Niedawno pojawiła się informacja, że ksiądz, który cię krzywdził, gdy byłeś dzieckiem, zmarł. Jak to przyjąłeś?
– Szczerze mówiąc, byłem w szoku. Pewnie powinienem się ucieszyć, że już go nie ma, ale jednak byłem tym wszystkim zmieszany. Trudno mi nawet to opisać. Na pewno nie była to radość. Potrzebowałem kilku godzin, żeby to przetrawić.
Jak myślisz, dlaczego to nie była radość, a zmieszanie?
– Długo się nad tym zastanawiałem i naprawdę trudno mi to wytłumaczyć. Faktem jest, że ks. Jarosław P. dostał wyrok trzech lat bezwzględnego więzienia i ten wyrok w pełni odsiedział. Nie znam przyczyny jego śmierci, ale pamiętam, że nawet w trakcie procesu karnego zgłaszał problemy ze zdrowiem.
Wiem, że na to pytanie już kiedyś odpowiadałeś, ale zadam je, bo twoja odpowiedź dziś może być zupełnie inna niż kilka lat temu. Czy wybaczyłeś księdzu, który przez lata krzywdził cię seksualnie? Czy da się w ogóle coś takiego wybaczyć?
– Jeszcze to nie nastąpiło, ale jestem bardzo bliski, żeby przejść do etapu myślenia o wybaczeniu. Przede wszystkim dlatego, że wiem, że to mi bardzo pomoże. Muszę to jeszcze przetrawić, ale myślę, że to możliwe.
Kiedyś powiedziałeś, że ruszyłeś swoją sprawę i sprawę ks. P., żeby samemu sobie z tym ciężarem poradzić. Czy dziś, po śmierci ks. P., możesz powiedzieć, że już się udało czy nadal walczysz?
– Kilka lat temu przede wszystkim zastanawiałem się, czy warto to ruszyć i czy należy zrobić to w mediach. Bardzo mi pomogła w tym dziennikarka TVN24 Maria Mikołajewska, bo podczas nagrywania z nią wywiadu uświadomiłem sobie, że ci, którzy mieli mnie ocenić, już dawno to zrobili. Myślę np. o mieszkańcach mojej miejscowości Ostrowite. Część z tych ludzi wydała już swój wyrok, przede wszystkim wyrok na mnie.
Myślę też, że od momentu pierwszego materiału w TVN, czyli lutego 2019 r., do dziś bardzo dużo się zmieniło. Teraz mogę mówić o tym już zupełnie normalnie. Dostałem też dużo wsparcia od obcych ludzi, choć oczywiście byli również i tacy, którzy nie potrafili zrozumieć, dlaczego ta moja więź z księdzem pedofilem trwała tak długo.
Zatrzymajmy się przy tym na chwilę, by dokładnie to wyjaśnić. Po raz pierwszy padłeś ofiarą tego człowieka, gdy miałeś 9 lat, trwało to też ok. 9 lat, czyli skończyło się, gdy byłeś już pełnoletni. W ostatnim etapie to już nie była pedofilia. Podejrzewam, że to właśnie ciężko ludziom zrozumieć.
– Wiele razy byłem o to pytany i mogę powiedzieć, że przez te wszystkie lata byłem tak jakby przez tego księdza „zaprogramowany”. On wielokrotnie powtarzał, że to jest nasz sekret i żebym nikomu o tym nie mówił. Wiedziałem, że jeśli komukolwiek powiem, to ksiądz będzie zły. Poza tym bałem się jego zemsty. Widziałem, jak postępował z ludźmi, jak ich pomawiał, niszczył, on naprawdę potrafił być groźny.
To jest tak, jak w małżeństwie, gdzie żona jest bita i poniżana przez męża, ale ona nigdy tego męża nie zostawi, nie odejdzie od niego. Tak właśnie było między mną a ks. P. Było mi z tym bardzo źle, ale przez te wszystkie lata nawet do głowy mi nie przyszło, że można to przerwać. On naprawdę robił dużo, by moja psychika była stłamszona, bym nawet nie mógł pomyśleć o tym, by uciekać.
Kiedy to się zmieniło?
– Dopiero kiedy wyjechałem z Ostrowitego, zamieszkałem w bursie w innym mieście i na dobrą sprawę zerwałem kontakt z P. Co ciekawe, miejsce w bursie załatwił mi właśnie ten ksiądz, który specjalnie w tej sprawie pojechał do biskupa, a ten nakłonił dyrektora bursy do zmiany regulaminu, ponieważ byłem wtedy za młody, by mnie tam przyjęto. Po przeprowadzce zacząłem o tym mówić. Dobrze wiedziałem, że P. będzie próbował mnie zniszczyć, ale mimo wszystko podjąłem decyzję, że muszę z tym skończyć. To była jedyna droga.
Opowiedz o tym, jak przerwałeś swoje milczenie.
– Najpierw powiedziałem dyrektorowi bursy. On pojechał na rozmowę z biskupem Suskim, a potem sam w sierpniu 2012 r. miałem rozmowę z biskupem. Jak pamiętam, nie był szczególnie zaskoczony tym, że P. to pedofil. Bp Suski powiedział mi wtedy, że nasza rozmowa to za mało, żeby cokolwiek zrobić, że muszę złożyć zawiadomienie na piśmie, w którym szczegółowo opiszę, co się działo. Zajęło mi to kolejne kilka miesięcy i był to dla mnie bardzo trudy okres.
Dlaczego?
– Po pierwsze dlatego, że napisanie wszystkiego, co spotkało mnie złego ze strony P., było bardzo trudnym przeżyciem. Musiałem wrócić do tych najgorszych lat i wspomnień.
Poza tym biskup w międzyczasie poinformował ks. P. o naszej rozmowie i wtedy zaczął się proces dyskredytowania mojej osoby na każdy możliwy sposób. W sumie można powiedzieć, że księdzu udało się mnie zniszczyć, bo w sądzie biskupim został oczyszczony z zarzutów, a ja, wtedy dziecko, zostałem określony jako „wspólnik grzechu”. Wyrok kanoniczny został podpisany „w imię Pańskie. Amen”.
W jaki sposób ks. P. i Kościół próbowali cię zdyskredytować?
– Najlepiej widać w kościelnych aktach, jakie ks. P. podejmował próby, by mnie zniszczyć. Na samym początku do kurii trafiły wiadomości, których rzekomo miałem być autorem, z których wynikało, że miałem umawiać się na seks za pieniądze. Dla kurii te wydruki stały się kluczowym dowodem na moją orientację homoseksualną i w ten sposób próbowano mnie ośmieszyć. O moją orientację byli pytani również świadkowie, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. Ten proces nie toczył się w sprawie tego czy ks. P. jest pedofilem, tylko czy Mariusz Milewski jest gejem.
P. powołał tylko takich świadków, o których dobrze wiedział, że będą mnie oczerniać przed sądem kościelnym i tak właśnie było. Wiem, że wpływał też na innych świadków, zastraszał niektóre osoby, również te, które mogły być pokrzywdzone i których głos mógł być decydujący.
Mówiłeś, że w momencie, gdy zgłaszałeś tę sprawę, towarzyszył ci strach przed ks. P., przed zemstą z jego strony. Czy ten strach minął w momencie jego śmierci?
– Tak, chyba dopiero teraz, gdy oswoiłem się z myślą, że go nie ma, przestałem się tak naprawdę bać. Do samego końca byłem przekonany, że ten człowiek będzie się na mnie mścił. Zastanawialiśmy się nawet z moim mecenasem, czy nie wystąpić do sądu o zakaz zbliżania się. Wiedziałem, że on oskarżał mnie o to, że go zniszczyłem, a to nie była prawda.
Jak skończyłaby się ta historia, gdybyś wtedy, w wieku 18 lat, nie zerwał kontaktu z księdzem pedofilem? Zastanawiałeś się nad tym kiedykolwiek?
– Wiele razy o tym myślałem. Podejrzewam, że P. nadal byłby proboszczem w parafii w Ostrowitem albo nawet dostałby awans. Zastanawiałem się też, co by było ze mną. I myślę, że albo psychicznie stoczyłbym się na samo dno, albo po prostu już by mnie tu nie było. Myślę, że w moim życiu to był ostatni moment, żeby to przerwać.
Niestety biskup nie potraktował twojej sprawy tak, jak się tego spodziewałeś.
– Byłem wtedy zaślepiony ufnością wobec Kościoła i wobec biskupa, dlatego poszedłem z tą sprawą do niego. Dziś myślę, że skoro odważyłem się w ogóle pójść z tym do biskupa, to znaczy, że musiało być już ze mną bardzo źle. To był wybór między życiem a śmiercią.
Jeszcze w 2014 r. zgłaszałem kurii toruńskiej, że znalazłem w internecie informację, że ksiądz pedofil posługuje w parafii w Pucku, czyli w zupełnie innej diecezji [biskupem diecezji gdańskiej był wtedy abp Sławoj Leszek Głódź – przyp. red.] i że to chyba nie jest normalne. Mówiłem biskupowi, że przecież ten człowiek jest zagrożeniem i może dalej krzywdzić dzieci. Biskup mi odpowiedział wtedy, że on nie ma więzień i nie mogą go nigdzie zamknąć, a poza tym kuria stoi na straży domniemania niewinności. Zapytałem wtedy: „no dobrze, ale jak on kogoś tam skrzywdzi”? Na to biskup odpowiedział: „To wtedy wytoczymy mu kolejny proces”.
Jak to się stało, że ksiądz w procesie kanonicznym został uniewinniony, a sąd świecki skazał pedofila na trzy lata bezwzględnego więzienia?
– Myślę, że Kościół uczy się z kart historii. W 1922 r. został wydany przez Watykan dokument Crimen sollicitationis, w którym dokładnie napisano, jak prowadzić proces, by jak najbardziej zdyskredytować pokrzywdzonego i tak właśnie było w moim przypadku.
Byłem zdumiony, gdy w aktach kanonicznych przeczytałem opinię biegłej psycholog, która jasno wskazała, że oskarżony ksiądz kłamie, manipuluje, natomiast moją osobę absolutnie uwiarygodniła, że byłem ofiarą gwałtów. Kuria w ogóle nie wzięła tego pod uwagę. Kościół natomiast skupił się na zeznaniach świadków i na tym, co mówił P., który przecież wszystkiego się wyparł i zrzucił odpowiedzialność na mnie. Tłumaczył np., że nie był w stanie dopuścić się gwałtów na mnie, ponieważ cierpi na cukrzycę i nadciśnienie. Sąd powołał biegłych, którzy dokładnie go zbadali i stwierdzili oczywiście, że kłamie, że byłby w stanie się dopuścić.
Jak mówiłem wcześniej, i P., i jego świadkowie tłumaczyli wszystko moim homoseksualizmem. W końcu zapytałem jednego ze świadków: w jaki sposób określić orientację 9-letniego dziecka? A nawet, gdyby zdradzało już zainteresowanie homoseksualne, czy to jest usprawiedliwienie do tego, żeby go gwałcić?
Wiem, że została wyznaczona już kolejna data twojej sprawy cywilnej, w której domagasz się od diecezji toruńskiej zadośćuczynienia w wysokości 1 mln zł. Ta rozprawa odbędzie się 22 września, czyli po prawie półtorarocznej przerwie. Dlaczego to tak długo trwa?
– Myślę, że po części można zrzucić to na pandemię, ale też na przeprowadzkę sądu, która odbywała się w międzyczasie. Wydaje mi się, że było już tyle rozpraw i sąd ma już tak dużo dokumentów, że może to być już ostatnia rozprawa.
Liczę też na to, że diecezja nie będzie się od tego wyroku odwoływać. Zresztą brak apelacji zapowiedział już prawnik diecezji i mam nadzieję, że wywiąże się z danego słowa. Myślę, że oni już wiedzą, że tę sprawę przegrali.
Po premierze filmu „Tylko nie mów nikomu” w maju 2019 r. powiedziałeś, że w Polsce stanie się to samo, co w Irlandii i że nasi biskupi powinni się obawiać, bo sprawiedliwość ich dopadnie. Z kolei na początku 2021 r. dokonałeś aktu apostazji, czyli oficjalnie wystąpiłeś z Kościoła katolickiego. To znaczy, że to trzęsienie ziemi w polskim Kościele jednak nie nastąpiło?
– Myślę, że po części to się stało. Może nie, jeśli chodzi o Watykan, bo tam do tej pory biskupi są chronieni i te kościelne kary dla nich są śmiesznie niskie, ale na pewno jest duża zmiana, jeśli chodzi o nasze społeczeństwo.
Trzy lata temu oczekiwałem wielkiego społecznego zrywu, który obali mur milczenia wokół problemu klerykalnej pedofilii. Dziś widzę, że to się dzieje, ale bardzo powoli. Z drugiej strony, cały czas ludzie odchodzą z Kościoła, ta laicyzacja społeczeństwa postępuje.
Twierdzisz, że kary, które Watykan nakłada na polskich biskupów, są śmieszne. Co w takim razie powinno spotkać bp. Suskiego i jemu podobnych?
– Myślę, że największą karą byłoby przeniesienie do stanu świeckiego. Choć te watykańskie kary są wyłącznie symboliczne, to uważam, że jednak mocno dotykają biskupów, ponieważ idzie jasny komunikat dla społeczeństwa, że w tych najważniejszych momentach stanęli nie po stronie dzieci, ofiar, ale po stronie gwałcicieli, przestępców w koloratkach. Oni nie odeszli w chwale, a ta łatka obrońców pedofilów zostanie już z nimi na zawsze.
Gdy do diecezji toruńskiej w 2017 r. przyszedł nowy biskup Wiesław Śmigiel, to żywiłem nadzieję, że jeszcze nastąpi jakiś przełom, że Kościół otworzy się na skrzywdzonych. Umówiłem się z nim na bardzo długie spotkanie, ale zaraz po nim pełnomocnik kurii napisał w odpowiedzi na mój pozew, że to, że ksiądz mnie gwałcił, gdy byłem dzieckiem, to on robił to prywatnie, w swoim wolnym czasie i w związku z tym diecezja toruńska nie może za niego odpowiadać. To najlepiej dało mi do zrozumienia, że żadnego przełomu nie było i jeszcze przez długi czas w tej instytucji nie będzie.
Przez kilka lat jako wolontariusz działałeś w Fundacji „Nie Lękajcie Się”, której prezesem był Marek Lisiński i którą ten sam Lisiński w 2019 r. pogrzebał. Po rozwiązaniu „Nie Lękajcie Się” postanowiłeś założyć własną fundację. Czy „Opowiemy Wszystkim” to dziś jedyna świecka organizacja, która pomaga skrzywdzonym przez księży?
– Wydaje mi się, że tak. Niestety bardzo dużo złego na rzecz całego ruchu wyrządził upadek Fundacji “Nie Lękajcie Się” i ciągle próbujemy się przez to przebić, ale już coraz bardziej nam to wychodzi. Część osób z tamtej fundacji przeszło do nas. Nasza fundacja jest np. po spotkaniu z państwową komisją ds. pedofilii i mogę powiedzieć, że było to bardzo merytoryczne spotkanie.
Jak “Opowiemy Wszystkim” może pomóc pokrzywdzonym?
– Staramy się przede wszystkim udzielać porad prawnych i psychologicznych. Mamy specjalistów, którzy pro publico bono przyjmują osoby skrzywdzone i im pomagają.
Myślę, że po tym, co zrobił Marek Lisiński, że doprowadził do upadku Fundacji „Nie Lękajcie Się”, cześć ofiar nie zgłosi się już o pomoc do żadnej organizacji. Wiem też, że niektórzy po prostu nie chcą się afiszować ze swoim bólem i trudną przeszłością, że tym osobom wystarczy tylko rozmowa, możliwość wygadania się przez telefon. Na profilu naszej fundacji jest umieszczony mój numer, w każdej chwili można zadzwonić i porozmawiać. Trzeba też pamiętać, że działamy w zasadzie bez żadnych funduszy, ale mimo to będziemy starać się rozwijać naszą ofertę pomocy.
W poprzedniej fundacji byłeś jedną z tych osób, które uważały, że należy nawiązać dialog z Kościołem, czego sumarycznie nie udało się zrobić. Czy teraz też będziecie do tego dążyć, czy w ogóle jest to możliwe?
– Będziemy próbować, bo myślę, że wyłącznie poprzez dialog możemy cokolwiek zdziałać. Cały czas jestem gotowy na merytoryczne rozmowy z polskimi biskupami, bo ciągle wierzę, że jest to możliwe. Nie udało nam się to w „Nie Lękajcie Się”, ale może uda się teraz. Myślę, że problem jest na tyle duży i poważny, że trzeba o nim rozmawiać, nawet niekoniecznie przez media.
Czytaj więcej: „Bezpowrotnie utracona niewinność Kościoła”. Tak zmieniła się Polska od premiery filmu „Tylko nie mów nikomu”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS