusty aż przyszedł Luter, który to zakwestionował i nastąpiło wielkie ożywienie intelektualne. Teraz ktoś powinien wreszcie zakwestionować te talony na rady nadzorcze, bo jutro mogą się pokazać fałszywe prawa jazdy i okaże się, że moja ośmioletnia wnuczka dostanie licencję kierowcy zawodowego. A dlaczego nie – dziadek zapłaci. Potrzeba nam Lutra.

Czytaj również: Collegium Humanum. Szkoła Główna Spółek Skarbu Państwa

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułArchicom kupuje w Pozaniu. W planach projekt na ponad 500 mieszkań
Następny artykułUczeń bez próchnicy – program edukacyjno-profilaktyczny dla młodzieży