A A+ A++

Tommy nie zastrzelił się w finale ostatniego sezonu. Chciał. Po prostu jego broń nie była naładowana. Kilka lat później jest trzeźwym człowiekiem, ale cały jego świat dosłownie zaczyna walić się wokół niego. Czy da radę przetrwać najczarniejszy okres w swoim życiu? A może to już koniec jego drogi?

Na to pytanie nie odpowiem, zrobi to natomiast serial w ostatnim, szóstym odcinku szóstego sezonu i jednocześnie ostatnim odcinku całego serialu. I co to był za serial. Dowiedziałem się o nim od brata, który nie mógł przestać gadać o gangu, który w walce korzystał z żyletek wszytych w swoje kaszkiety. Pierwszy sezon robił świetne wrażenie. Oto gang angielskich Cyganów robi interesy w międzywojennym Londynie. Wrócili z wojny jako zniszczeni ludzie, szukający wrażeń, ciągłego dopływu adrenaliny i kogoś, kto by ich wreszcie zabił i dał im odrobinę spokoju. Z biegiem czasu kolejne sezony zaczynały robić się coraz bardziej formuliczne, ale świetna obsada i bardzo charakterne, wyraziste postacie zawsze przykuwały do ekranu. Nawet jeśli wiadomo było, że ktoś umrze – albo uda, że umiera – Tommy znajdzie się pod ścianą, okaże się, że od początku taki właśnie był plan i na sam koniec dostaniemy jakiś mocny zwrot akcji. I tak w koło Macieju.

Peaky blinders (2013) – recenzja 6 sezonu serialu [Netflix]. Stara gwardia

Ostatni sezon jest jednak inny, zauważalnie inny. Czuć w nim finalność. Nie dostajemy kolejnego nowego antagonisty, z którym trzeba sobie poradzić. Akcja, oczywiście, jest, w końcu Tommy zawsze ma jakiś plan, lecz tym razem bawimy się jedynie znanymi już klockami. Obsada serialu jest na tyle duża, że spokojnie można z niej skleić satysfakcjonujący finał. Powracają niemalże wszyscy, którzy wciąż żyją. Jest oczywiście Arhtur Shelby (Paul Anderson), który stacza się coraz bardziej z każdym kolejnym strzałem opium. Powraca Alfie Solomons (Tom Hardy), paranoicznie bojący się o swoje zdrowie, niewidomy na jedno oko. Jest Michael Gray (Finn Cole), którego rola – jak podejrzewam – mocno się rozrosła po niespodziewanej śmierci Helen McCrory, która grała jego mamę. Odpowiedzialny za serial Stephen Knight zachował się tak jak powinien i zwyczajnie uśmiercił jej postać pomiędzy sezonami, bez pokracznych prób udawania, że wszystko jest ok, używania dublerów, deepfake’ów i innych technologii. Wydaje mi się, że to najlepsze, co mogli zrobić z szacunku dla aktorki. Wiadomo, nie jest to idealna opcja, ale przynajmniej nie zrobili wokół jej śmierci cyrku, zamiast tego budując na niej bodaj najbardziej istotny wątek tego sezonu.

Nie wszystkie decyzje scenariuszowe przypadły mi jednak do gustu. Cały wątek kolejnego dziecka Tommy’ego wydaje się być absolutnie zbędny. Być może nie rozumiem cygańskiej kultury i dlatego go nie doceniam, ale wydaje mi się, że wprowadzanie takiej postaci na tak późnym etapie, po to tylko aby była w paru scenach zanim na ekran po raz ostatni wjadą napisy końcowe jest zwyczajnym dopychaniem odcinków do odpowiedniej długości. Przyznam natomiast, że prócz tego wątku cała reszta jest w miarę ciasno spięta. Kolejne spotkania, umowy i pertraktacje w naturalny sposób realizują ostatni plan Shelbych i tak jak część z nich pewnie dałoby się wyciąć, albo skrócić, tak wszystkie są zasadniczo istotne i dodają całemu sezonowi kolorytu. Może jedynie narzeczoną Mosleya, Dianę Mitford (Amber Anderson) wywalił bym kompletnie, bo jedyne, co robi to mnie denerwuje. Niby taka jej rola i aktorka doskonale się z niej wywiązała, ale raz jeszcze odnoszę wrażenie, że ten element upadku Tommy’ego był odrobinę niepotrzebny.

Peaky blinders (2013) – recenzja 6 sezonu serialu [Netflix]. Bardziej osobisty sezon

Gina Gray

Na tym etapie, po blisko dziesięciu latach na ekranie, absolutnie normalnym jest, że dosłownie cała obsada spisuje się doskonale. Moim ulubieńcem wciąż pozostaje Arhtur, nawet jeśli w szóstym sezonie widzimy głównie jego walkę z własnymi demonami i niewiele ponad nią. Bliżej końca przebija na powierzchnię ten dawny, pewny siebie i niebezpieczny Shelby, zwłaszcza w jednym z niewielu momentów, w których Peaky Blinders idą, ekhem, robić interesy. Lecz zmagający się z uzależnieniem Arthur również jest źródłem paru ciekawych momentów. Cichych chwil, w których aktorzy mają szansę popisać się swoim talentem. Anderson doskonale gra człowieka uzależnionego, który wie, że ma problem i chciałby coś z nim zrobić, ale nie potrafi. Zwłaszcza jedna z jego ostatnich rozmów z Tommym robi mocne wrażenie, wzrusza wręcz.

Lecz absolutnym królem sezonu, niezależnie od osobistych preferencji, jest Tommy (Cillian Murphy). Ma to oczywiście bezpośredni związek z tym, co dzieje się z nim na przestrzeni tych sześciu odcinków, więc nie rozpiszę się za bardzo. Starczy powiedzieć, że finał serialu niejako rozbiera go do naga, obnaża wszystkie jego słabości i człowieczeństwo. Murphy świetnie prezentuje tę jego złość, niedowierzanie, rezygnację, w jednej scenie absolutnie dojmującą rozpacz, kiedy dociera do niego, że żadna forma agresji w żaden sposób nie uśmierzy jego bólu.

Ostatni sezon “Peaky Blinders” jest odrobinę inny od poprzednich. To bardzo osobiste zwieńczenie historii Tommy’ego, z nutami standardowych sezonów rozsianych tu i tam. Jak zawsze świetnie zagrany, pięknie nakręcony i udźwiękowiony. Samo zakończenie z jednej strony odpowiednie, z drugiej strony zostawiające sporo pola, na wypadek gdyby twórcy chcieli wrócić do tego świata, gdyby naszła ich ochota. Mam jednak nadzieję, że tego nie zrobią. Już wystarczy. Thomas Shelby zrobił już wystarczająco.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułStraż Miejska bezpłatnie bada alkomatem
Następny artykułMinister obrony Ukrainy ostrzega Polaków przed atakiem Rosji. „Przyjdą do was, oni chcą zająć Polskę”