Dzisiaj, 7 czerwca (15:30)
Czy można było przewidzieć dzisiejsze wyniki, rekordy, pozycję Igi Świątek w światowym rankingu, gdy miała 10-13 lat? Takiej prognozy nie był w stanie postawić wtedy nawet jej ojciec. Ale on i sama Iga robili wiele, jak widać wszystko, żeby znaleźć się na tenisowym szczycie.
Dziś Iga jest liderką rankingu WTA, wygrywa mecz za meczem, turniej za turniejem. Ale nie zawsze wygrywała, nawet na krajowym podwórku. Wiem, coś o tym, bo – trochę mimowolnie – śledziłem jej karierę od najmłodszych lat.
Igę Świątek widziałem pierwszy raz na korcie dokładnie 10 lat temu, podczas Memoriału Marty Hudy w Częstochowie, rozgrywanym w pięknej scenerii, u stóp Jasnej Góry na kortach klubu Victoria. To był jeden z najważniejszych turniejów skrzatów i skrzatek, zawodników do lat 12. Co roku otwierał letni sezon na mączce.
Szczerze mówiąc, bardziej pamiętam jej ojca Tomasza, który rozmawiał z jednym z rodziców i mówił jak przygotowywał córkę do letniej serii turniejów. Ile godzin tygodniowo trenowała, na co zwracał szczególną uwagę – m.in. w ramach przystosowania do upałów, miał zaprowadzać Igę do sauny, jakie ma plany na najbliższe miesiące. Widziałem też dziewczynkę, która już samodzielnie a nie pod okiem ojca, rozgrzewała się niczym profesjonalistka.
Miała wtedy niespełna 11 lat. Postępowała już jak zawodniczka. Każdy szczegół miał znaczenie – przygotowanie do turnieju, rozgrzewka przed meczem, sam mecz potraktowany jako ważny sportowy sprawdzian, a nie zabawa w tenis. To wcale nie było oczywiste. Większość rodziców – w tym ja sam ze swoim synem – nie miała pojęcia jak podchodzić do takich zawodów. Dopiero się tego uczyliśmy, podczas gdy w bardzo wątłym wówczas Team Iga Świątek (w Częstochowie był tylko ojciec), profesjonalizm był naturalnym elementem całości. Początkiem sportowej drogi.
Potem spotykaliśmy się przez kolejny sezon na turniejach. Widziałem jak Iga wygrywa WTK, czyli Wojewódzkie Turnieje Kwalifikacyjne i OTK-i, czyli Ogólnopolskie Turnieje Kwalifikacyjne. Tak się składało, że czasami Iga wygrywała u dziewczyn, a u chłopców – dużo rzadziej – mój syn. Tak cenne wspomnienia zostały do dziś.
Po finale młodzieżowego Mastersa w 2013 roku w Sopocie nie mieliśmy jak wracać do domu. Spadł deszcz, finały się przedłużyły, pociągi do Warszawy odjechały. Poprosiłem Tomasza Świątka o pomoc, o podwiezienie.. Zgodził się bez namysłu. Wbrew – moim zdaniem w przypadku tego sportu przesadzonej opinii o istnieniu Komitetu Oszalałych Rodziców (KOR) – wśród tenisowych rodziców obowiązywała sportowa solidarność.
Dokładnie pamiętam też pytanie, gdy wsiadaliśmy do samochodu.
– Wygrał finał?
– Nie no, przegrał niestety?
– To niech z Igą podadzą sobie ręce.
Sam b … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS