A A+ A++

Komisja życzy sobie zielonej stali, zielonych samochodów i zielonej żywności. Gdy jednak zdejmiemy zielone okulary, rzeczywistość jawi się w czarnych barwach. Widzimy wysoką inflację, galopujące ceny energii i perspektywę zimowych przerw w dostawach prądu” – mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl europoseł PiS Izabela Kloc.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: NASZ WYWIAD. Elementy Zielonego Ładu w KPO. Złotowski: To nie jest sprawa zamknięta. Możemy to negocjować

CZYTAJ TAKŻE: Dwa nowe podatki samochodowe w KPO. Minister Schreiber: „Nie jestem entuzjastą tych rozwiązań”; „To na pewno nie będzie przyjemne”. WIDEO

wPolityce.pl: RMF FM poinformowało, że mają zostać wprowadzone nowe podatki dla posiadaczy aut. Jeden dla osób kupujących i rejestrujących samochody z silnikiem benzynowym lub diesla. Drugi ma stanowić karę za posiadanie samochodu napędzanego benzyną lub olejem napędowym. Opłaty te, stosowane w wielu innych krajach, mają zachęcić do kupowania samochodów elektrycznych albo wodorowych. Zielony Ład wprowadzający elektromobilność nie został jeszcze przyjęty, jakim prawem więc Komisja Europejska wymusza na krajach wprowadzanie dodatkowych obciążeń fiskalnych, w szczególności w sytuacji galopującej inflacji, wojny w Europie Wschodniej oraz kryzysów bezpieczeństwa, również energetycznego?

Izabela Kloc: Komisja Europejska w ostatnich latach wyspecjalizowała się w narzucaniu krajom członkowskich rozmaitych haraczy, których pretekstem jest rzekoma troska o klimat. Bruksela bardzo konkretnie potrafi określić za co trzeba płacić, ale nie precyzuje, do kogo i na jakie cele zostaną przeznaczone te środki. Dlatego takim daninom bliżej jest do wymuszeń, niż do tradycyjnych podatków. Do tej kategorii należy zaliczyć opłaty za samochody benzynowe i „diesle”, choć nie ma do tego żadnej podstawy prawnej. Pyta Pani, jakim prawem Komisja Europejska wymusza na krajach wprowadzanie dodatkowych obciążeń fiskalnych? Odpowiedź jest prosta – bo tak działa właśnie Bruksela, a precyzyjniej rzecz ujmując, bo pozwolili jej na to ludzie trzymający władzę w Unii Europejskiej. Formalna i nieformalna presja, jaką Komisja wywiera na państwa członkowskie, jest ogromna. Bruksela wykorzystuje wszelkie polityczne narzędzia, aby wymusić na nas zmianę stylu życia i całkowicie zrewolucjonizować europejską gospodarkę. W unijnych kuluarach zielona fiksacja przytłacza wszelką racjonalną debatę. Mogę o tym zaświadczyć jako sprawozdawca opinii w „mojej” komisji ITRE na temat CBAM, czyli cła od śladu węglowego. Jest to jeden z kluczowych elementów legislacyjnych pakietu Fit for 55. Tymczasem tempo przyjmowania przepisów jest absurdalne, dyskurs polityczny płytki, a ekspertyzy pozbawione naukowego podejścia. Elektromobilność jest pomysłem przyszłościowym, ale nie można szantażować państw, by narzucały ją swoim obywatelom.

Polska ma za wprowadzenie tych podatków otrzymać dodatkowe pieniądze z UE. Problem jednak w tym, że pieniądze te mogą zostać przez KE wstrzymane pod byle pretekstem, a podatki obywatele będą musieli płacić. Jak Pani ocenia zapowiadane obciążenia fiskalne?

Nie możemy karać ludzi za korzystanie z samochodów napędzanych olejem napędowym lub benzyną. To jest część naszego stylu życia. Jeśli Komisja marzy o całkowitym przestawieniu się na napęd elektryczny, musi nam dać znacznie więcej czasu i środków a także jasne przepisy. Mam swoją, prywatną prognozę dotyczącą tej destrukcyjnej polityki: wkrótce doczekamy się jej końca. Pakiet „Fit for 55” jest na dłuższą metę nie do utrzymania i sprawi, że nasza gospodarka straci odporność na zagrożenia. Przy wszystkich obecnych problemach, obecne propozycje Komisji Europejskiej są gaszeniem ognia benzyną. Wobec perspektywy niepokojów społecznych i potencjalnego załamania finansów w wielu krajach, eurokraci nie będą mieli innego wyjścia, jak obniżenie swoich ambicje i zmianę tempa oraz kierunku wdrażania zielonej rewolucji.

Czy KE forsując te rozwiązania w poszczególnych krajach członkowskich – bo przecież dotyczą one nie tylko Polski – przedstawiła jakikolwiek „impact assessment”? Jak wprowadzenie nowych danin odbije się na polskiej gospodarce? O ile wzrosną ceny produktów czy towarów? Jaki będzie wpływ tych rozwiązań na inflację? Czy nie uderzy to w konkurencyjność polskich firm?

Są granice żądań Komisji Europejskiej. Premier Mateusz Morawiecki wyraźnie to pokazał w 2019 r., kiedy Polska odmówiła zobowiązania się do neutralności klimatycznej do 2050 r. Jako Unia Europejska trzymamy się razem, ale państwa członkowskie mają inną historię i różne potencjały ekonomiczne. Kraje Europy Wschodniej nie mogą jeszcze mierzyć się z bogatymi partnerami z Zachodu. Transformacja ekologiczna to przede wszystkim nieodwracalne procesy gospodarcze. Polacy nie mogą stracić na  Zielonym Ładzie. Musimy – zgodnie z obietnicami Fransa Timmermansa – na nim zyskać, tak jak obywatele Szwecji, Niemiec i pozostałych krajów „starej” Unii. Kumulacja kryzysów, jakiej teraz doświadczamy, przyspieszyła tylko negatywne skutki obecnej, unijnej polityki. Komisja życzy sobie zielonej stali, zielonych samochodów i zielonej żywności. Gdy jednak zdejmiemy zielone okulary, rzeczywistość jawi się w czarnych barwach. Widzimy wysoką inflację, galopujące ceny energii i perspektywę zimowych przerw w dostawach prądu.

Na ile takie „wyprzedzające” niejako wymuszanie zielonych podatków na krajach członkowskich, zanim jeszcze Zielony Ład został w ogóle przyjęty, jest działaniem mającym wymusić pewne rozwiązania nawet w sytuacji, gdyby plan Timmermansa został odrzucony?

Jest to typowa droga na skróty. Nerwowy pośpiech w działaniach Komisji Europejskiej z jednej strony wskazuje, że wciąż możliwe są różne scenariusze wdrażania Zielonego Ładu, a z drugiej strony niestety świadczy o tym, że odeszliśmy w europejskiej polityce od budowania konsensusów i uwzględniania różnych potrzeb państw członkowskich. Jestem przekonana, że polski rząd znajdzie takie rozwiązania, które wezmą pod uwagę przede wszystkim wydolność narodowej gospodarki i dobro obywateli.

Jeżeli teraz mamy być karani za to, że jeździmy nie takim samochodem, jakim chciałaby KE, to kto nam zagwarantuje, że wkrótce podobnych kar nie będziemy płacić np. za ogrzewanie domów nie tym opałem, którym chciałaby KE, albo mieszkanie nie w takich domach, w jakich chciałaby KE? A może pójdźmy dalej – dlaczego KE nie miałaby nam narzucać na przykład podatku od spożywania produktów, które jej zdaniem nie są „zielone”?

Wierzę w gospodarkę rynkową. Unijny, jednolity rynek jest najważniejszym osiągnięciem wspólnoty europejskiej. Tak zwana „zielona rewolucja” jest antytezą wolnorynkowego sposobu myślenia o gospodarce. Cofa nas o kilkadziesiąt lat, do czasów kiedy towarzysze w Moskwie decydowali o tym, co będzie uprawiane i produkowane w Polsce, nie zwracając uwagi na potrzeby krajowego rynku. Pojawiające się obawy o naszą wolność są naturalne i zrozumiałe. Bruksela wymusza centralizację unijnej władzy i musimy zrobić wszystko, aby uchronić przed tym naszych obywateli. Rzecz jasna, przygotujmy naszą gospodarkę do wyzwań przyszłości. Wprowadzamy najnowsze i najbardziej efektywne technologie. Szanujemy planetę, ale mówimy stanowcze „nie˝ eurokratom, którzy chcą nam układać jadłospis i ustawiać temperaturę w naszych domach.

Co ciekawe sama UE ma problem z wykonywaniem narzucanych sobie rygorów ekologicznych i wydatkowaniem zabudżetowanych na te cele pieniędzy. Jak wynika ze specjalnego raportu opublikowanego w poniedziałek przez Europejski Trybunał Obrachunkowy, UE nie zrealizowała postawionego sobie celu przeznaczania co najmniej 20 procent swojego budżetu na lata 2014-2020 na działania w dziedzinie klimatu. Czy to nie jest tak, że KE wymaga bycia „zielonym”, a sama wcale się nie zamierza wywiązywać ze swoich zobowiązań?

Odpowiem kilkoma prostymi pytaniami: Jaki ślad węglowy pozostawiają comiesięczne przeprowadzki Parlamentu Europejskiego do Strasburga? Ile paliwa zużywa się na służbowe loty unijnych komisarzy? Dlaczego oni zachwalają wodę, ale piją wino i inne trunki. Mamy tu do czynienia z  hipokryzją w czystej postaci. W „zielonej polityce” jest zbyt wiele moralizatorstwa i wiele działań na pokaz. Wierzę w potrzebę dobrego zarządzania zasobami natury i naszym środowiskiem. Ale tak jak w przypadku wielu „postępowych” trendów, stało się to kosztownym i niebezpiecznym teatrem. Fałszywa troska o  planetę kosztem godności człowieka jest niehumanitarnym, ideologicznym eksperymentem. Nie możemy na to pozwolić.

Rozmawiała Anna Wiejak

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPikieta w Autosanie. „Prezes „wymiksował się” ze wszystkiego”! (VIDEO)
Następny artykułMichał Winiarski nowym trenerem Aluron CMC Warty Zawiercie. Nadal będzie też szkoleniowcem reprezentacji Niemiec