Miasto Myślenice ma 680 lat! Skąd wzięły się ruiny w otaczającym je lesie? Jaką historię kryją w sobie tajemnicze pozostałości murów, które nazywamy dziś “Zamczyskiem nad Rabą”?
Podobno pochodzą z XIII wieku i zostały zniszczone na polecenie króla Kazimierza Jagiellończyka. Podobno była to warownia przejęta przez Katarzynę Skrzyńską – dowódcę bandy raubritterów, czyli rycerzy-rozbójników. Tak mówi legenda. Inspiracja historią Zamczyska, stała się motywem przewodnim konkursu literackiego ogłoszonego przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Myślenicach, w którym za zadanie było napisanie własnej historii związanej z myślenickim Zamczyskiem. Konkurs ogłoszony został w trzech kategoriach wiekowych (dzieci, młodzież, dorośli).
Łącznie do komisji konkursowej wpłynęło 29 prac z różnych stron Polski między innymi z Suwałk czy Warszawy, ale również oczywiście z powiatu myślenickiego. W czwartek 9 czerwca autorzy prac spotkali się w Miejskiej Bibliotece Publicznej na rozdaniu nagród.
I miejsce kategoria dzieci – zajęła Magdalena Drożdż za pracę”Zamczysko Katarzyny”
I miejsce kategoria młodzież – zajęła Kamila Piwowarska za pracę „Zamek w Myślenicach”
I miejsce kategoria dorośli – zajął Emil Zawadzki za pracę „Pogańska klątwa”
Zapraszamy do przeczytania zwycięskich konkursowych historii myślenickiego Zamczyska.
Pogaństka klątwa – Emil Zawadzki
Pogańska klątwa
Gdy tylko wóz okrążył kolejne wzgórze, ponad ścianą lasu zamajaczył szczyt wieży
zamkowej. Jan z Chrzelowa zadarł głowę i przez chwilę przypatrywał się z uwagą fragmentowi
budowli. Odłożył na bok różaniec, na którym jeszcze chwilę temu skupiał całą swoją uwagę.
– Czy to ten zamek? – zapytał z zaciekawieniem, zerkając na woźnicę siedzącego
z przodu.
– A no tak, dobry panie! – odpowiedział skromny chłop, którego Jan opłacił, by dowiózł
go do owianego złą sławą zamczyska. – Mówiłem przecie, że jak tylko przeprawimy się przez
Rabę, to rychło zobaczymy najwyższą wieżę!
– Spodziewałem się, że będzie w znacznie gorszym stanie. Przypomnij mi, kiedy
pojawiła się ta klątwa?
– A to zależy, dobry panie. Już dobrych kilka lat będzie, od kiedy tragicznie zmarło się
pani Skrzyńskiej, a wszyscy porządni ludzie zrozumieli, że na zamku ciąży klątwa. Ale
niektórzy gadają, że to dopiero nagłe zaginięcie pana Skrzyńskiego pogorszyło sprawę.
A przepadł ledwie zeszłej wiosny. Od tego czasu każdy jeden, co to odważy się wejść za mury,
już nie wraca.
– Bardzo to podejrzane – mruknął pod nosem Jan i przeszedł na drugą stronę wozu, by
sprawdzić co z białą gołębicą, która siedziała spokojnie w drewnianej klatce.
– A no tak… – przyznał woźnica i kiwnął energicznie głową. – Wszyscy myśleli, że
złapali pana Boga za nogi, kiedy pan Skrzyński wybudował twierdzę i wprowadził się do niej
ze swoją małżonką. Okolica miała prosperować, bogacić się, a zamek miał zapewnić wszystkim
bezpieczeństwo. Aż tu nagle to przekleństwo się przypałętało!
– Czy miejscowi mówią coś, o przyczynie klątwy? – zapytał Jan, przepychając się na
przód wozu i siadając tuż obok swojego rozmówcy. Wóz wjechał między drzewa i teraz
kierował się już wprost ku twierdzy.
– A różnie mawiają. Ponoć leśna wiedźma pozazdrościła pani Skrzyńskiej urody
i przeklęła ją, a jej mąż oszalał z rozpaczy i po dziś dzień żyje sam w twierdzy, zabijając
każdego, kto odważy się do niej wejść. Inni mówią, że to sam Bóg przeklął ich za jakieś
występne czyny, bo Skrzyński nie był wcale tak nieskazitelnym rycerzem, jak powszechnie
się uważa. Mój ojciec z kolei twierdzi, że na tym wzgórzu była niegdyś pogańska świątynia.
Opowiadał mi, że modlono się tam do jakiegoś Czarnoboga i to właśnie dawne bogi zeźliły się,
że ktoś buduje twierdzę na ich rodzinnej ziemi.
– Ciekawe… A co ty uważasz?
2
– Ja myślę, że nikt nie powinien się kręcić koło zamku i już! Ja nie podjadę bliżej niż
na odległość trzech wozów. Z całym szacunkiem dobry panie, ale resztę drogi trzeba będzie
pokonać na własnych nogach. A w ogóle, to uważam, że tak porządny ksiądz nie powinien się
mieszać w takie awantury!
– Nie jestem zwykłym księdzem – odpowiedział Jan i wypiął pierś z dumą. – Jestem
egzorcystą i sam król Kazimierz Jagiellończyk poprosił mnie o zbadanie tej podejrzanej
sprawy. Jeśli dostrzegę w okolicy działanie sił nieczystych, to odprawię wymagane egzorcyzmy
i zaprowadzę święty porządek! Już niedługo nie będziecie musieli bać się tego zamku.
– A tak, chłopi we wsi mówili, że posłali po dobrego pana aż do Pragi. Prawili też, że
dobry pan jest jakąś ważną personą z inkwizycji. Mimo to odradzam wchodzenie za mury.
Niech ta klątwa zdechnie z głodu, zamiast pożywiać się na porządnych ludziach! A jaśnie nam
panujący król, za przeproszeniem, poprosił o tą przysługę z chciwości! Stoi sobie nieużywana
twierdza, to korci go, żeby ją ponownie obsadzić.
– Bacz na słowa kmiotku! – oburzył się Jan i obdarzył woźnicę surowym spojrzeniem.
Ścieżka wiła się między drzewami, aż dotarli na szeroką polanę, za którą wznosiły się
już solidne, kamienne mury twierdzy nad Rabą. Teraz mogli podziwiać wysoką wieżę w pełni
jej okazałości. Wóz zatrzymał się spory kawałek od masywnych, lekko uchylonych
drewnianych wrót.
– Przepraszam, ale dalej nie pojadę – oznajmił woźnica i zeskoczył z zydla, żeby pomóc
Janowi w zejściu. Egzorcysta chwycił jeszcze za klatkę z gołębicą i zeskoczył zręcznie z wozu
bez pomocy mężczyzny. Zabrał też swoją torbę, wypełnioną różnymi drobiazgami.
– Poradzę sobie dalej sam. Możesz już wracać, ale przyjedź tu po mnie jutro z samego
rana!
– Tak jest, dobry panie! A… A mogę zapytać, po co ta ptaszyna księdzu?
– Jeśli faktycznie działa tu jakaś klątwa, w co bardzo powątpiewam, to w razie
zagrożenia wyślę za pomocą tego gołębia list do samego króla Kazimierza. Poinstruuję go, co
należy zrobić, jeśli ja zawiodę.
– Sprytne! Będę tu rano wedle umowy, ale obawiam się, że… Że… – woźnica usadowił
się z powrotem na zydlu i zaczął powoli wykręcać wóz, żeby odjechać z przeklętego wzgórza.
– Że już mnie nie zobaczysz… – dokończył za niego szeptem Jan z Chrzelowa.
Egzorcysta przez jakiś czas podziwiał solidne mury i okazałą wieżę główną, po czym
przeżegnał się i przeszedł przez uchyloną bramę…
***
3
Dziedziniec warowni wyglądał najzwyczajniej w świecie normalnie. Wszędzie
porozrzucane były najróżniejsze rzeczy, zupełnie tak, jakby zostały dopiero co pozostawione
przez służbę. Naprzeciwko bramy Jan zobaczył drzwi prowadzące do wnętrza wieży i to
właśnie tam skierował swe kroki. Klatkę z gołębicą i resztę swoich rzeczy zostawił na środku
placu. Jak na razie nie spodziewał się, że będzie zmuszony wysyłać wiadomość. Nigdzie nie
było śladów działania sił nieczystych. Było tu po prostu pusto.
Nagle zobaczył coś, czego się nie spodziewał. Drzwi do wieży otworzyły się na oścież,
a w środku mignęła mu jakaś kobieta ubrana na biało. Egzorcysta nie był w stanie dokładnie
się jej przyjrzeć. Przyśpieszył więc kroku i wbiegł do środka, ale nie zobaczył tam nikogo. Były
tylko schody biegnące w górę i w dół.
– Jest tu ktoś?!
Nikt mu nie odpowiedział, ale Jan mógłby przysiąc, że usłyszał czyjeś kroki gdzieś na
dole. W związku z tym wyciągnął z podręcznej torby pochodnię i podpalił ją za pomocą hubki
i krzesiwa. Oświetlając sobie drogę ruszył kamiennymi schodami na dół. Schodził bardzo
długo, cały czas słysząc gdzieś przed sobą pojedyncze kroki.
Schody doprowadziły go do ciasnego pokoju, z którego na cztery strony świata
rozchodziły się ciasne korytarze. Jan przez długą chwilę zastanawiał się, który z nich wybrać,
aż w jednym z nich kątem oka dostrzegł ruch. Skierował pochodnię w tamtą stronę przez
ułamek sekundy widział mężczyznę w ciężkiej zbroi, który przechadzał się powoli korytarzem.
– Stój, dobry człowieku!
Odpowiedziała mu cisza. Egzorcysta nie miał innego wyjścia, jak tylko ruszyć
wybranym korytarzem. Minął kilka zakrętów, zagłębiając się cały czas coraz dalej we wzgórze.
Im dłużej szedł, tym bardziej nieprawdopodobne wydawały mu się te podziemia. Kto
zbudowałby aż tak rozległe lochy? Wszędzie wokół zalegały pajęczyny, ale Jan niestrudzenie
brnął do przodu, pewien, że w końcu dogoni mężczyznę w zbroi.
Po długim marszu dotarł do miejsca, w którym korytarz otwierał się na rozległą grotę.
Blask pochodni nie był w stanie objąć całego pomieszczenia, ale wystarczył na tyle, by
oświetlić dziwny ołtarz, postawiony na samym środku groty. Jan podszedł do niego ostrożnie.
Nie podobało mu się to, co zastał w podziemiach. Gdy zbliżył się do ołtarza, to zrozumiał, że
był to raczej stół ofiarny, z podłużnym wgłębieniem na samym środku. W świetle pochodni
widać było zaschniętą krew, która najprawdopodobniej spływała kiedyś do misy. Woźnica
najwyraźniej miał rację podejrzewając, że twierdza została wybudowana na miejscu dawnego
kultu pogańskich bóstw.
4
– Przeklęte miejsce! – zaklął pod nosem i zaczął obracać się powoli, by zbadać resztę
groty. Wtedy zobaczył ponownie rycerza w śnieżnobiałej zbroi.
– Pan Skrzyński?
Nieznajomy mężczyzna zbliżył się o krok, a Jan mógł wtedy dostrzec, że skóra rycerza
również była biała jak śnieg. Tuż za nim pojawiła się kobieta w białej sukni. Ich twarze były
zupełnie pozbawione wyrazu, jakby… Martwe?
– Pani Skrzyńska? Co tu się dzieje?!
Egzorcysta powoli zaczynał rozumieć. Najwyraźniej podczas budowy zamku odkryto
prastare podziemia i ktoś zaczął je badać. Na dole natrafiono na przeklęte miejsce, które nigdy
nie powinno być odnalezione. Plugawe miejsce, które nie pozwalało duszom udać się ku
wiecznemu życiu.
Nagle obie widmowe postacie uśmiechnęły się szeroko, a w uśmiechu tym była dziwna
drapieżność i nienawiść, wręcz szaleństwo. Ich oczy zalśniły czerwonym, piekielnym
blaskiem. Rycerz i kobieta zaczęli sunąć ku egzorcyście, nie poruszając przy w ogóle tym
nogami. Wyciągnęli ku niemu ręce, wyposażone w nienaturalnie ostre szpony.
– W imię Jezusa Chrystusa stójcie! – zawołał Jan i wygrzebał spod szat srebrny krzyż,
którym zasłonił się przed demonami.
Oba duchy jęknęły w potępieńczy sposób i umknęły gdzieś w głąb groty. Jan zaczął
powoli cofać się w stronę kamiennego korytarza, cały czas uważnie obserwując swoje
otoczenie. Zza pogańskiego ołtarza zaczęły wyłaniać się sylwetki innych ludzi, znacznie gorzej
ubranych niż poprzednia para. Najprawdopodobniej była to służba i liczni śmiałkowie, którzy
odważyli się wejść na teren zamczyska już po wybuchu klątwy. Egzorcysta obrócił się i zaczął
biec przez korytarz, odmawiając pośpiesznie najróżniejsze modlitwy. Czuł, że duchy depczą
mu po piętach i wiedział, że nie zdoła obronić się przed nimi wszystkimi na raz.
Ostatkiem sił dotarł do kamiennych schodów i na ślepo zaczął się po nich wspinać,
wywracając się przy tym kilka razy. Przez cały czas słyszał za sobą wycie widmowych postaci,
niemal czuł na karku dotyk ich zimnych dłoni i to dodawało mu sił do szaleńczego biegu.
Jakimś cudem zdołał dotrzeć na dziedziniec, dziękując za to w duchu Bogu, jak za
prawdziwy cud. Wybiegł z wieży i z przerażeniem zauważył, że nad zamczyskiem zapanowały
już całkowite ciemności. Czyżby w podziemiach stracił zupełnie rachubę czasu? Przecież
przyjechał tu zaledwie godzinę temu! Słońce powinno być jeszcze bardzo wysoko! Poza tym,
pochodnia Jana jeszcze się nie wypaliła, a więc nie mogło minąć aż tyle czasu! Jakaś mroczna
magia była w to zamieszana.
5
Egzorcysta zatrzasnął za sobą drzwi do wieży i podbiegł do klatki z gołębicą, żeby
razem z nią uciec przez bramę. Dopiero wtedy z przerażeniem zauważył, że nigdzie nie było
śladu po bramie. Tam, gdzie wcześniej znajdowały się masywne, drewniane wrota, teraz był
tylko kamienny mur.
– Co to za czary?!
Ksiądz zaczął macać dłońmi ścianę przed sobą i czuł, że była jak najbardziej
rzeczywista. W panice zaczął biec wzdłuż muru, pewien, że w końcu trafi na wrota. Przebiegł
całą twierdzę dookoła i nie udało mu się znaleźć wyjścia. Gdy zatrzymał się zasapany, to
dostrzegł, że najróżniejsze widmowe postacie wyłaniają się powoli z ziemi wszędzie na terenie
dziedzińca. Dzielny egzorcysta, który do tej pory odważnie stawiał czoła opętanym przez
szatana nieszczęśnikom, czuł się teraz zupełnie bezsilny. Na szczęście miał jeszcze swój
krzyż… Sięgnął do kieszeni i natrafił na pustkę. Musiał zgubić krzyż biegnąc po schodach!
A może zapodział go szukając bramy w murach zamczyska? Ciemności zapadały nad twierdzą
coraz szybciej i Jan czuł, że nie zdoła odnaleźć uświęconego przedmiotu, nim go dopadną.
Pochodnia ledwie się już tliła.
Teraz, gdy duchy zmarłych zaczęły sunąć powoli ku niemu, Jan zrozumiał, dlaczego
nikomu nie udało się opuścić terenu zamku. U stóp wieży pojawili się widmowy rycerz
z upiorną damą, najprawdopodobniej zjawy powstałe z przeklętych dusz małżeństwa
Skrzyńskich. Jan zacisnął dłonie na klatce z gołębiem, jedynej żywej istocie, która znajdowała
się tu poza nim samym. Zrozumiał już, co musiał zrobić.
W świetle dogasającej pochodni egzorcysta wyciągnął kawałek zwoju i pióro
z kałamarzem. Naprędce skreślił na papierze kilka zdań i drżącymi dłońmi przytwierdził
wiadomość do nogi gołębicy. Wreszcie, gdy duchy otoczyły go już zupełnie, Jan wypuścił
gołębia ku niebu. Wiedział, że w obliczu tak przeważającej ilości przeciwników na nic zdadzą
się wszelkie egzorcyzmy jakie miał w pamięci. Nie pozostało mu już nic innego, jak tylko
przeżegnać się po raz ostatni w swoim życiu…
***
Kilka dni później do króla Kazimierza Jagiellończyka dotarła bardzo osobliwa
wiadomość. Jego nadworni uczeni potwierdzili pieczęć egzorcysty Jana z Chrzelowa, a więc
list uznano za autentyczny. Władca zbladł zauważalnie, zrozumiawszy, jak złowrogie siły
opanowały zamczysko nad Rabą. Na wiadomość składały się bowiem te słowa:
Zamek istotnie jest przeklęty. Siły piekielne całkiem go opanowały. Błagam, nie
próbujcie tu wchodzić, zbombardujcie wszystko ze znacznej odległości i nie podejmujcie się
poszukiwania skarbów! Pomódlcie się też za moją duszę – Jan z Chrzelowa
historia zamku w Myślenicach – kategoria młodzież
,,ZAMEK W MYŚLENICACH”
Grupa podróżujących konno mężczyzn kłusem zbliżała się do zamku. Od ich ostatniej wizyty w tym miejscu minął dokładny rok. Jadący na przedzie rycerz wprost nie mógł się doczekać, aż będą na miejscu. On i towarzysząca mu eskorta byli zmęczeni długą podróżą. W końcu przejechali przez niemal połowę kraju by dotrzeć do zamku, u którego stóp miał się odbyć turniej rycerski.
Warownia była bardzo stara, przeżyła niejedno oblężenie. Stanowiła ją potężna, cylindrowa wieża oraz obszerny dziedziniec. Całość otaczały wysokie mury, których nie była w stanie pokonać nawet najliczniejsza armia. Lecz Myślenicki zamek był nie tylko miejscem obrony przed potencjalnym wrogiem, lecz także miejscem, gdzie odbywały się liczne obrady i uroczystości. Nieraz urządzano tam uczty, na które często zapraszano zwykłych mieszkańców miasteczka.
Zbrojmistrzem na zamku był pan Grabowski. Był on odpowiedzialny za porządek w warowni, oraz za rycerzy broniących posiadłości barona. Osobiście ich trenował. Pan Grabowski był bezwzględnie wierny swemu baronowi, pełnił też rolę jego głównego doradcy. Wielmoża nie mógł sobie wyobrazić lepszego pomocnika. Zaś samym władcą na zamku był baron Dobrawski, który odziedziczył tytuł po swoim ojcu. Rządził sprawiedliwie i cieszył się dobrą sławą wśród poddanych.
,,Niech cieszy się póki może”- pomyślał z goryczą rycerz na koniu. Znany był jako Zyndra z Łomży. Był jednym z lepszych rycerzy w kraju, a przynajmniej za takiego się uważał. Często chwalił się, iż ma za sobą mnóstwo wygranych pojedynków, lecz nigdy nie wspominał, że były to zawody amatorów niemających żadnego doświadczenia w fachu rycerskim.
Lecz przez ostatni czas postanowił stać się naprawdę sławnym wojownikiem. Powziął to sobie, gdy baron Dobrawski ogłosił, że zwycięzca turnieju rycerskiego dostanie rękę jego ślicznej córki. Jednak nie wystarczyło wygrać zawody; po ukończeniu walk zwycięzca musiał stawić czoło samemu baronowi. Jak dotąd jeszcze nikomu nie udało się pokonać go w boju. Lecz w tym roku sir Zyndra zamierzał wygrać turniej i zwyciężyć barona, tym samym zdobywając rękę jego córki, a także odziedziczyć prawo do władzy nad Myślenicami.
W końcu Zyndra wraz z eskortą dotarł do zamku. Rozkazał swej służbie rozłożyć namiot i rozpakować bagaże. Sam nie zamierzał się tym trudzić. Jego zdaniem, był zbyt ważny, by zniżać się do wykonania pracy, jaką wykonywała prosta służba. On postanowił udać się prosto na zamek, by zameldować się i zgłosić swoją kandydaturę do turnieju.
Popędzając konia, dotarł na dziedziniec. Tam zeskoczył z wierzchowca, a potem stał, czekając, aż ktoś łaskawie odbierze od niego zwierzę. Nagle dostrzegł jakąś postać idącą ku bramie zamku.
-Hej, ty! – zawołał, machając niecierpliwie ręką na dostrzeżoną postać – Zaprowadź mojego konia do stajni i zajmij się nim!- wypowiedział te słowa tak rozkazującym tonem, na jaki go było stać. Zawołany spojrzał na rycerza z niejakim zdumieniem.
-Ależ panie, zwyczaj każe zostawiać wierzchowce przy swym namiocie…-zaoponował, lecz do rycerza jakby nie dotarły jego słowa.
-Przestań gadać bzdury i zrób co do ciebie należy!- po tych słowach ruszył ku schodom, które prowadziły do gabinetu barona, zostawiając konia napotkanemu mężczyźnie.
Dotarłszy do pomieszczenia w którym wielmoża przyjmował gości, sir Zyndra zawahał się. Nie miał najmniejszej ochoty na rozmowę z baronem. Odkąd sięgał pamięcią, szczerze nienawidził władcy Myślenic. Zazdrościł mu tego, że nie musiał wcale się starać przez całe życie, by cokolwiek osiągnąć. On zaś, większość życia poświęcił treningowi i staraniu się udowodnić, że zasłużył na coś więcej niż zwykły tytuł rycerza z zapomnianego przez wszystkich grodu. Pragnął czegoś więcej. Pragnął władzy. I właśnie ją może dostać, jeśli tylko znajdzie sposób, by zwyciężyć turniej i samego barona.
W końcu niechętnie zapukał do gabinetu wielmoży i wszedł do środka.
***
Trawiasta równina przed zamkiem zmieniła się w morze kolorowych namiotów. Przyjechali rycerze zarówno z okolic, jak i z najdalszych zakątków kraju. Wszędzie pełno było wałęsającej się służby oraz wieśniaków, chcących obejrzeć doroczny turniej. Poza tym pełno było też namiotów szlachty, która również nie zamierzała przegapić tak widowiskowej uroczystości.
Wśród tłumu znajdował się też Zyndra, próbujący dotrzeć do swojego namiotu. Był zły na służbę, gdyż ta rozstawiła jego namiot w samym centrum, a tam najtrudniej było dotrzeć przy tak dużej ilości ludzi. Co więcej, humor zepsuła mu krótka rozmowa z baronem. Owszem, ten przywitał go serdecznie, dorzucając do tego kilka żarcików, lecz to tylko podsyciło nienawiść Zyndry do wielmoży. Władca Myślenic był taki pogodny i wesołkowaty, czego nie można było powiedzieć o nim, ponurym rycerzu z Łomży.
W południe miało nastąpić oficjalne rozpoczęcie turnieju. Ogłoszone też miały być pojedynki, jakie odbędą się pierwszego dnia zawodów. Rycerz Zyndra miał nadzieję, że nie znajdzie się na dzisiejszej liście. Chciał najpierw przyjrzeć się technice walki rywali, poznać ich słabe strony, a potem wykorzystać je w walce z nimi.
Jakiś czas przed oficjalnym rozpoczęciem, widzowie zasiedli w lożach ustawionych naprzeciwko siebie, po obu stronach szranki, w której mieli walczyć rycerze. W loży od strony zamku zasiadła szlachta i wyżej urodzone osobistości. Kręciło się tam mnóstwo służących z tacami, rozdających chłodne napoje i rozmaite przekąski. Po drugiej stronie zasiedli zwykli kmiecie z rodzinami. Baron nie miał nic przeciwko ich obecności. Tak naprawdę to cieszył się, że zechcieli przybyć na organizowaną przez niego uroczystość.
W końcu nadszedł czas rozpoczęcia turnieju. Sam baron Dobrawski oficjalnie powitał przybyłych gości, wygłaszając powitalną mowę. W jej czasie Zyndra z całej siły próbował stłumić wściekłość. Wzdrygał się, ilekroć pomyślał, że jeśli wygra główną nagrodę turnieju, jaką była księżniczka, będzie musiał coraz częściej znosić obecność znienawidzonego barona. Jednak postanowił już sobie, że kiedy uda mu się poślubić córkę możnowładcy, samego wielmożę można będzie w jakiś skryty sposób usunąć. Czy to przez jakiś niewyjaśniony wypadek, a może coś wsypując do napoju barona…
Rycerz Zyndra skarcił się w duchu za to, że przez swe rozmyślania przegapił moment, kiedy wielmoża odczytał listę dzisiejszych pojedynków. Nie wiedział, czy odczytano też jego nazwisko. Postanowił dowiedzieć się tego od stojącego obok rycerza.
-Szlachetny panie, nie usłyszałeś może przypadkiem, czyje nazwiska odczytano? Panuje tu taki gwar i hałas…
-Dzisiaj walczą tylko rycerze z zachodniej części kraju- odpowiedział rycerz w niebieskich barwach. Przez chwilę przyglądał się rozmówcy- Zyndra z Łomży, jak mniemam?
-Tak jest- rycerz z niejakim zdziwieniem przyjął fakt, iż ktokolwiek o nim słyszał.
-Słyszałem o tobie niemało, mości rycerzu. Ponoć masz talent, lecz młody jesteś, i niedoświadczony. A dzisiaj zdobyć możesz doświadczenie i nie tylko… Doszły mnie słuchy, że wierzchowiec barona nieco ucierpiał w czasie ostatniej bitwy, i prawdopodobnie nie w pełni może nad nim baron zapanować… Lecz nie ma co dużo bzdur mówić, powodzenia młody rycerzu!
Wojownik w niebieskich barwach zostawił rozmówcę i ruszył do swego namiotu. Młody rycerz zaś, nie mogąc zapomnieć słów rywala, powziął sobie, że zrobi wszystko, by dostać szansę dostąpienia pojedynku z baronem. Był gotów posunąć się nawet do skrytego złamania reguł, byle dopiąć swego.
***
Był to już ostatni dzień turnieju. A rycerz Zyndra miał prawo do bycia zadowolonym.
Jak dotąd udało mu się wygrać wszystkie pojedynki. Niektóre bardziej uczciwie, inne mniej. Do walk z amatorami nie musiał nawet posuwać się do oszustwa. Pokonał ich z łatwością. Problemy zaczęły się, kiedy przyszło mu walczyć z rycerzami wyższej rangi. Przy pierwszym takim pojedynku był niemal pewny, że to jego koniec na ten rok. Pierwszy cios kopią prawie wysadził go z siodła. Za drugim razem jego przeciwnik w ostatniej chwili uniósł swą kopię, zamierzając trafić Zyndrę w przyłbicę. Nie spodziewał się jednak, że młody rycerz zna ową sztuczkę, a tym bardziej, że sam ją zastosuje. Zyndra trafił swą kopią idealnie w hełm przeciwnika, a sam zdążył się uchylić przed ciosem. Ledwie, ale jednak, zwyciężył.
Lecz ten pojedynek dał mu do myślenia. Zrozumiał, że nie wygra turnieju, jeśli będzie polegać na swych umiejętnościach. Musiał zrobić coś więcej.
Mając w pamięci słowa pana Ronalda, rycerza z którym rozmawiał w dniu rozpoczęcia zawodów, na temat wierzchowca barona, postanowił wziąć z nich inspirację. Kazał swym służącym podać rumakom rywali jakieś odurzające substancje, by nie reagowały zbyt dobrze na polecenia swych panów. Poza tym pan Roland zgodził się dać mu parę szybkich lekcji, dotyczących walk turniejowych. Zyndra był mu za to szczerze wdzięczny. Dzięki temu rycerzowi Zyndrze udało się dotrzeć do finału.
Nie był to jedyny powód do radości. Bo oto baron Myślenic zaprosił go na rozmowę, aczkolwiek młody rycerz nigdy nie spodziewał się, że kiedykolwiek wezwanie przez barona go ucieszy. Wielmoża chciał porozmawiać z nim na temat jego umiejętności walki i jego technice. Miało to formę towarzyską, lecz Zyndra wyczuł, że baron zaczął zdawać sobie sprawę z tego, iż być może stanie z nim do pojedynku. Chciał zapewne poznać ewentualnego przyszłego męża swej córki.
W czasie rozmowy baron kazał przynieść butelkę dobrego wina. A Zyndra nie wierzył we własne szczęście, bo od jakiegoś czasu nosił przy sobie truciznę odurzającą, trzymaną właśnie na taką okazję. Kiedy władca nie patrzył, rycerz wsypał do jego kielicha trującą substancję. Miał nadzieję, że tyle wystarczy, by baron nie był w stanie walczyć z nim w pełni sił.
Lecz teraz, kiedy od pojedynku z baronem dzieliły go ledwie minuty, zaczął odczuwać strach. A co jeśli wielmoża zorientuje się, że coś jest nie tak? Co jeśli skojarzy fakty i oskarży go o oszustwo? Zyndra wolał nie myśleć o konsekwencjach.
Pojedynkowali się długo. Przez kilka pierwszych starć nikt nie zdobył przewagi. Jednak po kolejnym ciosie kopią, jaki Zyndra zadał baronowi, młody rycerz był już pewny swego zwycięstwa. Wielmoża ledwie trzymał się w siodle. Wystarczył jeszcze tylko jeden cios, by powalić go na ziemię. Lecz Zyndra nie zamierzał na tym skończyć. Postanowił pozbyć się barona, póki była ku temu okazja. Kiedy władca wypadnie z siodła, Zyndra dobije go mieczem, a wytłumaczy się, iż ogarnął go szał bitewny, i nie myślał jasno. A wtedy nic już nie stanie mu na drodze do władzy i księżniczki. Tak jak się spodziewał, następny cios kopii wysadził barona z siodła. Zyndra zeskoczył na ziemię dobywając miecza. Tłum wrzeszczał jak oszalały, lecz młody rycerz nie zwracał na to uwagi. Wzniósł miecz, szykując się do ostatecznego ciosu. Władza i księżniczka już do niego należą…
Kiedy jego miecz opadał do ciosu, czyjaś klinga skrzyżowała się z jego ostrzem, a potem wytrąciła mu broń z dłoni. Ze zdumieniem obejrzał się. Oto stał przed nim zbrojmistrz zamku, pan Grabowski wraz z córką barona. Baronówna wycelowała w niego oskarżycielsko palec.
-Zdrajca! Otruł barona przed pojedynkiem! Kazałam moim ludziom przeszukać jego rzeczy, a oni znaleźli w nich truciznę! A teraz próbował go zabić!- krzyczała do tłumu, a ludzie zaczęli wstawać i krzyczeć:
-Zabić! Wypędzić! Zdrajca!
Wkrótce nie dało się słyszeć nic, prócz wrzasku wściekłych poddanych i szlachty. Zyndra z przerażeniem zdał sobie sprawę, że to koniec. Zabiją go lub wypędzą z kraju, pod groźbą śmierci. Nigdy nie osiągnie tego, co sobie zamierzył. Zrozumiał, że księżniczka go znienawidziła za to, co zamierzał zrobić, lecz jakoś nie przyszło mu do głowy, że to tylko i wyłącznie jego wina.
-Litości! Błagam! Ja…- chciał się tłumaczyć. Chciał błagać o litość, lecz nie dopuszczono go do słowa.
-Nie mamy władzy króla, który mógłby cię wygnać, a nie zamierzamy zaprzątać królowi głowy kimś takim jak ty. Lecz wierz mi, lepiej dla ciebie będzie, jeśli opuścisz to miejsce i nigdy tutaj nie wrócisz.
Tak więc nie mając wyboru, Zyndra musiał wyjechać z Myślenic. Eskorta i służba opuściła go, gdyż nie chciała ponosić winy za zbrodnie swego pana. Młody rycerz błąkał się po okolicy, unikając wszelkich podróżnych. Był wściekły na barona, jego córkę i wszystkich mieszkańców zamku myślenickiego. Wedle jego mniemania, odebrali mu wszystko. Marzenia, sławę, dobre imię. Nie zamierzał im tego odpuścić. Postanowił wymyślić jakiś wyjątkowo okropny plan zemsty.
Snując się po lasach, jeszcze tego samego dnia Zyndra wpadł niespodziewanie na bandę rzezimieszków. Było ich mnóstwo; nie miał z nimi żadnych szans. Niemal pogodził się ze śmiercią z ich rąk, kiedy coś przyszło mu do głowy.
Przekonał ich, by wysłuchali jego mocno zmienionej historii, według której został niesprawiedliwie oskarżony o oszustwo, a potem przepędzony z zamku bez choćby grosza przy duszy. Zbójcy zdawali się mu wierzyć. Zaprowadzili go do swego herszta, a on również wysłuchał opowieści rycerza Zyndry. Z początku niezbyt interesowała go opowieść młodego rycerza, lecz kiedy usłyszał jego propozycję, natychmiast się zgodził.
Zyndra przepełniony rządzą zemsty, poinformował herszta złodziei o tym, iż zawsze po turnieju rycerskim na zamku odbywa się uczta. W jej czasie straże twierdzy są bardzo przerzedzone i niezbyt czujne. Tak więc, bardzo łatwo byłoby wedrzeć się na zamkowe mury, pokonać wartowników i opanować warownię. Najlepiej dokonać tego późno w nocy, kiedy wszyscy wojowie i poddani będą po mocnych trunkach, niezbyt przytomni.
Herszt złodziei już niemal zgodził się zaatakować, kiedy coś przyszło mu do głowy.
-A ty, mości rycerzu, co będziesz mieć z naszego ataku? Może chcesz nas wydać w ręce barona, by ponownie wkraść się w jego łaski?
Na słowa herszta Zyndra tylko się roześmiał. Wkradać się w łaski barona? Nie, on chciał tylko zemsty. Skoro nie mógł władać grodem i mieć córki barona za żonę, to nikt tego nie będzie miał.
W nocy herszt i jego banda zaatakowali. Obłupili zamek, a wszyscy, którzy przebywali w zamku zostali zabici, a wraz z nimi księżniczka. Przed odjazdem rozbójnicy podłożyli ogień, w którym spłonęła podtrzymująca wieżę drewniana konstrukcja. Wkrótce po tym budowla zawaliła się, a wraz z nią reszta zamku. Przez lata mury warowni marniały, a dziś możemy tam zobaczyć tylko ruiny. Poprzez zawiść jednego rycerza zostało zniszczone jedno z tych pięknych miejsc, które przypominały o tym co dobre w człowieku.
Zamczysko Katarzyny – kategoria dzieci
,,Zamczysko Katarzyny’’
Pewnego razu w ciemnym lesie żyła banda zbójników pod wodzą herszta Katarzyny.
Była piękna, a zarazem okrutna jak chyba nikt na tym świecie. Zbójnicy obrabowywali
każdego, kogo spotkali.
Władca wiedział, że Katarzyna i jej banda są zbyt niebezpieczni. Zwołał najlepszych
rycerzy i obwieścił:
– Nakazuję Wam ruszyć na południe, do miasta Myślenice. Grasuje tam banda
Katarzyn,y złej i okrutnej do szpiku kości. Macie złapać ją i wszystkich tych nędznych
zbójników!
– Tak jest, wasza wysokość! – odpowiedzieli rycerze.
Drużyna rycerska wyruszyła do Myślenic. Napotkali wiele przeszkód, ale w końcu
dotarli. Akurat zbójnicy atakowali przejeżdżających:
-Porzućcie kosztowności i uciekajcie! Ha, ha ha ! – krzyknął dowódca.
Rycerze, gdy tylko to zobaczyli, rzucili się na zbójników. Wymachiwali swoimi
mieczami, a zbójnicy albo z nimi walczyli, albo uciekali.
Tak złapano wszystkich. Wszystkich oprócz Katarzyny. Rzucono się za nią w pogoń.
Biegła, biegła i biegła przez ciemny las. Widziała wiele czerwonych oczu, ale kogo obchodzą
oczy, gdy ma się rycerzy na karku!
W pewnym momencie Katarzyna zobaczyła wieżę. Szybko się w niej ukryła.
Wiedziała, że rycerze w końcu ją złapią. Gdy o tym pomyślała, ujrzała cień.
– Kto tam jest? – zapytała, wyjmując miecz.
Jej oczom ukazał się niski człowiek z długą brodą oraz czapką zasłaniającą oczy.
– Dzień dobry, młoda damo. Wyglądasz na przerażoną.
– A co sobie myślałeś, że jestem szczęśliwa?! Moich zbójników porwali rycerze, a
teraz szukają mnie! Może jeszcze mam się cieszyć? – Katarzyna była wściekła.
– Jestem czarodziejem z odległej krainy, której zapewne nie znasz – staruszek mówił
dalej, nie zważając na słowa herszta.
– Przypominam, że mnie ścigają!
– Wnet wyleczę wszystkie twoje problemy tym – rzekł i wyjął małą buteleczkę.
– Jakimiś tanimi perfumami? – zapytała oburzona.
– Żadnymi perfumami. To magiczny eliksir. Wystarczy, że psikniesz nim w stronę
króla, a będziesz wolna! Ale gdy już zdobędziesz władzę, oddasz mi połowę bogactw.
– Jakie psikanie na króla, jaka władza? A, nieważne. Zgoda!
Czarodziej podał jej eliksir, a potem zniknął.
Katarzyna wcale tego nie rozumiała. Nie wiedziała też, co to za zwariowany staruszek.
Na wszelki wypadek schowała perfumy do kieszeni.
I wtedy nadbiegli rycerze. Podeszli od tyłu i zasłonili jej oczy jakimś materiałem.
Mimo to wyrwała im się i zdjęła materiał.
– Hmm… – pomyślała. -Jeżeli to ma jakoś zadziałać na króla, to na nich też zadziała.
Psiknęła w nich ,,perfumami’’. Aż tu nagle zaczęło się z nimi coś dziać. Powiedzieli:
– Katarzynoooooo…..Jakaś ty śliczna! Buzi, buzi, buziiiiiii…….
Zaczęli ją gonić. Katarzyna uciekała, a oni wciąż wykrzykiwali: ,,Buzi, buzi, cmok, cmok!’’
Byli głośni, ale nieco wolniejsi. Katarzyna myślała, że im ucieknie, ale z drugiej strony
pojawili się inni rycerze.
– Król ma sporą armię – pomyślała Katarzyna i została złapana. Jej ręce też były
obezwładnione, więc nie mogła sięgnąć po miksturę.
– Przyprowadzić Katarzynę – krzyknął król, gdy tydzień później zebrali się w wielkiej
sali.
– Nic ze mnie nie wyciągniesz! – wrzasnęła Katarzyna.
– Nie zamierzam! Wiem wszystko! Gdzie macie swoją twierdzę, ilu was jest. Znam
nawet imiona niektórych z was. Obrabowaliście więcej niż zmieściłoby się w tej sali! Ale
żeby nie było, że jestem potworem, skażę na śmierć tylko ciebie, a resztę przetrzymam w
celach.
– Proszę o ostatnie życzenie – powiedziała Katarzyna.
– Jakie życzenie?
– Gdy ktoś jest skazywany na śmierć, zwykle ma prawo do ostatniego życzenia.
– No dobrze, niech będzie. Czego chcesz?
– Żebyś wypróbował moje perfumy!
PSIIIIK!!!!!!
Wtedy król zakochał się w Katarzynie. Ale ze względu na to, że posiadał większy
rozum niż u rycerzy i może w niewielkim stopniu z uwagi na królewską krew, nie zwariował.
Obwieścił, że egzekucja Katarzyny odbędzie się o północy, ale miał plan.
Na miejsce Katarzyny znalazł podobną kobietę. Wydarzenie odbyło się zgodnie z
planem. Potem rzekł do ukochanej:
– Uchroniłem cię od śmierci, o której sam zdecydowałem (ale to nieważne). Tutaj nie
jesteś bezpieczna. Uciekaj dla własnego dobra.
Katarzyna uciekła i przez długi czas mieszkała w lesie. Przez ten czas szykowała się
na atak. Zebrała nowych zbójników (do tamtych nic nie miała, spokojnie), broń i inne
potrzebne rzeczy.
Minęło kilka miesięcy od dnia, kiedy opuściła zamek. Teraz znowu go widziała.
Dobry król ją nie obchodził. Chciała tylko władzy. Władzy absolutnej! Cała jej armia otoczyła
zamek. Niedługo potem Katarzyna wygnała władcę z kraju i ogłosiła się nowym królem
Polski. Lecz nie miała ochoty mieszkać w Krakowie. Rozkazała, by wieżę, w której ukryła się
przed rycerzami, przebudować i zamienić na zamek.
Królowa Katarzyna rządziła niezbyt sprawiedliwie. Nakładała mnóstwo podatków na
mieszkańców. Skarbiec był pełny, ale spiżarnie – niekoniecznie. Władczyni nosiła
najpiękniejsze tkaniny, korzystała z wielu pokoi. Lecz, niestety, wciąż była tak samo
okropna. Walczyła tak zaciekle, że żadne państwa nie atakowały jej kraju. Przynajmniej tyle
dobrego.
Pewnego zwyczajnego dnia przechadzała się po zamku. Miała na sobie czerwoną
suknię, mnóstwo bransoletek i naszyjników, a na głowie – koronę. Weszła do swojej wielkiej
sypialni. A tam przy oknie ktoś siedział. Nieznajomy ddwrócił się do niej i powiedział:
– O! Jesteś! Myślałem, że nigdy tu nie przyjdziesz.
I wtedy Katarzyna rozpoznała czarodzieja.
– Czego chcesz i co robisz w mojej sypialni?
– Równe dziesięć lat minęło od kiedy się pierwszy raz spotkaliśmy. Tak jak
przewidziałem, zostałaś królową. Myślę, że pora już na zapłatę.
– Jaką zapłatę?
– Połowa skarbca, oczywiście! Obiecałaś.
Katarzyna już wszystko pamiętała. Jednak jej chciwość była zbyt wielka.
– Zapomnij, staruszku. Skarb jest MÓJ!!!
– A więc spotka cię straszny los! – oznajmił czarodziej.
Wyjął swoją różdżkę i zaczął wymawiać dziwne zaklęcie. Nad zamkiem pojawiła się ciemna
chmura. Pioruny błyskały wszędzie wokoło. Ale prawdziwy koniec dopiero się zbliżał.
Na dziedzińcu pojawiło się coś wielkiego. Był to smok. Gorszy i większy od
jakiegokolwiek innego. Zaczął ziać ogniem, rozwalać zamek.
– Nie uważasz, że smoki już wyszły z mody? – zapytała Katarzyna czarodzieja.
– Racja – odpowiedział czarodziej i wypowiedział kolejne zaklęcie. Natychmiast
pojawiły się gobliny.
Stwory niszczyły zamek. Wszyscy mieszkańcy uciekali. Katarzyna wśród tłumu
uciekła na koniu, o którym jedni mówili, że nazywał się Baryłka. Drudzy, iż nie mógł
zasługiwać na takie imię, inaczej Katarzyna by nie uciekła. W każdym razie uciekła na północ
zostawiając służbę, czyli swoich zbójników, rycerzy i wszystkich innych.
Dotarła do państwa Zakonu Krzyżackiego i niedługo potem została wielkim mistrzem.
Jednak mieszkańcy wznieśli bunt. Katarzyna znowu uciekła i tak wędrowała przez całą
Europę, lecz nikt jej już miło nie przyjął. Polska zyskała nowego króla, Ludwika
Węgierskiego, a o złym herszcie zbójników rozniosła się okropna wieść. Niewiele z eliksiru
zostało w butelce i Katarzyna resztę życia spędziła w ukryciu.
Konkurs realizowany był w ramach dofinansowania z konkursu BLISKO.
„Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, w ramach realizacji Narodowego Programu Rozwoju Czytelnictwa 2.0. na lata 2021-2025”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS