Solidne sceny walki, nieźli aktorzy, dobre zdjęcia i naprawdę udana adaptacja powieści Andrzeja Sapkowskiego, ale serial… Jaki jest Wiedźmin w wykonaniu Netflixa? Czy nasze obawy były słuszne, czy może Amerykanie stanęli na wysokości zadania?
Amerykanie przemówili
Ich recenzje są często obrazem wybitnej nieznajomości tematu — niektórzy piszą nawet o wiedźminach, jako o nieśmiertelnych, a inni nie wiedzą, że Geralt wśród wiedźminów wyróżniał się specyficznym odczuwaniem emocji. Jaką więc wiedzę na jego temat mogli posiadać twórcy? Z tym jest dużo lepiej. Ale nie idealnie.
Jesteś fanem… czego?
Bo to zmienia odbiór serialu. Jeśli czytaliśmy książki, a nie graliśmy w gry — nasza reakcja będzie inna niż tego, kto tylko grał oraz tego, który zrobił i jedno i drugie. Jest jeszcze grupa tych, którzy zaczynają swoją przygodę z Geraltem. I oni odczują największy chaos. Bo tak naprawdę odcinki są bardzo nierówne. Nie wiem czy to kwestia zbyt obszernego materiału źródłowego, czy kompletnie bezsensowna próba powtórzenia sukcesu „Gry o Tron”. Showrunnerka chyba za bardzo się w końcu pogubiła, bo z jednej strony serial trzyma się książki bardzo solidnie, a z drugiej niesamowicie spłyca jej przesłanie. Owszem — już na samym początku Geralt zostaje ukazany, jako sceptycznie nastawiony do świata, ale sprawiedliwie neutralny wojownik. Ale nadal nie czuję w nim tego ducha, który tchnął w niego Sapkowski. I nie jest to wcale kwestia aktora, bo Henry Cavill naprawdę dobrze prezentuje się w roli. Zupełnie niepotrzebne jest jednak podchodzenie do tego serialu, jak do odtworzenia Geralta z gier. Bo od samego początku wiedzieliśmy, że tego nie doświadczymy. Co akurat mocno pochwalam. Mimo to trzy główne postaci — Geralt, Ciri i Yennefer, to solidnie zagrani, ale dziwnie poprowadzeni bohaterowie.
Ale o tym zaraz, bo jest jeszcze jedna kwestia. Z powieści wyciągnięto to, co najważniejsze: rasizm, lęk przed obcymi, wykluczenie. Ale to wszystko zostało ładnie wplecione w fabułę, sprawnie podane i wcale nienachalne, co dałoby efekt inny od zamierzonego. Polityka jest więc bardziej z tyłu, choć dobrze wiemy, że nie jest to świat usłany różami i posypany konfetti w blasku zachodzącego słońca. Taki świat przedstawia nam się, jako wymarły, co jest kolejnym nawiązaniem do książek Sakpowskiego.
Wykonanie
W pierwszych odcinkach widać pewne mankamenty. Nie porównuję tutaj budżetu do Gry o Tron, ale miejscami kuleją efekty specjalne, albo praca kamery (to rzadziej). Dominują wąskie kadry, które sprytnie ukrywają, jak pusty był plan. Nawet podczas bitwy na samym początku wojsk jest po prostu śmiesznie mało. Ale ogólnie zdjęcia są naprawdę dobre. Kostiumy? Jest dobrze i źle. Z jednej strony mamy naprawdę ciekawe zbroje Nilfgaardczyków, a z drugiej (nie to żebym się znał) dosyć proste suknie, w których brak wizji. To samo tyczy się ubrania Geralta, choć on akurat lubił prostotę. Sam Cavill naprawdę „daje radę”. Widać, że zapalił się do roli, akcentuje swoje zdanie pomrukami, co bardzo przypomina mi… Geralta z gier. Poza tym nadaje tej postaci nieco innego wyrazu, ale widać też, że ją rozumie. Z Yennefer jest jednak inaczej. Tak samo z Ciri. I tutaj właśnie będzie chyba najbardziej kontrowersyjnie, bo wyraźnie widać, że Lauren Schmidt Hissrich chciała mocno zaakcentować postaci kobiece. Wykonanie jest jednak takie sobie, bo mam wrażenie, jakbym oglądał trzy seriale w jednym. Może z tego wynikają nieścisłości fabularne i pogubione wątki?
Yennefer została pokazana, jako prosta i do tego przeklęta postać tylko po to, by później podkreślić jej przemianę. To odarło Yennefer z tajemniczości, ale samą postać dobrze ekranizuje Anya Chalotra. Ciri wypada gorzej, ale liczę na to, że się rozwinie. Poza tym w książkach obie kobiety znamy w zasadzie tylko z perspektywy Geralta, więc w sumie nie mam pretensji o to, że trzeba je było napisać od podstaw. Szkoda tylko, że Ciri nie chce mi zapaść w pamięć.
Z aktorami zresztą jest naprawdę dobrze, bo na pochwały zasługuje też Joey Batey za Jaskra. To on odpowiada za sporą dawkę humoru i robi to nie tylko dobrze, ale i w dość stonowany sposób. A walka? Cavill pokazuje co dają mu treningi. Choreografie są bardzo przemyślane, a krew — dosłownie — leje się strumieniami. Osobiście nie wybaczyłbym twórcom, gdyby tak nie było. To nie jest serial dla dzieci. Zwykli śmiertelnicy nie mają szans w starciu z Geraltem, który w książkach przegrał chyba tylko dwa pojedynki. I to też nie z ludźmi.
To samo tyczy się potyczek z potworami. Cieszę się, że starano się pokazać, że wiedźmini walczyli zupełnie inaczej, niż ludzie. Geralt sam zresztą podkreśla, że człowiekiem nie jest i robi to wręcz z odrazą. I oczywiście — to człowiek zostaje ukazany, jako największy potwór. To jednak nie tylko nawiązanie do książek, ale i czysta prawda. Wrażenie wizualne zabijają w zasadzie tylko ubogie plany, ale jeśli to „Wiedźminowi” wybaczymy, to przedstawia nam się, jako naprawdę niezły. Moje oczekiwania mogły być zbyt wysokie, więc starając się zasiąść do tego tekstu w jak najbardziej obiektywny sposób, stwierdzam, że „Wiedźmin” wypadł dobrze. To nie jest serial pokroju „Gry o Tron” i wolałbym tych dwóch dzieł nie porównywać. Cieszę się, że „Wiedźmin” został zauważony nie tylko ze względu na swój wielki marketingowy potencjał. To po prostu kawał solidnej opowieści, choć świat przedstawiony w serialu jest nieco zbyt uproszczony i odarty z głębi. Z niecierpliwością czekam na kolejny sezon. Bo Biały Wilk nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Mam tylko nadzieję, że Netflix pozwoli na nieco większą zabawę, bo wyraźnie widać ich korporacyjne wpływy. Mimo to starałem się podejść do „Wiedźmina” ze spokojem, bo ze względu na to, że jestem wielkim fanem powieści, bałem się czy Amerykanie tego nie zepsują. Ale może czas przestać traktować „Wiedźmina”, jako tylko naszego?
OCENA 8/10
PJ
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS